Serwisant Pirelli w Formule 1: Opona może poparzyć

Archiwum prywatne
Jan Stanosek, serwisantem Pirelli w Formule 1.
Jan Stanosek, serwisantem Pirelli w Formule 1. Archiwum prywatne
Rozmowa z Janem Stanoskiem, serwisantem Pirelli w Formule 1.

- Jak trafiłeś do tej pracy?
- Najpierw musiałbym zacząć od tego, że w 2005 roku wyjechałem z Opola do Anglii, by pracować jako kierowca ciężarówki na liniach międzynarodowych. Firma, do której się dostałem, opłaciła mi bilet, wynajęła mieszkanie. Lecąc tam, z góry wiedziałem, co będę robił, że nie trafię np. do jakiejś restauracji na "zmywak". Do Pirelli zostałem przyjęty, jako jedyny Polak, trzy lata temu. Firma robiła wtedy nabór na kierowców ciężarówek oraz na pomocników do zakładania opon. Niewiele się namyślając, złożyłem dokumenty. Potrzebowali 14 osób, a zgłosiło się 700 chętnych.

- I już? To było takie proste?
- Po pierwsze, firma zwracała uwagę na doświadczenie w transporcie międzynarodowym. W Pirelli zostałem kierowcą ciężarówki, powierzono mi też inne obowiązki, związane z kompleksową obsługą opon. Gdy tam szedłem, nie wiedziałem, że to będzie kontrakt z Formułą 1. Spotkała mnie więc podwójna niespodzianka. Po drugie, wymagano od kandydatów znajomości różnych języków, nie tylko angielskiego, który zna wiele osób. Ja potrafię się porozumieć w pięciu - także po niemiecku, rosyjsku, czesku, ukraińsku. To mi również pomogło.

- Jak wygląda twoja praca przy bolidach?
- W poniedziałek, w sezonie wyścigów, stawiam się wraz z innymi pracownikami w Didcot niedaleko Oksfordu, gdzie mieści się centrum logistyki i dystrybucji Pirelli. To główna baza, gdzie składowane są wszystkie opony dla Formuły 1. Trafiają tam prosto z fabryki w Izmit w Turcji. W fabryce opony są znakowane specjalnymi kodami kreskowymi, które potem przydziela FIA, międzynarodowa federacja automobilowa. Bo Pirelli nie ma żadnego wpływu na to, jakie opony, jakiemu zespołowi zostaną przypisane. W naszym centrum w Didcot wszystkie kody są skanowane i wprowadzane do systemu komputerowego. Następnie opony ładujemy na ciężarówki i we wtorek rano wyjeżdżamy z bazy. Dowozimy je na miejsce wyścigów. Na każde Grand Prix dostarczamy około 1800 opon. Na terenie Europy docieramy wszędzie sami, ciężarówkami. Na inne kontynenty przemieszczamy się samolotami. Wtedy wszystko ładujemy do specjalnych kontenerów.
Przykładowo, jedziemy na Grand Prix do Monako, docieramy na miejsce i w tym momencie musimy czekać na decyzję policji, kiedy możemy wjechać do miasta. Nie możemy tego zrobić, kiedy chcemy, musimy czekać na eskortę do samego centrum. Policja blokuje dla nas wtedy drogę, nie tylko dla ciężarówek Pirelli. Wszystkich takich pojazdów związanych z obsługą F1 jest około 300. Wiozą m.in. kontenery z przenośnymi biurami, kuchnią, całym zapleczem socjalnym.

- Pamiętasz swój pierwszy raz w Formule 1?
- Nie sposób tego zapomnieć. To było w Australii, pracowałem wtedy w garażu Lewisa Hamiltona. Byłem trochę w szoku, nie wiedziałem, co ja tam robię, sam siebie w duchu pytałem: "Czy to jawa, czy sen?". Gdy zobaczyłem z bliska słynnych kierowców, jak to się wszystko odbywa podczas wyścigów, gdy przemknął obok mnie kolejny bolid, to aż zapierało mi dech, czułem dreszcze na plecach.

- Co robi serwisant opon na torze wyścigowym?
- Jeśli jest to normalny dzień, jeszcze przed zawodami, to z hotelu wyruszamy o 8.30 rano, jedziemy na tor i zaczynamy składać opony. Śniadanie, obiad, kolację jemy na miejscu, wszystko jest tam dla nas przygotowywane. Skupiamy się tylko na pracy, na niczym więcej. W dniu treningu sprawdzamy także temperaturę opon. Po każdym okrążeniu, gdy auto zjedzie do boksu, naszym obowiązkiem jest sprawdzić temperaturę, wprowadzić dane do komputera i przesłać informację do głównego mechanika.

- Z którymi kierowcami Formuły 1 współpracujesz?
- Ze wszystkimi. Zależy do kogo zostanę przydzielony. Pracowałem już w garażu Maclarena, u Red Bulla-Renault, a trzy tygodnie temu - w Singapurze - u Force India-Mercedesa, gdzie obsługiwałem bolid Adriana Sutila, młodego kierowcy z Niemiec. Nie odniósł jeszcze większego sukcesu, ale wszystko przed nim. Zawsze obowiązuje podstawowa zasada, że dopiero na miejscu, gdzie odbywa się Grand Prix, dowiaduję się, gdzie trafię. Zmieniają nas, by uniknąć jakichkolwiek niedomówień, posądzeń, że ktoś stara się dla jednego kierowcy bardziej, a dla innego mniej. Zawsze angażujemy się tak samo.

- Odpowiedzialna praca, której towarzyszy presja czasu…
- Jest to praca odpowiedzialna, ale i niebezpieczna, bo opony mają 110 lub 115 stopni, gdy bolid zjeżdża do garażu. Można się dotkliwie poparzyć. My nie używamy rękawic, tylko trzymamy w rękach specjalne czujniki i od razu mierzymy temperaturę. Gdy auto zrobi np. 20 okrążeń, to główni mechanicy bardzo szybko zmieniają opony w pit stopie, po czym ja też muszę błyskawicznie zmierzyć ich temperaturę, dopóki nie trafią na zaplecze. Jest to potrzebne, aby wiedzieć, jak opona się grzeje i jak należy przygotować auto do następnych zawodów. Do moich obowiązków należy również podstawienie nowych opon. Zanim jednak bolid wjedzie do boksu, to już jest wszystko przygotowane, dopięte na ostatni guzik.

- Niezła adrenalina?
- Na początku tak. Człowiek czuje adrenalinę i jest ogromnie zafascynowany tym, że uczestniczy w czymś tak niesamowitym.

- Którego kierowcę Formuły 1 darzysz największą sympatią? Czy w ogóle możesz to ujawnić?
- Dla mnie faworytem zawsze był i będzie Robert Kubica. Gdyby nie ten wypadek, to byłby mistrzem świata Formuły 1. Na pewno.

- Miałeś kiedyś dyżur w jego pit stopie?
- Gdy rozpoczęliśmy testy w Walencji. Rozmawiałem z Robertem może dwie minuty, gdy wsiadał do bolidu i wyjeżdżał z garażu. Była to krótka wymiana zdań: "Cześć, co słychać" i kilka uwag na tematy prywatne. Na nic więcej nie było czasu. Potem ja musiałem opuścić garaż, bo była to już końcówka treningu i przenosiliśmy się wraz z całym transportem do Barcelony. W drodze usłyszeliśmy w radiu komunikat, że Robert miał wypadek. To było straszne. Już nie miałem możliwości się z nim spotkać. Potem na testach w Barcelonie wielu kierowców Formuły 1 miało na sobie koszulki z napisem "Wracaj do zdrowia". Na bolidach były podobne napisy.

- Jacy są kierowcy Formuły 1?
- Oni sprawiają wrażenie niedostępnych, kreują samych siebie, większość musi być taka, żeby zaistnieć w mediach, by o nich mówiono. Ale gdy spotykamy się w garażach, zawsze witają się z nami, rozmawiają. Robert Kubica jest jednym z bardziej sympatycznych kierowców.

- A co się dzieje, gdy już wyścig się skończy, zdobywcy trzech głównych miejsc schodzą z podium?
- Nie wiem, czy powinienem o tym mówić. Jeśli np. Red Bull-Renault czy ktoś inny wygrywa, to wtedy po wyścigu wszystko jest składane i zaczyna się jedno wielkie after party, wszyscy idą na imprezę. Wszystkie drużyny się schodzą. Nikt nie mówi o wyścigu, ewentualne żale czy pretensje odsuwane są na bok. Bawimy się razem.

- Po wypadku Roberta Kubicy zainteresowanie Formułą 1 w Polsce nieco zmalało.
- Ale na świecie ma ona ciągle mnóstwo kibiców. Teraz wyścigi są bardziej interesujące niż kiedyś. Nie wiadomo, co się stanie na torze, czy opona w bolidzie przetrwa. Nie można przewidzieć, kto wygra. Gdyby kierowcy zatrzymywali się tylko raz w pit stopie na wymianę opon, byłby to zaledwie ciekawy wyścig, bo jeden kierowca prowadziłby non stop. A tak - jest mnóstwo emocji.

- Fajną masz robotę, zwiedzasz świat. Niejeden ci zazdrości.
- Ale zarazem jest to praca bardzo męcząca. W ubiegłym roku na dwanaście miesięcy byłem tylko dwa w domu. Mam dwóch synów: 8-letniego Bartka i 6-letniego Maksa, którzy nie widują mnie na co dzień. Staram się mieć z nimi jak najczęstszy kontakt przez internet, jeśli tylko to możliwe, rozmawiamy na skypie.

- Gdzie najbliższy wyjazd?
- Do Japonii, a potem do Brazylii. W zimie też nie mam co liczyć na zbyt wiele dni wolnego, bo w Anglii będziemy przygotowywać, jak zwykle, sprzęt na następny sezon. Z kolei w styczniu są testy w Hiszpanii.

- Podobno, choć pracujesz dla Formuły 1, to nie jesteś fanem tego sportu.
- Formuła 1 to faktycznie nie jest mój sport. Bo tam trzeba pracować, a nie być fanem, gdyż można wtedy szkód narobić. Człowiek zwracałby wtedy uwagę na coś innego, a nie na to, co należy do jego obowiązków. Muszę być wyłącznie skoncentrowany na tym, za co odpowiadam.

- Często bywasz w Opolu?
- Niestety rzadko, ostatni raz byłem tu dwa lata temu. Lubię przyjeżdżać do mojego rodzinnego miasta. Opole fajnie się zmienia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska