Sędzia kalosz, czyli jak popsuć piłkarskie widowisko

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Kibic jednego ze śląskich klubów, w każdej ligowej kolejce siada na widowni blisko boiska z wielkimi okularami w ręku. I pokazuje je arbitrowi po każdym błędzie krzycząc: Brele se włóż!

Sędziowskie pomyłki zdarzają się oczywiście nie tylko na Śląsku i nie tylko w polskiej ekstraklasie. Kilkanaście z nich przeszło wręcz do historii futbolu. Na czele ich listy wymienia się zwykle uznanie bramki, której nie było, w finale mistrzostw świata Anglia – RFN w 1966 roku. Mecz na Wembley zakończył się wynikiem 2:2. W 11. minucie dogrywki Geoff Hurst strzelił na niemiecką bramkę. Piłka odbiła się od poprzeczki, a potem od ziemi. Ale przed czy za linią? Sędzia Gottfried Dienst zapytał o zdanie Tofika Bachramowa, liniowego ze Związku Radzieckiego. Ten nakazał bramkę uznać. Po latach twierdził, że zdawało mu się, że piłka odbiła się nie od poprzeczki, ale od siatki za nią.

„Czerwony zawsze za czerwonymi” - skwitował decyzję rozżalony gwiazdor niemieckiej reprezentacji Uwe Seler, nawiązując do
pochodzenia arbitra i koloru angielskich koszulek. Telewizyjna powtórka (nie było wtedy 12 kamer na stadionie) nie rozstrzygnęła, jak było. Dużo później symulację całej sytuacji przeprowadzili inżynierowie z Oxfordu. Wyszło im, że piłka odbiła się sześć centymetrów przed linią. Ale Anglicy, którzy zresztą strzelili w dogrywce drugiego gola, już dawno odebrali medale i Złotą Nikę za mistrzostwo świata.

Niemcy dostali rewanż od losu – podczas meczu z Anglią - podczas MŚ 2010. Przy stanie 2:1 dla Niemiec sędzia nie dostrzegł, że po strzale Franka Lamparda piłka trafiła w poprzeczkę i wpadła do bramki. Gola nie uznał, drużyna niemiecka podwyższyła potem wynik na 4:1, Anglicy pojechali do domu.

Dzięki pomyłce sędziego z Tunezji Maradona zdobył gola „ręką Boga” - jak twierdził – w meczu z Anglią w ćwierćfinale mundialu 1986. Błędy arbitrów, a raczej stronnicze sędziowanie podczas mistrzostw w Japonii i Korei w 2002 roku utorowało Koreańczykom drogę do półfinału. W jednej ósmej sędzia z Ekwadoru zamiast podyktować karnego za faul na Tottim wyrzucił Włocha z boiska za symulowanie. A jakby tego było mało, nie uznał prawidłowej bramki Tomassiego. W ćwierćfinale Koreańczykow wspierał arbiter z Egiptu. Nie uznał Hiszpanom dwóch prawidłowo zdobytych goli (jednego w czasie regulaminowym, drugiego w dogrywce) Koreańczycy wygrali w serii rzutów karnych.

Każdy ma swojego ślepca

Dla mojego pokolenia synonimem „ślepego” sędziego był Rumun Padureanu, który prowadził mecz Bułgaria – Polska w Starej Zagorze w eliminacjach do igrzysk w Monachium. Do 67. minuty Polska prowadziła 1:0. Potem sędzia podyktował dla Bułgarii mocno kontrowersyjnego karnego, usunął z boiska protestującego przeciw tej decyzji Lubańskiego, nie uznał gola Jana Banasia, pod pozorem pozycji spalonej, za to uznał dwie bramki dla Bułgarów (jedną prawidłową, drugą z trzymetrowego spalonego). Gospodarze wygrali 3:1.

Dla młodszej generacji synonimem złego sędziowania stał się na lata Howard Webb. W 2008 roku prowadził na Euro mecz Polska – Austria. W doliczonym czasie gry podyktował dla Austrii karnego. Jego zdaniem Mariusz Lewandowski ciągnął za koszulkę Sebastiana Prodla. Austria wyrównała z karnego na 1:1. Brytyjskiego arbitra skrytykowali zgodnie Tusk i Kaczyński, Leo Beenhaker wrzeszczał na niego w szatni. Pretensje mieli też Austriacy, bo gol dla Polski padł z ewidentnego spalonego. Webbowi nie przeszkodziło to sędziować dwa lata później finału ligi mistrzów i finału mistrzostw świata. Ale meczów polskich drużyn, ani klubowych, ani reprezentacji nie sędziował już nigdy.
- Co do karnego, to obiektywnie rzecz biorąc, Webb zdecydował prawidłowo – uważa po latach Tomasz Garbowski, były sędzia i kwalifikator, obecnie prezes opolskiego OZPN. - Zwłaszcza, że już wcześniej zwracał uwagę Lewandowskiemu, by nie ciągnął za koszulkę. Naszemu zawodnikowi po prostu zabrakło boiskowego cwaniactwa.

Takie spektakularne pomyłki sędziów lub świadome „drukowanie” w meczach o wielką stawkę przechodzą wprawdzie do historii piłki nożnej, ale to nie one są codzienną udręką kibiców. Nie ma praktycznie kolejki ligowej bez sędziowskich kontrowersji. Najczęściej spory dotyczą decyzji w sprawie spalonych, zagrań ręką (szczególnie w polu karnym) oraz interpretacji ataków na piłkę/na nogi. Kibice wściekają się, bo na powtórkach z kilkunastu kamer widzą o wiele więcej niż sędzia, który ma do dyspozycji własne oczy, a decyzję musi podjąć w ułamku sekundy.

- Nie ma idealnych ludzi – mówi Tomasz Garbowski. - Sędziowie też nimi nie są. W dodatku podejmują decyzje w biegu, rzadko na stojąco. Czasem są źle ustawieni albo nie dobiegną. Ocenę spalonego naprawdę sędziowie ćwiczą, także z użyciem analiz wideo. A i tak często ludzkie oko zdaje się oceniać, że był spalony, a sędzia kieruje się wyczuciem i puszcza grę. I często kamera pokazuje, że miał rację. Ale nie zawsze. Bo napastnik przez ułamek sekundy wyprzedza obrońcę o stopę albo o pół stopy, na chwilę wychylił ciało, a stoi w linii. A jeszcze przepisy każą nam preferować grę w ataku. To naprawdę nie jest łatwe do oceny.

Zagranie ręką jest jeszcze bardziej podatne na subiektywną ocenę pana z gwizdkiem. Bo to on musi zdecydować, czy ręka była „nastrzelona” czy nie, czy obrońca wykonał ruch do piłki i - co może najtrudniejsze – czy odniósł korzyść. Oglądając mecze na Euro 2016 łatwo się przekonać, że zawodnicy w obronie boją się tych sędziowskich interpretacji. Coraz częściej wychodząc do napastnika biegnącego z piłką ostentacyjnie chowają ręce za siebie. Żeby arbiter nie dostał choćby pretekstu do podyktowania karnego.

- Dla mnie, kiedy byłem jeszcze czynnym sędzią i obserwatorem szczebla centralnego, ręka, szczególnie w polu karnym, była najgorszym zdarzeniem – przyznaje Tomasz Garbowski. - Łatwiej oceniać proste faule, te na żółtą czy czerwoną kartkę. Dowolność interpretacji zagrania ręką jest problemem i ciężarem przede wszystkim dla samego sędziego. Musi on za każdym razem błyskawicznie interpretować przepisy. To wszystkim utrudnia życie – sędziom, zawodnikom, trenerom i kibicom. Być może trzeba iść w stronę maksymalnego uproszczenia zasad. Na razie sędzia musi się często kierować wyczuciem i, jak we wszystkim w życiu, mieć trochę szczęścia.

Na trwającym właśnie Euro 2016 błąd Tofika Bachramowa nie mógłby się już powtórzyć. Przy rozstrzygnięciu, czy piłka przekroczyła linię bramkową czy nie, sędziów wspomaga elektronika. Ale przed powtórkami w zwolnionym tempie dla sędziów FIFA i UEFA wciąż się bronią, choć przecież korzysta się z nich szeroko w innych dyscyplinach od siatkówki i hokeja na lodzie po szermierkę. Fani – a jest ich niemało – kochający piłkę i bardzo krytycznie oceniający światowych i europejskich urzędników od futbolu mówią głośno, że jak długo sędzia ma przy ocenie boiskowych sytuacji do dyspozycji tylko dwoje oczu, zawsze będzie pole do nadużyć i robienia wyniku, choćby pod gospodarzy wielkich turniejów.
Przeciwnicy nowinek bronią jednolitości przepisów. Podkreślają, że kamery i powtórki na zwolnionym tempie można oddać do dyspozycji sędziego na meczach rangi mistrzostw świata czy nawet ekstraklasy, ale w niższych klasach i tak trzeba będzie sędziować „na oko”. Ta argumentacja jest o tyle słaba, że największa różnica między ekstraklasą a A-klasą polega na tempie rozgrywania akcji, same zagrania piłki są z grubsza takie same. Im szybsza gra, tym sędziemu trudniej nadążać za akcjami.

- Muszę kibiców zmartwić, kiedy w studiu telewizyjnym ogląda się wiele razy powtórki tej samej akcji, albo sędziowie na szkoleniu przeglądają ją klatka po klatce, to i tak interpretacje różnych sędziów są różne. Mecz meczowi nierówny, nawet gdyby sędzia korzystał z telewizyjnych powtórek, nie wyeliminowałoby to kontrowersyjnych decyzji ani pomyłek. Na pewno warto testować powtórki dla sędziów, ale co do ich efektu jestem sceptyczny.

Przeciwnicy powtórek przekonują, że sędzia lub cały team sędziowski oglądałby tę samą sytuację wiele razy, a mecz wydłużałby się w nieskończoność. Jak to już teraz dzieje się w siatkówce. Ale nie brak w tej dyskusji sensownych argumentów w drugą stronę: Nie trzeba przecież każdej akcji oglądać na ripley’u. Takich sytuacji jest ledwo kilka w meczu. Zresztą liczbę powtórek na żądanie można by – choćby wzorem tenisa – ograniczyć. A czas gry na koniec każdej połowy sędzia i tak przecież wydłuża.

Póki co sędziowie z telewizyjnych powtórek nie korzystają. Za to - w niektórych ligach oraz na trwającym właśnie Euro zwiększono ich liczbę. Główny ma do dyspozycji nie tylko dwóch asystentów na liniach – jak przedtem – ale także dwóch kolejnych za bramkami. Decydujące zdanie wprawdzie ciągle należy do niego, ale coraz częściej jego decyzja jest „średnią” głosów wszystkich arbitrów.

- Sędziowie są trochę jak robocopy – uważa Tomasz Garbowski. - Główny ma na ręce zegarek z sygnalizacją goal-line (czy piłka przekroczyła linię bramkową), na ręce odczuwa wibrację, kiedy liniowy podnosi chorągiewkę, pokazując spalonego. Wszyscy mają zestawy głośnomówiące i cały czas mogą rozmawiać. Trzeba się nauczyć biegania z całym tym osprzętem. Wszystko to ma pomóc, by błędów sędziowskich było mniej. Wszystkich i tak nie wyeliminujemy.

Padła bramka czy nie?

System GoalControl-4D polega na rozstawieniu wokół boiska 14 wysokiej klasy kamer, które w trójwymiarze pomagają określać pozycję piłki. Instalacja na stadionie kosztuje około 300 tys. euro, a koszty eksploatacji to ok. 3 tys. euro na każdy mecz. Nie wymaga ona specjalnych piłek z chipami. Od najbliższego sezonu technologia goal-line będzie stosowana także w meczach Ligi Mistrzów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska