Sebastian Karpiel-Bułecka: - Najważniejszy jest dom, czas leci, światła kiedyś zgasną

Danuta Nowicka
Sebastian Karpiel-Bułecka: - Może jestem niepoprawnym optymistą, ale wierzę w ludzi i sens tego świata.
Sebastian Karpiel-Bułecka: - Może jestem niepoprawnym optymistą, ale wierzę w ludzi i sens tego świata. Marcin Oliva Soto
Jedna z najjaśniejszych gwiazd polskiej estrady Sebastian Karpiel-Bułecka to z bliska skromny, zakochany w córeczce facet.

W wieku siedmiu lat dostał pan skrzypce i już ich z rąk nie wypuścił…
Był w moim życiu taki moment, kiedy je odstawiłem, ale zawsze wracały. Pierwsze wypożyczył znajomy mamy; malutkie skrzypce, na których dzieci uczą się grać.

Pierwszym nauczycielem był...
… świętej pamięci Roman Gąsienica-Sieczka, sąsiad i świetny sportowiec. Odnosił spore sukcesy jako skoczek narciarski, ale po wypadku został góralskim nauczycielem gry na skrzypcach.

Co to znaczy „góralskim”?
Nie uczył grać z nut, tylko ze słuchu. Pokazywał, jak trzymać instrument, jak naciskać struny, uczył góralskich melodii. Dla mnie to było niezwykłe doświadczenie.

Trudno się domyślić, że nie zna pan nut.
Zawsze podchodziłem do grania jako do hobby, nie zaś do czegoś, z czym miałbym wiązać zawodową przyszłość. Dlatego studiowałem architekturę. Potem los spłatał mi psikusa: zostałem przede wszystkim przy muzyce. To wielka moja miłość: uwielbiam grać, uwielbiam koncertować, to coś, co nadaje sens mojemu życiu.

Znakomity słuch, talent, fakt, że w rodzinie nie brakuje osób grających na instrumentach, wykreowały pana na muzyka…
Cóż, silna rodzinna tradycja. Ojciec grał na skrzypcach, brat także. No i miałem dużo szczęścia, bo spotkałem na swojej drodze osoby, dzięki którym udało mi się osiągnąć sukces. Mam tu na myśli choćby Mateusza Pospieszalskiego. Poznaliśmy się, gdy miałem 18 lat.

To właściwie po co studiował pan architekturę?
Ponieważ mnie pasjonowała, co także wynika z tradycji rodzinnych: mój brat jest architektem, ojciec technikiem budowlanym, a dziadek był góralskim cieślą.

Czytałam, że żaden z pana projektów nie został zrealizowany.
Nieprawda. W kilku zaprojektowanych przeze mnie domach na Podhalu mieszkają koledzy. Teraz pracuję nad kolejnym projektem, tak że staram się kontakt z architekturą mieć i, co więcej, traktuję to jako odskocznię od życia muzycznego, często związanego z hałasem, z zamieszaniem, z tłumem.

W projektach można zawrzeć coś osobistego, niepowtarzalnego?
Ktoś nazwał architekturę muzyką zastygłą w krajobrazie. Absolutnie się z tym zgadzam. To są pokrewne dziedziny sztuki, w których można odcisnąć własne piętno. W obu przypadkach ważne są proporcje, harmonia, dzieło nie może być przegadane.

Trzeba stworzyć dom, żeby mieć do czego wracać...”. Stworzył pan dla siebie taki dom, w sensie materialnym?
Tak, mam w Zakopanem dom, do którego często jeżdżę, moje życie toczy się jednak w Warszawie ze względu na liczne zajęcia. Dom zakopiański powstał przede wszystkim z myślą o mojej mamie, ale jest tam miejsce i dla mnie, i dla moich najbliższych.

Mama wciąż w Stanach?
Już wróciła.

Tytuł ostatniego albumu, „Drugie pół”, należy rozumieć jako odwołanie się do drugiej połowy życia? W maju będzie pan obchodził 40. urodziny...

Co do wieku - zgadza się, natomiast tytuł odnosi się do drugiej osoby, bez której nie tylko ja nie wyobrażam sobie życia. Nie chodzi nawet o miłość pomiędzy kobietą a mężczyzną, ale szeroko pojęty stosunek do świata, do tego, czym się zajmujemy.

Na tym krążku, jak i wcześniejszych Zakopowera jest mowa o wartościach uniwersalnych. O wierze, o nastawieniu konsumpcyjnym, które prowadzi na manowce, o przerażającym tempie życia.

Ponieważ myślę, że jest to największa bolączka współczesnych czasów: ludzie lata poświęcają na pogoń za ulotnymi dobrami, nie pamiętając, jak wszystko szybko przemija. Nie myślą o tym, po co tak naprawdę tu jesteśmy i że należy koncentrować się na relacjach z innymi, im poświęcać szczególną uwagę. To przemyślenia, z którymi chcę się podzielić w nadziei, że naprowadzą na coś dobrego. Jakkolwiek to zabrzmi, uważam, że artyści powinni być swego rodzaju drogowskazami. Jeśli sam miałem jakiś kłopot, szukałem wsparcia właśnie w piosenkach i często je znajdowałem, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że powinny traktować o sprawach ważnych. Z łatwo osiągalnej piosenki łatwiej czerpać niż z literatury, wymagającej czasu i skupienia.

Młodzi słuchają pana z entuzjazmem, a przecież wolą inne teksty...
Z tego, co słyszę, dla wielu ludzi wartości, jakie propagujemy, są również istotne. Zmęczeni bylejakością i komercją, szukają prawdy. Im więcej w sztuce, w muzyce niekłamanych emocji, im więcej wartościowego przekazu, tym lepiej. I na to zawsze będzie zapotrzebowanie. Może jestem niepoprawnym optymistą, ale wierzę w ludzi i w sens tego świata.

Dopełnieniem przesłania Zakopowera jest muzyka góralska o nowoczesnym brzmieniu. Z pogranicza popu, folku i jazzu.

Składa się na nią wiele różnych nurtów, różnych brzmień, bo wykonuje ją tyle różnych osobowości. Nasz zespół nie jest wyłącznie góralski; każdy z nas ma inne zainteresowania muzyczne, inne doświadczenia i inaczej je przenosi. Trzon zespołu to czterech górali, pozostali pochodzą z Warszawy, Jeleniej Góry, z Brzozowa koło Rzeszowa, z Częstochowy. Staram się nikomu niczego nie narzucać. To są tak świetni, tak kreatywni muzycy, że byłoby straszną głupotą nie dopuszczać ich propozycji do głosu.

Przy innej okazji zauważył pan, że każdy koncert jest inny. W zależności od publiczności, energii zespołu, a nawet pogody.

To prawda. Zawsze staramy się grać najlepiej, jak potrafimy, są jednak dni, kiedy męczymy się na koncercie. Przeszkadza nieodpowiednia akustycznie sala, czasem nawet niskie ciśnienie.

Proszę o przykład dnia klęski.

Jedyny nieudany koncert, o jakim pamiętam, przydarzył się w katowickim Spodku. Pojawiłem się prosto ze Stanów po 17-godzinnej podróży, perkusista także przyjechał z daleka. Kiedy spotkaliśmy się na scenie, nic nam się nie sklejało.

A występ najlepszy?

Wiele było takich, ale szczególnie zapamiętałem ten w sali Narodowej Orkiestry Symfonicznej w Katowicach, najlepszej ze względu na akustykę, rozwiązania techniczne, wyposażenie. Pojawiła się także niezwykła publiczność.

Zagraniczna widownia reaguje inaczej niż nasza?
Jedna z lepszych, jakie spotkałem, to Chińczycy, którzy przecież nie mieli pojęcia, o czym śpiewamy (podejrzewam też, że nie bardzo wiedzieli gdzie Polska się znajduje). Reagowali tak, jak byśmy sobie tego życzyli, w mocno energetyczny sposób. A już szczególnie, kiedy w ich języku zaśpiewaliśmy „Boso”. Polacy wstydzą się okazywać emocje, wstydzą się bawić. Chińczycy są bardzo swobodni, bardzo ekspresyjni i bardzo uzdolnieni muzycznie. Podczas prowadzonych przez nas warsztatów w mig podchwytywali melodię.

Zakopower ma szansę przebić się z obcym tekstem i egzotyczną muzyką?
Szanse mają zespoły, które tak jak my odnoszą się do kultury ludowej. Ona jest czymś, co czyni nas jako naród wyjątkowym, oryginalnym, potęguje „siłę rażenia”. Nigdzie nie usłyszymy takich brzmień jak w Zakopanem czy na Kaszubach. Wielcy polscy kompozytorzy, choćby Chopin, Szymanowski, Górecki, Kilar, potrafili to wykorzystać i dzięki temu odnosili sukcesy na polu międzynarodowym.

Nie ma w tym jakiejś sprzeczności - dom, w tym domu żona, dziecko, codzienne obowiązki, no i trasy koncertowe, a na nich podekscytowane fanki?
Dlatego warto twardo stąpać po ziemi i odróżniać te dwa światy. Dla mnie życie prawdziwe jest w domu, a na scenie - coś bardzo ulotnego, do czego nie należy się zbytnio przywiązywać. Czas leci i światła kiedyś zgasną.

Półroczna córeczka słucha, kiedy tata gra i śpiewa?

Bardzo to lubi. Dzieci są szczególnie uczulone na dźwięki i można wzbudzić ich zainteresowanie choćby włączając radio czy telewizję. Antosia ma to szczęście, że może mnie usłyszeć na żywo.

Polubiła jakiś konkretny utwór?
Lubi skrzypce, więc kiedy tylko zaczynam na nich grać, obraca głowę w moją stronę i potrafi dwie godziny trwać w bezruchu. To dla mnie i fajne, i wygodne, bo jeśli chcę poćwiczyć, nie ma z tym żadnego problemu.

Aplauz, liczne nagrody z telekamerami, superjedynkami, a pan wciąż taki sam. Zero wody sodowej.
Jeżeli chce się odnieść sukces, chce się zostać kimś, trzeba bardzo, bardzo wiele pokory. I tak musi już być do końca, choćby nie wiem co udało się osiągnąć.

Byłby pan doskonałym rekolekcjonistą...
Mówię, co myślę i czego przez lata udało mi się nauczyć na podstawie obserwacji. Były takie okresy, kiedy wydawało mi się, że jestem mistrzem świata, ale życie szybko sprowadzało mnie na ziemię. Zawsze znajdziemy lepszych i gorszych od siebie, ale ważne jest, żeby robić swoje i starać się z nimi nie porównywać, bo jak znajdę kogoś gorszego, łatwo popadnę w pychę, a jak lepszego, nabiorę kompleksów.

Szkoda pana nie wykorzystanych talentów. Na K20 skoczył pan w dzieciństwie... 7 metrów.
Sport mnie fascynował i dalej mnie fascynuje, przyjaźnię się ze skoczkami, bardzo mi imponują. Od dziecka jeżdżę na nartach, bardzo to lubię i niech tak zostanie.

Po „Boso” na kolejny krążek czekaliśmy 4 lata. Przed słuchaczami kolejne lata oczekiwania?

Płyta „Boso” była dość znacznym sukcesem komercyjnym. Mieliśmy mnóstwo koncertów, ciągle byliśmy w rozjazdach. Potrzebowaliśmy aż czterech lat, żeby stworzyć coś nowego. Jak będzie tym razem, czas pokaże.

Ale pomysły są?
Jak zawsze. Nie zastanawiam się jednak nad przyszłością. Nie wiem nawet, co się wydarzy dziś wieczór albo jutro. Staram się żyć dniem dzisiejszym, nie wracać do tego, co było, i nie rozmyślać, co się wydarzy. To nie ma sensu.

Będzie wyśpiewany dom, a w nim świerszcze i myszy?

Na razie skupiam się na mojej córce, żeby było jej jak najlepiej i żeby kiedyś stwierdziła, że miała dobrego ojca i chciała dla swojego dziecka podobnego. To mój priorytet.

Co pan robi w tym kierunku?

Antosia ma pół roku, więc biorę ją na ręce, kąpię, przewijam. We wszystkim ważna jest moja obecność.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska