Sebastian Karpiel-Bułecka: - Czasem coś chlapnę

Katarzyna Kownacka
Są rzeczy ważniejsze niż kasa i popularność. To miłość i rodzina. Nie wolno na nich zarabiać - mówi lider zespołu Zakopower.

- Muzykowanie też może być niebezpieczne. Graliście koncert na uroczystości 75-lecia polskiego konsulatu w Bombaju w dniu, w którym terroryści zaatakowali to miasto. Otarliście się o śmierć…
- Ten koncert graliśmy w hotelu Oberoi, jednym z zajętych wtedy przez terrorystów. Na szczęście dla nas byliśmy tam kilka godzin przed zamachami. Gdyby nastąpiły wcześniej, impreza, gdzie zgromadziło się wielu dyplomatów, mogłaby być łakomym kąskiem dla terrorystów. O atakach dowiedzieliśmy się już w Polsce, gdy wylądowaliśmy na lotnisku. Na początku byliśmy tym zdenerwowani, rozmawialiśmy, co by było gdyby, ale dwa, trzy dni później wpadliśmy w wir wydarzeń - koncert, nagrania - i stres minął. Teraz nie wracamy do tego często.

- Wróćmy do Polski, a w zasadzie do Opola. W roku 2005 na festiwalu zdobyliście nagrodę za piosenkę "Kiebyś ty". Od tego zaczęła się wielka popularność Zakopowera, która trwa do dziś. Masz sentyment do Opola?
- Oczywiście. W końcu przyniosło szczęście mojemu zespołowi. Ale pewnie nawet gdyby nie przyniosło tego szczęścia i nie wyniosło nas na scenę, to i tak bym je lubił. Festiwal opolski to przecież najważniejsze wydarzenie muzyczne w Polsce.

- Oj, chyba właśnie podpadłeś organizatorom koncertów sopockich...
- Nie sądzę. W Sopocie odbywa się teraz tyle festiwali, że żaden nie jest wyraźny. Mało kto wie na przykład, na którym z nich przyznają Bursztynowego Słowika albo kto który organizuje. A Opole jest jedno. I chwała mu za to. Bardzo lubię wasz festiwal przede wszystkim ze względu na to, że mogę się spotkać z kolegami muzykami. W ciągu roku mijamy się na trasach i zdążymy za sobą zatęsknić. Dlatego już się cieszę na tegoroczny festiwal, bo jako laureaci ubiegłorocznego koncertu Premier powinniśmy się na nim pojawić.

- No właśnie, Premiery 2008 to chyba wspomnienie Opola, do którego niechętnie wracasz... TVP się pomyliła i Karolinkę należną wam wręczyła Kasi Cerekwickiej. Potem zabrała jej statuetkę i oddała Zakopowerowi...
- Na pewno nie było to przyjemne, szczególnie dla Kaśki. Ale to wspomnienie nie ma nic wspólnego z Opolem. Opole kojarzy mi się jak najlepiej. To paskudna gafa telewizji i ona się za nią powinna wstydzić. W telewizji jest bajzel, zresztą był od zawsze. Pracuje tam za wielu ludzi, z których każdy chce mieć coś do powiedzenia. Wpadka na Premierach to konsekwencja tego wszystkiego. Po festiwalu próbowałem nawet ich bronić. Powtarzałem w wywiadach, że to w końcu tylko ludzie, a ludziom błędy się zdarzają. Ale potem nastąpiło kilka wydarzeń, którymi do dziś jestem zażenowany. W ramach zadośćuczynienia za swój błąd festiwalowy TVP obiecała nam koncert, z którego dwa dni przed chciała się bardzo nieelegancko, bez honoru i klasy wycofać. Tylko dzięki naszemu menedżerowi udało się go dopiąć. Wobec Kaśki Cerekwickiej postąpili gorzej - odwołali to, co jej wtedy obiecali.

- Ludzie kupują tysiące waszych płyt. Wydawało się, że boom na góralską muzykę już minął. Co takiego jest w waszym graniu, że tak was lubi publiczność?
- Może sekret tkwi w tym, że cały czas podnosimy sobie poprzeczkę. Próbujemy robić nowe rzeczy, iść do przodu i się rozwijać. To na pewno procentuje. Ale chyba najważniejsze jest to, że to, co robimy, robimy szczerze - od serducha. Jak się gra tylko dla sławy czy pieniędzy, to fałsz widać gołym okiem. Jak coś jest robione szczerze, to jest też dobrze przyjmowane.

- Jak to się stało, że zmodyfikowaliście góralskie nuty punkiem, jazzem, rockiem? Zaczynaliście przecież jako góralska kapela.
- Właśnie po to, żeby się rozwinąć, zrobić coś innego, a nie ciągle grać tylko po góralsku. Chociaż tak też lubimy czasem.

- Podobno na początku wasi krajanie zarzucali wam, że profanujecie muzykę góralską. Nadal tak jest?
- Po pierwsze, to my tak naprawdę nie gramy góralskiej muzyki, więc nie ma czego profanować. Sami komponujemy utwory, sami robimy im aranże. A po drugie - z góralskiego grania w tym, co robi Zakopower, jest tyle, że gra w nim czterech górali. Gramy oczywiście z góralską manierą, bo nigdy żaden z nas nie był w szkole muzycznej. Uczyliśmy się muzykować, grając ludową muzykę na Podhalu.

- To znaczy, że nadal nie umiesz nut?
- Nie umiem. I pewnie się już nie nauczę...

- Przez ostatnie lata ciągle koncertujecie. Dajecie po około 100 koncertów rocznie. Nie masz dość ciągłego życia na walizkach?
- Mnie to odpowiada. Nie lubię siedzieć w jednym miejscu. Poza tym nie wyobrażam sobie życia bez grania. Ono daje mi radość i sens egzystencji. Dopóki będzie tak, jak jest, to będę mógł śmiało o sobie mówić, że jestem szczęśliwym człowiekiem.

- Wokół ciebie jest też nieustanny szum - dziennikarze ciągle chcą wiedzieć, co robisz, gdzie bywasz. A szczególnie z kim bywasz...
- Jak się coś robi na większą skalę, zdobywa popularność, to trzeba się z tym liczyć i nauczyć się z tym żyć. Jasne, że czasem bywam tym zmęczony, ale nie ma mowy, żeby to okazywać. Rzeczy trzeba brać z całym dobrodziejstwem inwentarza. Zawsze przecież mógłbym się zająć agroturystyką! Wtedy pewnie by mnie nikt nie nękał.
- Dlaczego nigdy nie mówisz o swoim życiu osobistym, o kobietach?
- Bo to są intymne sprawy. Nie wszystko jest na sprzedaż, nie wszystkim muszę się dzielić. Nie rozumiem tych, którzy o swoim życiu osobistym opowiadają w gazetach. To tak jakby uczucia - czyli to, co dla ciebie naprawdę ważne - sprzedawać na targu pod Gubałówką.

- Może robią tak dlatego, że dzięki skandalom i byciu w prasie sprzedają więcej płyt….
- Nie można tego robić za wszelką cenę. Ja tego robić nie będę. Są wartości ważniejsze niż kasa i popularność - miłość, rodzina. Trzeba je chronić, a nie na nich zarabiać.

- O kobietach w swoim życiu nie mówisz, ale o tym, że się wychowałeś bez ojca, że byłeś krnąbrnym młodym człowiekiem, który nie stronił od alkoholu, rzucił technikum - opowiadałeś. Powtarzasz też na przykład, że nie uprawiasz seksu bez miłości. To są rzeczy mniej intymne?
- No widzisz, to jest właśnie to - jak dziennikarze bez przerwy mnie nękają takimi pytaniami, to zdarza się, że czasem coś chlapnę. No to chlapnąłem, że nie uprawiam seksu bez miłości. Nie wypieram się tego, bo to nadal aktualne.

- To może byś się wreszcie z zdradził z jakąś Twoją sympatią! Przestalibyśmy cię wypytywać.
- Akurat... Nic z tego. Zresztą - pytajcie, ja i tak nic nie powiem. Tym, z kim jestem albo nie jestem, nie dzielę się też dlatego, żeby nie zapeszać. Ile było już par na okładkach, które najpierw się z nich uśmiechały, a dziś się na nich rozwodzą. A po co?

- A powiesz choć, kiedy pierwszy raz się zakochałeś?
- A proszę bardzo - w czwartej klasie podstawówki. Zakochałem się w dziewczynie z równoległej klasy, Beacie. Zresztą - do tej pory czasem się widujemy i spotykamy, bo mieszkamy niedaleko. I dalej mi się podoba!

- Twoja mama nadal mieszka w Chicago. Nie zastanawiałeś się nigdy, żeby wyjechać do Stanów?
- Pewnie, że się zastanawiałem. Najmocniej tuż po maturze. Wyjechałem wtedy na Florydę, do Miami, poznałem tam wielu Polaków i dostałem propozycję, żeby tam zacząć studia architektoniczne. Wtedy mną tąpnęło - że może by warto… Nie dość, że studia, to jeszcze tak tam jest przyjemnie, ciepło, palmy rosną.

- To czemu nie zostałeś?
- Przeważyła miłość do góralszczyzny i Podhala. Pomyślałem: a z kim ja tam będę grał po góralsku? To w końcu Floryda, a nie Chicago. A tylko na Florydzie podobało mi się tak bardzo i tylko tam pojawiła się możliwość studiowania architektury.

- Ta architektura to twoja druga noga na wypadek, gdybyś przerwał granie?
- Tak, to moje zabezpieczenie, alternatywa, ale też odskocznia. Czasem sobie siadam, porysuję i jestem w innym świecie.

- Starcza ci na to czasu?
- Tak. Zaprojektowałem już domy kilku kolegom.

- A któryś już powstał?
- Na wiosnę zaczyna się jedna budowa w Zakopanem. Będę jej w miarę możliwości doglądał. A jak nie starczy czasu, to zrobi to mój brat.

- Podobno o mało nie zostałeś też drugim Małyszem - chciałeś skakać na nartach.
- Kilka miesięcy byłem nawet w klubie. Odpuściłem, bo się bałem. To trochę wina mojej mamy. Zawsze powtarzała, że coś mi się może stać. Tak mnie nastraszyła, że jak raz stanąłem na brzegu skoczni, to sobie odpuściłem skakanie…

- Górale mają swoje rodowe przydomki. Twój to Bułecka. Skąd się wziął?
- Z czasów, kiedy moja prababcia leżała w szpitalu gruźliczym. Moja babcia przynosiła jej codziennie bułki, a bułki były wtedy rarytasem, bo na Podhalu była straszna bieda. Przez te bułeczki koleżanki z sali nazwały moją babcię Bułecką. I tak zostało. A przydomki górale rzeczywiście mają różniste. Są na przykład ludzie, co się nazywają Karpiel-Mocarny, co się wzięło od tego, że ich przodkowie mieszkali na podmokłych terenach.

- Czego ci życzyć na nowy rok?
- Spokoju ducha i przede wszystkim zdrowia. Tak, żebym mógł jeździć w długie trasy, grać też 100 koncertów rocznie i być szczęśliwym człowiekiem, jak teraz.

- Zatem tego ci życzę. Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska