Tak wyglądała jedna z pierwszych katastrof lotniczych na świecie. Doszło do niej na Śląsku Opolskim

Tomasz Kapica
Tomasz Kapica
Pasjonaci historii odkrywają tajemnice tamtych ciekawych, ale i tragicznych wydarzeń.
Pasjonaci historii odkrywają tajemnice tamtych ciekawych, ale i tragicznych wydarzeń.
103 lata temu pod Dziergowicami (pow. kędzierzyńsko-kozielski) doszło do jednej z pierwszych na świecie katastrof lotniczych. Na pokładzie samolotu znajdowały się pieniądze i prawdopodobnie złoto, które miało pomóc Ukrainie w walce o niepodległość. Tamta historia wydaje się szczególnie ciekawa w kontekście najnowszych wydarzeń za naszą wschodnią granicą.

"Nowiny Raciborskie” z 6 sierpnia 1919 roku informowały o wielu ważnych wydarzeniach na Śląsku, w Polsce oraz w świecie. Między innymi o zawartym przez Polskę i Francję traktacie pokojowym z Niemcami, przejęciu przez Polskę długów państw zaborczych w kwocie 30 miliardów marek czy też brutalnych pogromach czarnoskórych w Ameryce.

Najciekawszą z wiadomości lokalnych był artykuł o katastrofie samolotu, do jakiej doszło na styku obecnych województw opolskiego i śląskiego. W artykule pt. „Nieszczęście lotnicze pod Dziergowicami” dziennikarz gazety informował: „Runął dziś przed południem o godzinie 11 wielki samolot o 2 motorach, w płomieniach na ziemię.

Tak wyglądała jedna z pierwszych katastrof lotniczych na świecie. Doszło do niej na Śląsku Opolskim

Podróżni, 8 ludzi, ponieśli śmierć na miejscu. W samolocie znajdowało się kilka gołębi, które jeszcze żyły, oraz wielki worek z rosyjskimi pieniędzmi, które kolejarze pozbierali. Sprowadzony z Raciborza Grenzschutz odstawił resztki samolotu wraz z gołębiami do Rud. Biuro Wollfa, donosząc o wypadku, pisze, iż prawdopodobnie był to samolot polski”.

Co się stało z pieniędzmi

Dziś już wiemy, że nie był to samolot polski, tylko niemiecki oraz że prawdopodobnie było w nim dużo więcej wartościowych rzeczy niż „worek z rosyjskimi pieniędzmi”. Spora część skarbu miała trafić do miejscowej ludności, pojawiły się nawet sugestie, że oddziały polskich powstańców z pobliskich miejscowości były finansowane właśnie z kosztowności, które znalazły się na pokładzie samolotu.

W 2020 członkowie Śląskiej Grupy Eksploracyjnej znaleźli między innymi tabliczki znamionowe samolotu Zeppelin Staaken R XIV.

Ale żeby dokładniej poznać tę bardzo ciekawą, a mało znaną na Opolszczyźnie historię, warto poznać historyczne tło. Pierwsza wojna światowa była tragicznym wydarzeniem pod względem liczby ofiar i cierpienia ludności, ale dla wielu narodów stała się jednocześnie szansą na niepodległość. Tak było m.in. z Polską, która wróciła na mapę Europy po ponad 100 latach zaborów, czy Czechosłowacją.

Nadzieję na niepodległość mieli również Ukraińcy, a w szczególności Dmytro Dmytrowicz Witowski. To ukraiński bohater narodowy, polityk, dowódca, minister spraw wojskowych Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej. Po pierwszej wojnie światowej proklamowano tam powstanie dwóch państw (Ukraińskiej oraz Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej). Witowski wiedział jednak, że Ukraina, aby zdobyć się na pełną niepodległość, musi się zjednoczyć, a także przeciwstawić Polsce oraz bolszewikom. Do tego potrzebna była silna armia, a tę można było zorganizować tylko dzięki sporym ilościom pieniędzy.

Tak wyglądała jedna z pierwszych katastrof lotniczych na świecie. Doszło do niej na Śląsku Opolskim

Pokój z Polską i most lotniczy

Dmytro Witowski, uczestnik walk polsko-ukraińskich we Lwowie, wiedział, że wojna na dwóch frontach jest dla jego kraju bardzo niekorzystna. Sam był zwolennikiem pokoju z Polską. W lutym 1919 roku Rosjanie zajęli Kijów, w kolejnych tygodniach połączone armie obu ukraińskich republik stopniowo ulegały siłom bolszewickim. Rząd Ukraińskiej Republiki Ludowej ewakuował się na Wołyń, gdzie walki toczyły się równocześnie z Polakami, a ostatecznie do Kamieńca Podolskiego. Po zajęciu tego miasta przez bolszewików w maju 1919 rząd ukraiński zawarł rozejm z Polską.

Witowski brał udział w konferencji pokojowej w Paryżu, która porządkowała sprawy Europy po I wojnie światowej. Najważniejszą sprawą omawianą podczas konferencji była kwestia Niemiec i ich przyszłości. Niemieccy generałowie uważali, że ich kraj nie został pokonany i sądzili, że należy wznowić działania wojenne na wschodzie i doprowadzić do zmiany traktatów. Mało tego, Niemcy domagali się wykreślenia z traktatu klauzul dotyczących odpowiedzialności Niemiec za wybuch wojny i płacenia odszkodowań wojennych. Powstanie ukraińskiego państwa było na rękę Niemcom. Tamtejsze służby wywiadowcze postanowiły więc pomóc Ukraińcom.

Wyczarterowali bombowce

Od Niemieckiego Towarzystwa Lotniczego wyczarterowano trzy potężne samoloty Zeppelin Staaken R XIV. Był to największy i najcięższy samolot pierwszej wojny światowej, prawdziwe arcydzieło ówczesnego przemysłu lotniczego. W powietrzu niosło go pięć 260-konnych silników Maybach, z których cztery umieszczono w instalacjach z tandemami skrzydeł, a piąty - w nosie kadłuba. W czasie działań wojennych maszyny te nie odegrały większej roli, ta pisana była im po rozejmie.

Tak wyglądała jedna z pierwszych katastrof lotniczych na świecie. Doszło do niej na Śląsku Opolskim

Samoloty miały posłużyć do przetransportowania pieniędzy i prawdopodobnie także złota, które było gromadzone w Niemczech na potrzeby działań wojennych i utrzymania kruchej niepodległości. W Berlinie drukowane były pierwsze ukraińskie hrywny. Nazwa hrywny oznacza grzywnę, czyli średniowieczną miarę srebra. Waluta o tej nazwie była używana przede wszystkim na Rusi Kijowskiej.
Witowski, wracając z Paryża, otrzymał misję udania się do Wrocławia, skąd miał wylecieć samolot z kosztownościami potrzebnymi do wsparcia armii i państwa. Najprawdopodobniej wystartował on 4 sierpnia z podwrocławskiego lotniska Psie Pole. Lecąc od strony Kędzierzyna w kierunku Rud, samolot zaczął tracić wysokość, po czym spadł do lasu i wybuchł.

Sprawa nieszczęśliwego 
wypadku

„Nowiny Raciborskie” z 18 sierpnia 1919 roku pisały o „Echach katastrofy pod Dziergowicami”: „Sprawa nieszczęśliwego wypadku, którego ofiarą padł latawiec olbrzymich rozmiarów, jako też 10 osób, wyjaśnia się coraz więcej”. I relacjonowały, co ustalono: „Samolot leciał od Kędzierzyna w kierunku Dziergowic, gdzie opuścił się na mniej więcej 50 metrów ponad ziemią. W tej chwili nastąpiła eskplozya, a równocześnie zeskoczył jeden z pasażerów latawca, którego znaleziono nieżywego niedaleko miejsca nieszczęśliwego wypadku. Kilka kroków dalej znaleziono kasetę do pieniędzy, niestety próżną, gdyż zawartość jej, składającą się z pieniędzy złotych i srebrnych, rozebrali niezawodnie ciekawi, którzy najpierw na miejsce katastrofy przybyli. Latawiec spadł do lasu, łamiąc około 300 drzew bardzo grubych. Dostęp do niego był bardzo utrudniony, gdyż ogień palącego się aparatu przybierał coraz szersze rozmiary. Toteż zdołano zaledwie uratować dwie skrzynki pieniędzy papierowych, jakie opodal latawca leżały”.

Artykuły można znaleźć 
w cyfrowej bibliotece

Historię katastrofy szczegółowo znają pasjonaci historii Henryk Guzdek i Henryk Postawka. Badali ją kilka lat, udało im się dotrzeć do oryginalnych źródeł. Henryk Guzdek jako pierwszy wyszukał w bibliotece cyfrowej Powiatowej Biblioteki Publicznej w Raciborzu archiwalne numery „Nowin Raciborskich” z 1919 roku, które okazały się najbardziej cennym materiałem o tej katastrofie. Gros materiałów pochodzi z internetu z całego świata (Norwegii, Ukrainy i Kanady). Dziś każdy po dacie może odszukać stare numery „Nowin” w internecie za pośrednictwem raciborskiej biblioteki.

Pasjonaci historii dotarli także do wspomnienia Josefa Tworuschki, który tego dnia spacerował w tej okolicy. Wspomnienia opublikowane zostały w książce o Kuźni Raciborskiej w języku niemieckim, a autorzy przytoczyli je w kilku artykułach internetowych: „Naraz usłyszeliśmy głośny szum silnika. Byłby to ktoś z książęcej administracji lub może sam Herzog? Jednak jak twierdził leśniczy, takie odwiedziny nie były zapowiadane. Szum motoru stawał się coraz głośniejszy. Nie można było uspokoić psa. Spojrzeliśmy w niebo, widzimy samolot, który zbliżał się ku nam. Obserwując go przez lornetkę, stwierdziliśmy, że coś było z nim nie w porządku”.

Naoczny świadek mówił o tym, że samolot dość szybko tracił wysokość. Dziwił się, że pilot chce awaryjnie lądować w środku lasu.
„Była to ciężka maszyna z wieloma członkami załogi. Leciała coraz to niżej i niżej. Z samolotu były wyrzucane skrzynie. Krzyki członków załogi przebijały się poprzez hałas silnika. Coraz więcej paczek papieru było wyrzucanych, ponad całym lasem ścieliła się chmura latających kartek. Cały las zdawał się być kotłem czarownic. Zbieracze jagód podnieśli krzyk i lament, nie można było własnych słów usłyszeć. Mnóstwo młodzieży pobiegło w kierunku samolotu. Nagle z samolotu buchnął płomień. Ludzie w środku ciągle jeszcze wyrzucali skrzynie i papier luzem. Prawdopodobnie chcieli odciążyć maszynę, daremna była jednak ich praca. W ciągu paru chwil cały samolot stanął w płomieniach. Jeden z pilotów próbował w ostatniej chwili na stosunkowo małej wysokości ratować się skokiem ze spadochronem. Nie powiodło mu się, znaleziono go martwego”.

Josef Tworuschka opowiedział również o tym, że prawie wszystkie dzieci, które znalazły się w lesie, zaczęły napychać swoje kieszenie papierowymi banknotami. „Jaki był cel tego nieszczęsnego transportu pieniędzy, nie dowiedzieliśmy się” - mówił świadek.

Ukraina sobie nie poradziła

W tym miejscu dochodzimy do kwestii , co faktycznie znajdowało się na pokładzie samolotu. Guzdek i Postawka twierdzą, że prawdopodobnie było tam około tony ukraińskich pieniędzy. Część poszlak może dawać przypadek innego z samolotów, który z taką samą misją leciał na Ukrainę we wrześniu 1919 roku i musiał przymusowo lądować w Rumunii z powodu problemów technicznych. Tam ponad wszelką wątpliwość znajdowało się 300 milionów ukraińskich hrywien. Ale obaj historycy nie wykluczają, że w samolocie, który rozbił się pod Dziergowicami, mogło się znajdować również złoto oraz pieniądze w innych walutach. W Dziergowicach przez wiele lat mówiono wówczas, że niektórzy wyjechali ze wsi niedługo po katastrofie, co miało sugerować, że jakieś kosztowności udało im się znaleźć w lesie. Ale dowodów na to już nie ma żadnych.

W katastrofie zginęło w sumie 8 osób: dwóch Ukraińców i sześciu Niemców. Witowski został pochowany w Berlinie na cmentarzu hugenotów, bo transport ciała na Ukrainę drogą lądową nie wchodził w grę. Dopiero w 2002 roku strona ukraińska sprowadziła szczątki i pochowała swego bohatera na Cmentarzu Łyczakowskim.

Losy Ukrainy po tej katastrofie się dopełniły. Nie udało się utrzymać kruchego państwa, do 1921 roku Ukraina została podzielona między Polskę a Rosję Sowiecką. Niepodległość odzyskała dopiero w 1991 roku. Dziś Ukraina ponownie musi o nią walczyć.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska