Samwel i Julia

Krzysztof Zyzik
Krzysztof Zyzik
W Armenii byli znanymi aktorami dramatycznymi - publiczność za nimi szalała. W Opolu handlują ciuchami na targowisku. Ale już zaczynają grać i reżyserować...

Migawka starej "zorki" zatrzymała tę setną część sekundy z życia Samwela i Julii Baginjanów latem 1982 roku. Nie tak dawno przecież, a fotka sfatygowana jak z babcinego albumu. Ale co się dziwić: ocalała z nalotów sowieckich myśliwców w Górnym Karabachu, trzęsienia ziemi w Armenii.
To zdjęcie pstryknął fotograf z teatru w Stiepanakercie w Górnym Karabachu. To premiera "Intrygi i miłości" Schillera. Z lewej klęczy Samwel, jako Ferdynand, z prawej Julia, Lady Milford, rozparta w fotelu.
To była dobra sztuka i dobre czasy...

Profesor z satelity
Zapuszczona kamienica przy ul. 1 Maja w Opolu. Butwiejące schody, zgniłozielone lamperie, graffiti: "Liroy", "Odra k...wa", "Big Brother". Na drzwiach mieszkania czerwone serduszko Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Otwiera Samwel, krępy, energiczny mężczyzna. Uśmiech od ucha do ucha, serdeczne gesty. Julia, elegancka brunetka, wskazuje na telewizor: - Właśnie oglądamy "Historię Erewańskich dni". To wielki ormiański klasyk. Który to już raz my to oglądamy? No powiedz, Samwel...
- O, ten siwy z brodą! - Samwel podbiega do telewizora i przykłada palec do ekranu. - To mój profesor ze szkoły teatralnej w Erewanie. On w tym filmie chodzi po mieście i przypomina sobie ważne momenty z jego życia. Bo to jest film o pamięci.
Tę pamięć Samwel i Julia mogą sobie od kilku lat odświeżać cyfrowo. Dzięki satelicie, która odbiera "TV Armenia". - My w tej telewizji oglądamy nawet pogodę - mówi Julia.

Domy, których nie ma
Dom w Stiepanakercie. To była willa wśród winorośli i bawełnianych pól - bogata, z tradycjami. Wieczorne przedstawienia: główne role, publiczność, która potrafiła nosić ich na rękach.
- W 1988 roku Samwel poszedł na wojnę z muzułmanami - opowiada Julia. - Żyłam z dziećmi w piwnicy. Potem nadleciały samoloty: jedna z bomb zamieniła nasz dom w kupę gruzu.
Z gorejącego Karabachu uciekli do Erewaniu. Tam koledzy aktorzy załatwili mieszkanie i pracę. I znów główne role, programy w radiu, telewizji, zajęcia ze studentami.
Samwel: - I przyszło to okropne trzęsienie ziemi. Dom, teatr, plany na życie - znowu wszystko wzięła cholera. Ja już wiedziałem, że trzeba uciekać. Polska to był pierwszy zachodni kraj...

Quo vadis?
Pierwsze zderzenie Samwela z Polską: targowisko, na nim wschodni tygiel: mafie, haracze, walka o kilka metrów kwadratowych pod polowe łóżko.
- Nie znałem polskiego - opowiada Samwel. - A tu słyszę na targowisku "k..wa" to, "k..." tamto. Nawet kobiety tak mówiły. Pytam kolegę: co to znaczy. A on, że to po rusku "daragoj". No i przyszły policjanty, proszą o paszport, a ja im wypalam: "macie, k...".
Ale Samwel zobaczył, że inni Ormianie jakoś sobie w Polsce radzą. Dlatego napisał do Julii list: bierz dzieci i przyjeżdżaj.
Julia: - W pierwszy dzień, już na dworcu w Warszawie, okradli mnie ze wszystkich pieniędzy. Najbardziej rozpaczałam, że nie kupię Samwelowi kurtki. Bo wiedziałam, jak ciężko tu haruje, i chciałam mu zrobić niespodziankę.
Samwel: - Przed przyjazdem Polska kojarzyła nam się wyłącznie z wysoką kulturą. Myśmy tę Polskę chłonęli na studiach. Sam reżyserowałem "Quo vadis" Sienkiewicza. Znałem filmy Wajdy, Kawalerowicza...

Pod dachem u księdza
Opole i dramatyczna walka o byt.
- Cały czas handlowaliśmy na bazarze, ale ciężko było się utrzymać - mówi Julia. - Zamieszkaliśmy w starym, zdewastowanym domu w Ładzy pod Pokojem. Las, łąki... Tylko okien nie było i dach przeciekał.
Samwel i Julia potraktowali ten dom jak teatralną scenę.
- Żeby nie zwariować, wmówiliśmy sobie, że to się nie dzieje naprawdę, że my gramy - mówi Samwel. - Zbutwiałe ramy obciągnęliśmy folią. Jak padało, to biegaliśmy z miskami. I jakoś to było.
Julia: - Potem znalazł się właściciel domu. Jakby nie kochany ksiądz Słocki z parafi św. Michała w Opolu, to nie wiem, co by z nami było. On się dowiedział, że nie mamy dachu nad głową, i przygarnął całą naszą rodzinę do siebie, na plebanię.
Byłoby znośnie, gdyby nie chorowali na teatr. Nie odpuszczali żadnej premiery w opolskim teatrze.
- Były ranki, szczególnie po wizytach w teatrze, że bolał mnie brzuch, jak wracałam na stragan handlować - mówi Julia. - Ja chciałam grać!!!
Samwel: - Powtarzałem jej: "Julia, nie znasz języka, zapomnij". Ale któregoś dnia, patrząc jak się męczy, powiedziałem: "Idziemy do dyrektora!".

To nie ja, to brat
Jan Feusette, ówczesny dyrektor Kochanowskiego, przyjął ormiańską parę serdecznie.
- Pomógł nam w załatwieniu karty stałego pobytu, zdopingował do nauki języka - opowiada Julia. - Ale też niczego konkretnego nie obiecał.
Dlatego Julia skakała z radości, gdy na plebanię księdza Słockiego przyszedł list z pieczątką teatru. To było oficjalne zaproszenie dla Julii na próby "Małego księcia". Zagrała różę.
- Jezu, jak ja się cieszyłam! - wspomina Julia. - Poznałam wtedy tych naszych cudownych, opolskich aktorów. Waldka Kotasa, Grażynkę Rogowską... Jak ja ich wszystkich pokochałam...
Samwel: - Ja przy okazji zdemaskowałem się jako reżyser. Zrobiłem w Kochanowskim "Lekcję" Ionesco, "Antygonę w Nowym Jorku" Głowackiego.
W teatrze tylko wtajemniczeni wiedzieli, że utalentowany ormiański reżyser na co dzień handluje na bazarze.
- Rozrywałem się: teatr - stragan, teatr - stragan - opowiada Samwel. - Kiedyś wcześnie rano, gdy rozładowywałem towar z samochodu na stoisko, zauważył mnie jeden z pracowników teatru. Powiedziałem mu, że jestem bratem bliźniakiem tego reżysera.
Samwel zdekonspirował się po premierze. Podjechał 20-letnim oplem kombi pod teatr; chciał załadować kwiaty. Zarzucił starą kurtkę z targowiska, żeby nie pobrudzić wyjściowego ubrania. I z tym naręczem kwiatów niemal zderzył się w drzwiach ze znajomym z osiedla. "O, brat bliźniak!" - uśmiali się obaj.

Dla dzieci
Targowisko przy ul. Koszyka w Opolu. Wczesne, piątkowe popołudnie. Chińskie koszulki, bielizna - wszystkiego po trochu.
- Czasem myślę, że wolałabym nie mieć tego wykształcenia i tej przeszłości - mówi Julia.
Baginjanowie kilka razy odwiedzili rodzinne strony. Po każdej takiej wizycie leczyli się z opolskich smutków.
- Tam garstka znajomych aktorów żyje za kilkadziesiąt dolarów miesięcznie - mówi Samwel. - A ceny mają takie jak w Polsce.
Samwel i Julia są dumni z dzieci. Że dobrze się uczą, że mówią świetnie po polsku.
Julia: - One już nie będą musiały handlować.

Ludzie po przejściach
Późny wieczór, przytulne mieszkanko Baginjanów w centrum Opola.
- Co najbardziej różni teatr opolski od ormiańskiego? - Samwel aż podskakuje. - Publiczność! Ormianie mają więcej temperamentu. Jak się spektakl podoba, to krzyczą, piszczą, nawet przerywają kwestie. A jak się sztuka nie podoba, to cisza jak makiem zasiał.
Julia: - A w Polsce, czy spektakl dobry, czy zły wypada bić brawo, wypada dać kwiaty.
Ulubiony sen Julii: "budzę się rano i nie muszę iść na targowisko". Ale potem Julia budzi się naprawdę i ma zepsuty dzień.
- Teraz znowu próbuję w Kochanowskim - mówi ormiańska aktorka. - Historia dotyczy kobiety i mężczyzny w średnim wieku, którzy nie potrafią odnaleźć się w nowej Rosji. Oni wiedzą, że wszystko, co najlepsze w życiu, już mają za sobą. Ja świetnie czuję tę rolę.
- Ale chyba nie utożsamiasz się z bohaterką??? - śmieje się Samwel.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska