Sędzia finału mistrzostw świata 2022, Szymon Marciniak, tylko u nas: Wilk nigdy nie przejmuje się tym, co mówią o nim barany!

Adam Godlewski
Adam Godlewski
Szymon Marciniak – nasz najlepszy sędzia piłkarski, jako pierwszy w historii Polak poprowadzi, jako główny arbiter, finał mistrzostw świata
Szymon Marciniak – nasz najlepszy sędzia piłkarski, jako pierwszy w historii Polak poprowadzi, jako główny arbiter, finał mistrzostw świata Darek Delmanowicz/PAP
Szymon Marciniak, sędzia finału mistrzostw świata 2022 Argentyna – Francja, udzialił nam obszernego wywiadu przed mundialem w Katarze. Wówczas jeszcze ani on, ani tym bardziej my nie przypuszczaliśmy, że dostapi zaszczytu poprowadzenia najważniejszego meczu walki o Puchar Świata. Choć już wtedy pisaliśmy, że jest nie tylko najlepszym polskim sędzią piłkarskim, ale zalicza się także do ścisłej światowej czołówki, będzie reprezentował Polskę mundialu w Katarze i ma większe szanse na zaistnienie w strefie medalowej od Biało-Czerwonych.

Rozmawialiśmy jednak nie tylko o nadziejach, z jakimi leciał na World Cup. Nasz eksportowy arbiter pasjami trenuje bowiem także... boks tajski, który nie zawsze idzie w parze z przygotowaniami do meczów Ligi Mistrzów, i mógłby kontynuować sportową karierę w oktagonie; dostał już zresztą kilka – intratnych! – propozycji stoczenia walk w oktagonie. Po poprowadzeniu półfinału Champions League, w którym Liverpool zmierzył się z Villarealem, nabrał apetytu na wielkie futbolowe finały. Ujawniliśmy, co powiedział Marciniakowi trener Realu Madryt, Carlo Ancelotti? I jak to się miało do oceny Wojciecha Szczęsnego? Szymon Marcinak, jakiego wcześniej nie znaliście. Zapraszamy do lektury!

Ma pan poczucie, że pańska kariera znalazła się w apogeum?
Mam takie poczucie, że jestem w odpowiednim czasie, żeby mocno ustabilizować swoją pozycję na arenie międzynarodowej. Nie będę fałszywie skromny - wiem, że jest ona teraz bardzo wysoka, pewna i szanowana.

A bardzo wysoka według pana to jest Top 5 w Europie?
Nie da się tego tak usystematyzować, sędziowanie to nie skok w dal, gdzie można zrobić listę wyników i widzimy, kto jest najlepszy. Czuję, że jesteśmy w ścisłej czołówce i to wystarczy, trzeba patrzeć na siebie. Jeżeli jesteśmy zdrowi, jeżeli wszystko pasuje, to mój zespół – tak jak w tym roku - jest fantastyczny. Decyzje Tomka Listkiewicza i Pawła Sokolnickiego były super. I fajnie wpasował się także Tomek Kwiatkowski jako VAR. Oczywiście, ludzie się śmieją, że ja nie lubię VAR-u, ale to po pierwsze nieprawda, a po drugie Paweł Gil pracował ze mną długo i nastąpiła na tym stanowisku zamiana pokoleniowa. Łatwo zastąpić poprzednika na pewno nie było, ale Kwiatek wszedł mocno - z drzwiami. Bardzo przypadł wszystkim do gustu, jego charakter i jego styl bycia. Pokazał się świetnie na turnieju FIFA Arab Cup, gdzie po raz pierwszy natknął się na tak duże nazwiska z naszej branży, które dotąd oglądał tylko w telewizji. Dlatego cieszę się, że wszystko się zazębiło tak dobrze po długiej przerwie. Nie wiedziałem, co będzie po półrocznym rozbracie z sędziowaniem na wysokim poziomie i mówię to szczerze. Kiedy wróciłem w lipcu - przyczyną absencji była tachykardia, czyli problemy z sercem - ludzie z UEFA wrzucili mnie od trzeciej i czwartej rundy eliminacji pucharów, bo też chcieli sprawdzić, co to ze mną będzie. I wcale się nie dziwię, bo umówmy się - pół roku, to jest to jest szmat czasu. A Liga Mistrzów to jest Liga Mistrzów. Dobrze to jednak wyglądało. Mam teraz wszystko, począwszy od zdrowia, poprzez życiową stabilizację i doświadczenie, żeby sędziować na najwyższym poziomie.

A właśnie ze zdrowiem bywało różnie od czterech lat…
To prawda, w pewnym momencie plecy dokuczały mi do tego stopnia, że prawie pozwoliłem się pokroić. Na szczęście ktoś mądry się za to wziął i zabronił interwencji chirurgicznej. Trochę czasu uciekło, ale cóż – życie lubi dawać, ale lubi też zabierać. Teraz strasznie dużo daje i miejmy nadzieję, że nie poprzestanie na tym roku. Ani na przyszłym, bo jeszcze kilka ładnych lat sędziowania przed nami.

Z jakimi oczekiwaniami poleci pan zatem na mistrzostwa świata do Kataru? FIFA i UEFA to dwa różne sędziowskie światy...
Tak, to są dwa różne światy, aczkolwiek trzeba pamiętać, że szefem sędziów w FIFA jest Pierluigi Collina, czyli ktoś, kto zna mnie bardzo dobrze z UEFA, a mogę nawet powiedzieć, że był moim mentorem, gdyż to on wprowadził mnie na europejskie salony. Darzy mnie sympatią, ale nic nie jest za darmo. Zawsze powtarza, że zastanawia się, jak to jest, że chłopak z Polski, czyli nie z najsilniejszej ligi piłkarskiej, ma w sobie coś, co powoduje, że największe piłkarskie gwiazdy na świecie słuchają się go na boisku. Ja też czuję, że piłkarze mnie akceptują, weźmy przykład z mojego ostatniego meczu: w półfinale Ligi Mistrzów Mo Salah zerknął na mnie, czy aby nie podyktuję karnego po jego upadku, ale gdy zobaczył moją minę tylko się uśmiechnął i zaczął wracać pod własną bramkę.

…co nie jest wprost odpowiedzią na moje pytanie o mundial.
Życie nauczyło mnie pokory, i zmusiło do zmiany podejścia, bo wcześniej co roku nakładałem straszną presję - i na siebie, i na chłopaków. Uważałem, że znalazłem się już w takim momencie, że jestem gotowy na wszystkie finały. W sumie miałem prawo tak myśleć, ale gdy już było blisko – jak w 2018 roku finału Ligi Europy – zawsze coś się wydarzyło... Jak nie kontuzja, to jakaś decyzja, która była kontrowersyjna. Muszę też przyznać, że rezygnacja z pracy na VAR w Europie była strzałem w dziesiątkę, bo byłem dość mocno eksploatowany, UEFA chyba stawiała na moje doświadczenie i chłodną głowę. Mogę popełniać błędy, jak każdy, ale taką mam konstrukcję, że nie spalam się przed monitorem. Chodzi jednak o to, że w rozgrywkach międzynarodowych dochodzi do tego krytyka ze strony mediów czy działaczy klubowych; po jednym z meczów dostałem pozytywne oceny i wsparcie z UEFA, ale odbiór publiczny był zupełnie inny, a ja wówczas zrozumiałem, że to też rzutuje na moją ścieżkę jako sędziego boiskowego i uznałem, że dwa grzyby w barszcz są mi niepotrzebne. Po co mi to?

For money, mister Simon, przywołując reklamę z udziałem Leo Beenhakkera.
Nie, bo za VAR są zupełnie inne stawki niż dla sędziego głównego. To pewnie nie jest nawet jedna piąta tego, co za gwizdanie. Jestem po prostu koleżeński, z niektórymi sędziami nawet się przyjaźnię i to oni bardzo mnie prosili, żebym ich wspierał na VAR. Bo w ich krajach dopiero ta technologia raczkowała i potrzebowali kogoś doświadczonego. Nie chciałem zatem odmawiać, ale potem coś we mnie pękło i odstawiłem VAR w Europie. Totalnie! Jeżdżę tylko na swoje mecze jako sędzia główny i te mecze idą mi ostatnio rewelacyjnie. Generalnie nie było ani jednego, po którym byłbym krytykowany.

Z wyjątkiem tego Realu z Chelsea w ćwierćfinale Ligi Mistrzów, po którym mocno dostało się panu od trenera Thomasa Tuchela…
Mówię o krytyce dotyczącej przebiegu meczu i mojej postawy. To, że ktoś pod wpływem emocji mówi, że śmiałem się w głos po awansie Realu, to zupełnie inna kategoria, na tym poziomie trzeba być przygotowanym na to, że jest się ocenianym pod każdym kątem. Owszem, był jakiś lekki uśmiech po słowach trenera Carlo Ancelottiego, ale takich, które każdego by rozbroiły. „Jestem już stary dziadek, po sześćdziesiątce, mam już sterane serce, a ty dajesz 3 minuty w doliczonym czasie. Tak się nie robi.” – powiedział Włoch. No i ja się lekko rzeczywiście uśmiechnąłem, odpowiedziałem: „Coach, oszukiwaliście, leżeliście na te 15 minut przez 6, więc musiałem dać dodatkowe 3.” Podaliśmy sobie ręce i z uśmiechami rozeszliśmy każdy w swoją stronę. Zobaczył to nadchodzący Tuchel, powiedział o tym na konferencji i zrobiła się mała medialna „zadymka”. Warto jednak dodać, że angielska prasa napisała następnego dnia, iż Marciniak jest ostatnią osobą, do której można mieć pretensje, że trzeba umieć przegrać z klasą. I to była najlepsza pointa. To też jednak była mała lekcja dla mnie; aby oznaki radości po świetnie poprowadzonym meczu – a kipiałem wręcz z radości po podziękowaniach, które złożył mi po końcowym gwizdku Jorginho, kapitan Chelsea (bo jeśli przegrany w tak ważnym meczu dziękuje sędziemu to znaczy, że swoją robotę wykonałem dobrze) - okazywać dopiero w szatni. Rozumiem też jednak nerwy, bo londyńczycy grali fenomenalny futbol. Będąc na środku widzisz czasami więcej niż telewidzowie. Powiedziałem chłopakom z mojego zespołu przy stanie 0:2 „zobaczcie na twarze piłkarzy Realu Madryt, oni są stłamszeni”. Ale na tym poziomie rozgrywek sportowcy nigdy się nie poddają. Przy 1:2 zmieniłem przekaz: „Panowie, zmieniło się - jest ogień w oczach gospodarzy!”. I rzeczywiście był! My musimy na boisku czytać emocje zawodników, bo to pomaga w prowadzeniu meczu.

Rozumiem, że kibicem Realu pan jednak nie jest?
Nie jestem i nigdy nie byłem niczyim kibicem. Poza Diego Armando Maradoną, którego plakat jako chłopak miałem nad łóżkiem. I poza Wisłą Płock, klubem z mojego miasta, który lubię, ale nigdy mu nie sędziuję. Zresztą, Nafciarze by nie chcieli, bo jedyną czerwoną kartkę, którą obejrzał mój brat pokazałem właśnie ja… A wracając do wniosków – w Lidze Mistrzów jesteśmy po prostu jak w Big Brotherze, dlatego emocje można pokazać dopiero w szatni. Wiem to już, że dopiero tam mogę się uśmiechnąć, włączyć muzykę albo… pokrzyczeć.

Co będzie przy następnym spotkaniu z zespołem Tuchela w sytuacji 50 na 50. Będzie pan miał w głowie to jego zachowanie po meczu Real – Chelsea?
Proszę nawet tak nie żartować. Trener Tuchel to też jest inteligentny gość, więc mam nadzieję, że będzie z nim jak z Juergenem Kloppem, który też czasem wbija szpileczkę po meczu, ale docenia naszą pracę i szanujemy się.

Taki Klopp ma styl, czy sprzedaje kit?
W takiej sytuacji zawsze przytaczam słowa mego obecnego serdecznego kolegi Sebka Mili, który jako zawodnik zawsze w tunelu witał mnie słowami o tym, że jestem najlepszy. Po kwadransie, jak nie szło, było już: „panie sędzio, może byśmy coś gwizdnęli pod nas, po dwóch kwadransach: „panię sędzio, w zielonych gramy”, po trzech: „panie sędzio, nie sądziłem k…, że wszystko będzie w drugą stronę gwizdane”. Pozdrawiam Sebka oczywiście serdecznie, a tę strategię wykorzystują kluby, trenerzy i piłkarze na każdym poziomie. To część gierki psychologicznej i jestem na to przygotowany. Z każdym trenerem mam poprawne relacje, potrafimy pogadać, przybić piątkę, oczyścić relacje i zaczynać każdy kolejny mecz z czystą kartą.

Ciekawe te pańskie dygresje, ale znów daleko odbiegliśmy od mundialu…
Przede wszystkim chcę być całkowicie zdrowy. Co jest bardzo ważne, będę jednym z 3 sędziów europejskich, którzy na mundialu już byli, identycznie jak Mateu Lahoz i Clement Turpin. Wtedy w Rosji wydawało mi się, że już jestem gotowy na ćwierćfinały, nawet półfinały, ale Collina wylał mi na głowę kubeł zimnej wody. Powiedział po dwóch meczach, że ma w zestawie świetne nazwiska, Kuipersa, Cakira, Skominę i jeszcze kilka innych, a ja powinienem popatrzeć – ze strefy VIP – jak mistrzostwa wyglądają od środka i nabierać doświadczenia. Kiedy tego słuchałem, robiłem się nieco mniejszy, za to w środku – mocno się zagotowałem!

A czy czasami na pańskim wcześniejszym wyjeździe z Rosji nie zaważyła kontrowersyjna decyzja w meczu Szwecja – Niemcy?
Noty były wysokie za to spotkanie, a sytuację z Jerome Boatengiem oceniono jaką tę z gatunku 50 na 50. W Polsce napisano, że nie skorzystałem z VAR i popełniłem błąd, ale to absolutna nieprawda, na omówieniu meczu odsłuchiwaliśmy naszą komunikację z sędziami VAR i wszystko było przeprowadzone prawidłowo. Zresztą to już zamknięta karta, nie ma sensu ciągle o tym rozmawiać, mój wyjazd z mundialu po dwóch meczach naprawdę nie był konsekwencją tej sytuacji. Wynikał nawet nie z rankingu, tylko z faktu, że jestem pierwszy raz na mundialu i polityki prowadzonej przez Collinę.

Już wtedy w 2018 był pan jednak przymierzany do finału Ligi Europy…
… ale zawaliłem mecz Tottenham – Juventus, nie dyktując dla włoskiego zespołu rzutu karnego. Wiem z rozmów prywatnych, że byłem wówczas pierwszym wyborem na finał LE. Przez 2 lata szło mi świetnie, ale ten poważny błąd zaważył, że szansę dostał ktoś inny… I tak jednak na mundial do Rosji jechaliśmy z nastawieniem, że jest to nasze 5 minut, a przecież większość Europejczyków była po raz drugi na mundialu. Zatem hierarchia była zupełnie inna niż oceniałem. Mnie już wtedy szef sędziów FIFA powiedział, że będę miał szansę pojechać nie tylko do Kataru za 4 lata, ale i za 8 lat na mundial do Ameryki Północnej, gdy będę miał 45 lat i osiągnę najlepszy wiek dla arbitra. To jest może nieco paradoksalne, ale o ile 4 lata temu jechałem do Rosji po jakiś sukces, o tyle teraz cieszę się, że… jadę. Mając oczywiście świadomość własnej wartości. Spodziewałem się tego wyjazdu; na Arab Cup w Katarze, gdzie byli Massimo Busacca i Collina, którzy nas oceniali, zaliczyłem ze swoim zespołem trzy fenomenalne mecze. Wszystkie ocenione w przedziale 8,4 – 8,6, czyli de facto na maksymalnym pułapie. Dlatego na mundial udam się mega wyluzowany. I z nastawieniem, żeby poprowadzić perfekcyjnie pierwszy mecz. Bo jeśli ustawię sobie poprzeczkę w ten sposób, że chcę zaliczyć 5 spotkań, to zamiast koncentrować się na tym pierwszym, będę myślał o trzecim. A to byłby błąd. To często mnie cechowało w przeszłości. I było niewłaściwe.

Rozumiem jednak, że nie zdziwiłby się pan, gdyby został w na turnieju w Katarze do końcowej fazy mistrzostw? A nawet do ostatniego, czyli decydującego o tytule mistrza świata meczu?
Absolutnie nie, jestem na to przygotowany, aby w Katarze zostać do ostatnich meczów.
Poproszę o szczerą odpowiedź - był pan zawiedziony, że nie dostał w ostatnim sezonie finału Ligi Europy lub chociaż Ligi Konferencji Europy i zakończył europejskie puchary na półfinale Ligi Mistrzów?
Liga Konferencji nie wchodziła w ogóle w grę, to było dla kogoś młodszego; takie było założenie, żeby w niej mniej doświadczeni sędziowie mogli się otrzaskiwać. I generalnie od początku sędziowali arbitrzy pierwszej grupy, choć jedno spotkanie także zdążyłem zaliczyć w tych rozgrywkach, w ich pierwszej fazie. Owszem, pojawiła się lekka nadzieja po tym, jak prowadziłem 2 mecze w 1/8 LM i 2 w ćwierćfinałach, ale po półfinale Villarreal – Liverpool zrobiliśmy sobie z zespołem.. zakończenie sezonu na arenie międzynarodowej. Mając świadomość, co mój zespół podkreślał z humorem, że w nagrodę dostaniemy finał… Pucharu Polski. I tak też się stało. Nie zabolało mnie, że nie dostałem finału LE, bo już wiem, jaka wygląda polityka obsadowa w naszej branży. Slawko Vinić, mój dobry kolega, jest starszy, zostało mu rok, dwa sędziowania, więc logiczne, że był w kolejce przede mną.

Uprawia pan jeszcze muay thai?
Jak to jeszcze? Robię to regularnie, od wielu lat.

Pytam, gdyż przed mundialem w Rosji zrobił pan sobie krzywdę podczas sparingu, doznając kontuzji stopy.
To nie było do końca tak. To uderzenie nie pomogło mojej stopie, ale później przypadkowo zawadziłem jeszcze o mebel w domu, konkretnie o nogę od kanapy, tą kontuzjowaną nogą, i dopiero wtedy stało się prawdziwe nieszczęście... Nie będę ukrywał, muay thai to moja druga miłość, to moja pasja, uwielbiam to, i z tego nie zrezygnuję. Biję się na serio, bo bić się na niby nie można, ale ja tego potrzebuję! Po tamtym urazie wyciągnąłem wnioski, zawsze są tarcze na sparingach, szczęka w zębach, zakładam też ochraniacze, o których wcześniej zapominałem. Muay thai mnie ekscytuje, i nie chcę rezygnować z tego, co uwielbiam. Nawet jeśli mój zespół nie podziela mojej pasji, a nawet ma mi złe, że się jej oddaję. Ale właśnie muay thai daje mi odprężenie, kino nie wystarczało już do tego, żeby wyrzucić z siebie wszystkie emocje. Dwa razy w tygodniu mam sparingi, a w garażu wisi worek, z którego korzystam podczas indywidualnych zajęć dodatkowo przynajmniej raz w tygodniu. I na tym martwym koledze wyżywam się najbardziej…

To może wkrótce dostanie pan propozycję intratnej walki w oktagonie?
Już miałem. Nawet kilka. Podziękowałem. I to nie dlatego, że nakłaniano mnie argumentem: „Ty wiesz, ilu kibiców chciałoby zobaczyć, jak dostajesz ostre bęcki?!”, a ja nie lubię dostawać, i mógłbym zrobić zawód promotorom. Za propozycję reklamowania piwa też zresztą podziękowałem. Wiem, co jest dla mnie, a co nie. W tym momencie.

To proszę jeszcze zdradzić, jak wpadł pan – chłopak z kraju, który ma nie najsilniejszą, delikatnie mówiąc, ligę – na skuteczny pomysł zarządzania gwiazdami pokroju Cristiano Ronaldo, Leo Messiego i Roberta Lewandowskiego?
Pomogło mi kopanie piłki, znam język piłkarski, znam język szatni, wiem jak pożartować z zawodnikami. Zawsze zresztą miałem skłonności przywódcze, które ujawniałem w szkole, czy w drużynie, w której byłem kapitanem. Był ze mnie uniwersalny żołnierz, grałem na prawej obronie, w pomocy, na szóstce niczym Gennaro Gattuso, który lekko pogryzie przeciwników, potem w ataku. Zawsze byłem nieustępliwy i nigdy… nie odpuszczałem sędziom, byłem dla nich nieprzyjemny. Pewnie teraz, z uwagi na swoje predyspozycje charakterologiczne, szybko znajduję kontakt z liderami zespołów, mam łatwość dotarcia do nich. Z Sergio Ramosem, czy Giorgio Chiellinim poszło mi to wręcz błyskawicznie.

A kto okazał się najtrudniejszy w zarządzaniu na boisku?
Nad Luisem Suarezem i Diego Costą trzeba było z pewnością popracować dłużej niż nad innymi piłkarzami, także nad piłkarzami, którzy lubią wyolbrzymiać kontakt fizyczny z rywalem… Swoją drogą, VAR bardzo pomógł w eliminowaniu takich zachowań, bo kolega siedzący przed monitorem widzi, że dany delikwent robi „Pinokia” - spoglądając po symulce na sędziego głównego i jego reakcję - przez palce. Dziś już „na żywca” nie można oszukać arbitra tak jak przed erą VAR; to pewnik!

Jak na tle tych wielkich nazwisk prezentuje się Robert Lewandowski?
Wiadomo, że o największe gwiazdy musimy dbać w pierwszej kolejności, to one przyciągają przecież ludzi przed telewizory i pieniądze do futbolu. Na przykład na Leo Messiego w szczycie kariery inteligentne zespoły ustawiały się tak, że faulowało go na przemian 6 piłkarzy, za każdym razem inny. Widząc to, przerywałem tę zabawę już po 3. przewinieniu. Roberta tak chronić nie trzeba, ale takich zawodników którzy nie symulują, nie płaczą, nie narzekają, nie marudzą zwyczajnie lubię w pracy. Sami potrafią zadbać o siebie na boisku. Zawsze, kiedy przyjeżdżałem na mecz Bayernu, wszyscy zawodnicy z Monachium byli dla mnie bardzo mili, i myślę, że to też jego zasługa. Musiał po prostu powiedzieć dobre słowo w szatni na mój temat. Ale na boisku są dla nas kolory koszulek i numery na plecach, nie ma sympatii czy antypatii.

Który z naszych reprezentantów jest największym płaczkiem, który dał się panu najbardziej dał we znaki? Wojtek Szczęsny?
Z Wojtkiem jest utrudniony kontakt, bo stoi na bramce. I rzadko mamy okazję zamienić słowo w czasie meczu. Ale po wspomnianym już meczu Tottenham – Juventus, w którym nie podyktowałem karnego, miała miejsce fajna sytuacja, śmieszna. „Ale się jeb..łeś” – zagadnął. Spokojnie odpowiedziałem, siląc się na powagę, że rzeczywiście się pomyliłem. Wojtek się jednak uparł: „Nie, jeb…łęś się!” Mówił niezłośliwie, bo wygrali 2:1 i awansowali, ale rozbawił mnie tym stwierdzeniem. Zawsze z nim, Robertem, Piotrkiem Zieliński, Kamilem Glikiem po meczach rozmawialiśmy oczywiście po polsku. Z Grześkiem Krychowiakiem też, i to on chyba miał do mnie największe pretensje po meczu. Byliśmy w Arłamowie z moim synem, gdy nas zobaczył sam zaproponował młodemu wspólną fotę, ale nie omieszkał powiedzieć: „Twój stary nie jest taki grzeczny, dał mi kartkę.” Poskarżył się, choć kartka w półfinale Ligi Europy, w którym Sewilla grała z Szachatrem Donieck, w najlepszym chyba momencie Grześka w karierze, była ewidentna. Tak poczęstował gościa łokciem, że prawie nie było czego zbierać…

W sumie to fajną ma pan robotę, ale trzeba jeszcze sędziować w polskiej lidze…
Często nawiązują do tego piłkarze klubów PKO Ekstraklasy. Niektórzy pytają, czy po pobycie na Bernabeu chciało mi się przyjeżdżać na przykład do Mielca. I co mam odpowiedzieć? Nie ma się co oszukiwać, więc nie powiem, że w oba miejsca jadę z jednakową koncentracją. Bo tak się nie da. Na pewno jednak jadę z identycznym nastawieniem, nigdzie nie chcę popełnić błędu. Jestem uzależniony od dobrego sędziowania, od podejmowania dobrych decyzji. A poza wszystkim – ja lubię polską ekstraklasę! Ten rok był niesamowity u nas, 3 drużyny, które grały o mistrza zapewniały mega emocje, a spaść mógł każdy spoza pierwszej piątki, szóstki. Kolejny sezon także zapowiada się świetnie. Lechia będzie mocna, Legia wróci do czołówki, Piast miał świetną końcówkę, więc już nie mogę doczekać się startu nowych rozgrywek. Bo liczę, że Wisła Płock także włączy się do walki o czołowe pozycje. Będzie się działo, czuję to!

Tę wrzutkę o Płocku to chyba serce panu podpowiedziało, nie rozsądek.
Kończy się budowa stadionu, na Wiśle też będzie kociołek, więc mam nadzieję, że Nafciarze dołączą do grupy sześciu fajnych zespołów i będą wartością dodaną w lidze. Serio!

Niektórzy twierdzą, że nawet za bardzo lubi pan PKO Ekstraklasę. I za często pojawia się w naszej lidze, zwłaszcza na VAR.
To są komiczne pseudoargumenty. Mamy świetny system wozów VAR, lepszy niż stacjonarny w Niemczech. Jeśli jadę do Małopolski sędziować w piątek, to na VAR następnego dnia też jestem w Małopolsce. Po godzinie, czy półtorej w podróży. Zresztą ja prawie nigdy nie prowadzę, siadam z tyłu, od razu wkładam nogi w specjalny system do regeneracji, „recovery pump” chwila i już mam drenaż limfatyczny, masaż i się regeneruję. Zatem po meczu ligowym w roli głównego siadam na VAR w pełni wypoczęty, więc niech nikt nie przesadza. Poza tym – kogo wykorzystać do pracy przed monitorem, jeśli nie tak doświadczonego arbitra jak ja? Tak to działa w całej Europie. Błędy oczywiście są, i będą, ale nie wynikają z przemęczenia. Taka po prostu jest specyfika tej pracy.

Po wizycie w programie u Kuby Wojewódzkiego czuje się już pan celebrytą pełną gębą?
Śmialiśmy się z Kubą, że długo się broniłem przed wizytą u niego. Bo miałem obawy, że ludzie mnie podłapią. Michał Probierz, mądry człowiek, zawsze powtarzał mi jednak: „Szymon, pamiętaj, że wilk nigdy nie przejmuje się tym, co mówią o nim barany.” W końcu wziąłem to sobie do serca, przełamałem się i wziąłem udział w show.

Jest pan najlepszym polskim sędzią w historii?
Czuje, że zrobiłem bardzo dużo. Nigdy nie widziałem sędziowania świętej pamięci Alojzego Jarguza, choć słyszałem, że był sędzią wybitnym, z estymą i klasą. Był Michał Listkiewicz, który co prawda na boku, ale sędziował finał mistrzostw świata, i trzeba o tym pamiętać. Zresztą, mnie nie trzeba łechtać tytułem najlepszego polskiego sędziego w historii, bo nie jestem próżnym gościem. Wystarczy mi, że do wywiadu – po meczu Real – Roma – wyszedł Sergio Ramos i powiedział, że ten młody Polacco dziś super sędziował; bo tego nigdy i nikt mi już nie odbierze. Podobnie jak słów Giorgio Chielliniego do klubowych kolegów, żeby mnie szanowali, bo jestem gościem, który da im pograć w piłkę. Naliczono mi już 35 meczów w Lidze Mistrzów. To fajna liczba, którą trudno pod naszą szerokością będzie komukolwiek złapać w najbliższym czasie. Pewnie, człowiek będzie się cieszył jak gdzieś kiedyś przeczyta, że ten najważniejszy mecz Ligi Mistrzów sędziował Szymon Marciniak i jego zespół. To będzie na pewno powód do dumy, ale… Takim powodem są już mistrzostwa Europy, mundial, mistrzostwa Europy do lat 21 i Superpuchar Europy też, bo to był rewelacyjny mecz. Trafiłem na Real – Atletico, i był taki moment, że gdyby zgasili światło i dali szczęki oraz rękawice, to z Diego Costą rzucilibyśmy się na siebie. Było ciężko, ale wspomnienie jest niesamowite. Ktoś kiedyś powiedział, że jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz. A nasz ostatni w Lidze Mistrzów był fantastyczny… Ujmując rzecz historycznie, jestem na pewno w czołówce, może nawet jestem numerem 1, ale czy to będzie miało jakiekolwiek znaczenie, gdybym popełnił duży błąd? Nie wydaje mi się...

Czy w ciągu najbliższych 4 lat Polak może zostać uznawany za najlepszego sędziego na świecie?
To już wy, dziennikarze bawcie się w takie gierki, ja patrzę na siebie i swój zespół. Uważam, że już jesteśmy w takim miejscu, że zasłużenie wymienia się nas w kontekście najważniejszych meczów dużych imprez, największych finałów. I nie ma powodu, żeby się tego wstydzić. Mam nadzieję, że mundial w Katarze zmieni także postrzeganie naszej reprezentacji. Jadę z nadziejami, że będę oglądał polskich piłkarzy z trybun jak najdłużej, trzymał kciuki i cieszył się z wielu wygranych meczów.

Rozmawiał Adam Godlewski

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Sędzia finału mistrzostw świata 2022, Szymon Marciniak, tylko u nas: Wilk nigdy nie przejmuje się tym, co mówią o nim barany! - Portal i.pl

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska