Serce po sercu

Redakcja
- To nie ma żadnego znaczenia, że otrzymałem kobiece serce. Najważniejsze, że pyka - twierdzi 45-letni Waldemar Obieżyński z Opola, który miał przeszczep pięć lat temu.

OTWORZYŁO SIĘ NADE MNĄ NIEBO
Jan Lelek z Krasnej Góry niedaleko Niemodlina miał 32 lata, gdy przeszczepiono mu nerkę. Od tamtej pory minęło 7 lat. Chorował od 6. roku życia.
- Pod koniec 1992 roku okazało się, że muszę zacząć dializy, bo moje nerki nie są już w stanie same pracować. Jeździłem na nie aż do szpitala w Głubczycach. W Opolu nie było miejsca - opowiada
W 1994 roku zapadła decyzja o przeszczepie. Na dawcę czekałem 18 miesięcy.
27 lipca 1994 do jego drzwi zastukał sanitariusz i powiedział: proszę się przygotować, jedzie pan na przeszczep. Najpierw zawieźli go do Głubczyc, na jeszcze jedną dializę, żeby oczyścić organizm, a potem - prosto do Wrocławia. Dawcą nerki był 40-letni mężczyzna i tylko tyle zdołał się o nim dowiedzieć. Trzy dni po przeszczepie nastąpił jednak odrzut - nowa nerka pękła. Jan musiał przejść kolejną operację.
- Zeszyli ją i ona teraz ma garba, ale spisuje się całkiem dobrze. Po wyjściu z kliniki poczułem się tak, jakby niebo się otworzyło. Już nie czuję się uwiązany, bo nie muszę mieć dializ. Nie muszę się też ograniczać w piciu płynów, a wcześniej najgorsze było dla mnie ciągłe uczucie pragnienia. Teraz właśnie mam pić jak najwięcej, aby pobudzać nerkę do pracy. Muszę natomiast zażywać leki hormonalne i sterydy przeciw odrzutowi, ale nie narzekam. Uważam, że nie mam takiego prawa, po tym, co wcześniej przeżyłem.

Janusz Dawid z Opola żyje z nowym sercem sześć lat, a rekordzista Andrzej Śnieżek z Góry koło Graczy - siedem. Wszyscy zgodnie twierdzą, że już się oswoili z tą myślą.
- Czuję się dobrze, oby nie było gorzej, choć wcale się nie oszczędzam i co trzeba, to w gospodarstwie porobię - zapewnia Andrzej Śnieżek, lat 38. - Najlepiej o tym wszystkim nie myśleć i żyć, jakby się nic nie zdarzyło.
Śnieżek czekał na dawcę tylko pięć miesięcy. Waldemar Obieżyński - niecały rok. Najdłuższą drogę po nowe życie przebył Janusz Dawid, lat 44. W kolejce po serce stał trzy lata. W Śląskim Centrum Chorób Serca spod sali operacyjnej cofano go pięć razy:
- Za pierwszym i drugim byli dawcy, ale w ostatniej chwili ich rodziny nie zgodziły się na pobranie narządu. Za trzecim już nawet leżałem na sali operacyjnej. Gdy dostarczono jednak serce helikopterem ze Szczecina, okazało się, że nie jest ono w dobrym stanie. Lekarze uznali, że skoro fizycznie i psychicznie jakoś się trzymam, to mogę jeszcze poczekać.

Dawidowie mieszkają w jednym z wieżowców na osiedlu ZWM. Uważają, że czekanie jest najgorsze. Trzeba było być w stałym kontakcie ze szpitalem, bo dawca mógł się pojawić w każdej chwili. Do tego nie mieli telefonu...
- Nasze podania do telekomunikacji nikogo nie wzruszyły - wspomina Jadwiga Dawid. Pomagał sąsiad, dziekan z Politechniki Opolskiej.
- Miał telefon i wołał nas nawet w nocy, gdy dzwonili z Zabrza.
Janusz pojechał na konsultacje do Kliniki Chirurgii Serca i Naczyń w Krakowie, myślał, że może tam szybciej dojdzie do przeszczepu. Zrobili badania, kazali wracać do domu i czekać:
- Nagle przyjechała po mnie karetka. Byłem pewien, że to już. Znalazł się dawca.
To był letni weekend, w Krakowie nie udało się znaleźć trzech lekarzy, którzy zgodnie z procedurą muszą potwierdzić, ze serce zmarłego nadaje się do przeszczepu. Janusz Dawid wrócił. To było czwarte podejście.
23 października 1995 roku. Niedziela.
Dawidowie wybierali się do rodziny na wieś, gdy usłyszeli dzwonek u drzwi. Na progu stał sanitariusz, posłaniec z Zabrza. Zapytał czy Janusz dobrze się czuje, czy nie ma gorączki. Wsiedli do karetki i pomknęli na sygnale.
- Gdyby sanitariusz przyjechał 15 minut później, to już by nas nie zastał. Pamiętam, że o godz. 18 mnie uśpili, a operacja zakończyła się w nocy z niedzieli na poniedziałek. Obudziłem się z narkozy we wtorek - wspomina Janusz.
- Przez cały ten czas - wtrąca Jadwiga - byłam na środkach uspokajających. - Przez całą noc nie spaliśmy z synem. Na szczęście mieliśmy już telefon, więc co chwilę wykręcaliśmy numer do centrum. W końcu powiedziano nam, żeby tak często nie dzwonić. Nad ranem dowiedzieliśmy się, że wszystko w porządku. Ja miałam anginę, więc nie mogłam jechać do Zabrza. Ale w środę syn i teściowie już Janusza widzieli przez szybę. Siedział na łóżku. To był dobry znak.
Miał dwa odrzuty. Każdy organizm broni się przed obcym ciałem. Tkanki na przeszczepionym sercu zaczęły u niego obumierać. Dostał jedną kroplówkę, drugą i nowe serce wytrzymało. Święta mógł spędzić z bliskimi.

ILE PRZESZCZEPÓW?
Pierwsza transplantacja serca w Polsce została przeprowadzona 5 stycznia 1969 r. - wykonał ją w Łodzi prof. Jan Moll.
5.11.1985 - pierwsza transplantacja serca przeprowadzona w Zabrzu przez doc. Zbigniewa Religę
21.10.1988 - pierwsza transplantacja serca przeprowadzona w Krakowie przez prof. Antoniego Dziatkowiaka.
W 2000 r. ogółem przeszczepiono 1003 narządy pobrane od osób zmarłych: 797 nerek, 129 serc, 63 wątroby, 14 trzustek - 896 biorcom.
W minionym roku przeszczepiono też 32 nerki pobrane od żywych dawców. 10 chorym dzieciom przeszczepiono w Centrum Zdrowia Dziecka segment wątroby pobrany od rodziców
Najmłodszą osobą żyjącą z przeszczepionym sercem (operację przeprowadzono w Zabrzu) jest 2,5-letnia dziewczynka.
Najstarszy jest Emil Migacz z Sanoka - 16 lat po przeszczepie.
Źródło: Centrum Organizacyjno-Koordynacyjne ds. Transplantacji "Poltransplant" w Warszawie.

Andrzeja Śnieżka dopadł zawał, gdy miał 31 lat. A potem potoczyło się wszystko błyskawicznie - stan zdrowia pogarszał się z dnia na dzień.
- Leżałem w szpitalu w Opolu, dwa razy musieli mnie reanimować - wspomina Andrzej Śnieżek. - Czułem, że życie zaczyna ze mnie powoli uciekać. Nie mogłem już mówić, wstawać, słyszałem jak w płucach bulgotała mi woda. Żona opowiadała mi potem, że zaczynałem tracić pamięć i poznawałem już tylko ją.
Andrzej został przebadany w zabrzańskim centrum pod koniec kwietnia 1994 r. 20 września trafił na stół. Na przeszczep tego samego dnia czekał jeszcze jeden pacjent - ze Szczecina, a serce było tylko jedno. Dostał je Śnieżek.
- Tak szybko by się to wszystko nie potoczyło, gdyby nie pomoc sąsiada Ryszarda Buczmy, który już niestety nie żyje.
Buczma był wtedy w Górze sołtysem i zorganizował fundację. Ludzie zaczęli zbierać pieniądze na rozwój kardiochirurgii w Zabrzu.
- Buczma jeździł do Zabrza, żeby wstawić się za moim mężem - opowiada Jolanta Śnieżek. - Bardzo pomógł nam doktor Majcher, który też Zabrze ponaglał. Gdyby nie pomoc i serdeczność wielu ludzi, to nie wiem co byśmy wtedy zrobili. Zostałabym sama z trójką dzieci.
Zbiórka pieniędzy odbywała się nie tylko w Górze, ale i w sąsiednich Rogach, Graczach, w Tułowicach i Niemodlinie. Ludzie przychodzili na mszę do kościoła i każdy wrzucał do specjalnej skarbonki, ile mógł. Uskładali ponad 30 mln zł i sołtys powiózł te pieniądze do Zabrza.
Gdy karetka wiozła Andrzeja na przeszczep ze szpitala w Opolu do Zabrza, było już po północy. Żona nic o tym nie wiedziała. Chciał, że - by się dowiedziała, jak już będzie po wszystkim.
- Pojechałam rano do Opola i zobaczyłam w szpitalu puste łóżko. To był szok - śmieje się dziś Jolanta.

Przy pierwszych transplantacjach, biorcy narządów mogli się dokładnie dowiedzieć, kto był ich dawcą.
- Słyszałem, że rodzina jednego z dawców domagała się potem pieniędzy od rodziny biorcy. Dlatego obowiązuje teraz ścisła tajemnica- mówi Andrzej Śnieżek.
Jemu udało się ustalić, że zawdzięcza życie 18-letniemu chłopakowi z Elbląga. Zginął w wypadku samochodowym.
- Znajomi mojej cioci, którzy mieszkają w tym mieście, znają rodzinę tego chłopca. Może bym i chciał się z nimi skontaktować, ale nie wiem, czy oni byliby z tego zadowoleni.
- Ja wiem natomiast tylko tyle - stwierdza Janusz Dawid - że moje serce prawdopodobnie pochodziło od 33-letniego mężczyzny z Nowosądeckiego. Znaleziono go na drodze z raną głowy - albo potrącił go samochód, albo ktoś go pobił.
Serce Waldemara Obieżyńskiego, lat 45, biło kiedyś w piersi kobiety.
- Miała 36 lat i zginęła wraz z mężem w wypadku samochodowym. Mieli dzieci - mówi pan Waldemar.
Dostał serce 3 grudnia 1996 roku - za drugim podejściem. Wcześniej przeszedł bardzo rozległy zawał. O jego damskim sercu wśród znajomych krażą już dowcipy, ale się tym nie przejmuje.
- Najważniejsze, że pyka.

Do tej pory nowe serce otrzymało około 10 osób z Opolszczyzny. Dwaj mężczyźni już nie żyją. Jeden zginął w wypadku, drugi tak świętował powrót do życia, że nowe serce tego nie wytrzymało.
Osoby po transplantacjach serca muszą już do końca życia zażywać lek przeciwko odrzutom - cyklosporynę. Dostają ją za darmo.
Andrzej Śnieżek pracuje w gospodarstwie, jeździ ciągnikiem, sam obrabia pole.
- Oby nie było gorzej - mówi. - Staram się żyć jak każdy normalny człowiek. Mam jedynie za wysoki poziom cukru we krwi, ale nie muszę jeszcze brać insuliny. Na szczęście ciągle wystarczają mi niskie dawki cyklosporyny.
Janusz Dawid ma problemy z nerkami. - Usłyszałem od nefrologa, że być może czekają mnie dializy, ale to już było rok temu, a ja tak łatwo się nie poddaję - zwierza się.
Janusz starał się o pracę kierowcy. Już by ją miał, jednak musiał się przyznać, że jest po transplantacji.
- Mąż co jakiś czas sam pokonuje trasę z Opola do Berlina i z powrotem, żeby odebrać naszego syna z lotniska. Michał mieszka od dwóch lat w Londynie i gdy przyjeżdża do nas w odwiedziny, przylatuje najpierw tam - dodaje Jadwiga Dawid.
Największe problemy ma Waldemar Obieżyński, który od kilku tygodni przebywa w Klinice Nefrologicznej w Katowicach - musi podleczyć nerki.
- Może wyjdę na święta, a może nie - mówi. - Ale wierzę, że będzie dobrze.
Waldemarowi za bardzo nie spieszy się do domu. I tak święta musiałby spędzić sam. W pół roku po transplantacji życie rodzinne się rozpadło. Został z psem.

Żyją z renty. Andrzej ma 507 zł, a Janusz - 600. Śnieżkowie hodują drób, uprawiają pole i to ich ratuje. Janusz dorabia sobie w zakładzie pieczątkarskim. Wprawdzie za cyklosporynę nie płacą, ale muszą też zażywać inne leki, jeździć na kontrolne badania do Zabrza - na swój koszt.
Niektórzy uważają, że człowiek, otrzymując drugie serce, może się zmienić. Inaczej czuć i myśleć.
- To nieprawda - uważa Janusz. - Choć na pewno teraz człowiek inaczej podchodzi do życia. Bardziej je docenia.
Pierwsze reakcje znajomych i rodzin na to, że Andrzej i Janusz mają czyjeś serce, były różne. Gdy Andrzej wrócił z Zabrza - wszyscy sąsiedzi stali w oknach, śledzili każdy jego krok.

- U nas to jest temat tabu - mówi Jadwiga Dawid. - Moi rodzice są wierzący i w ogóle na ten temat nie rozmawiamy. Cieszyli się ogromnie, że ich zięć żyje, że udało się go uratować, ale nie chcą przyjąć do wiadomości, że on chodzi z cudzym sercem. Nie rozumieją tego.
Profesor Marian Zembala, szef Śląskiego Centrum Chorób Serca, powiedział Andrzejowi Śnieżkowi: "proszę żyć jak normalny człowiek". I on się tego trzyma.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska