Siara i jego killer. Gangsterska egzekucja w centrum Opola

fot. Archiwum
Dariusz P. zgodził się zabić „Wolfa” za 20 tys. zł, ale po egzekucji dostał od „Siary” tylko sześć.
Dariusz P. zgodził się zabić „Wolfa” za 20 tys. zł, ale po egzekucji dostał od „Siary” tylko sześć. fot. Archiwum
Choć zapadły już prawomocne wyroki i główni oskarżeni trafili za kraty, wcale nie mamy pewności, że śledztwo ujawniło całą prawdę o tej głośnej zbrodni na ulicy Kośnego.
Dariusz P. zgodził się zabić „Wolfa” za 20 tys. zł, ale po egzekucji dostał od „Siary” tylko sześć.
Dariusz P. zgodził się zabić „Wolfa” za 20 tys. zł, ale po egzekucji dostał od „Siary” tylko sześć. fot. Archiwum

Dariusz P. zgodził się zabić "Wolfa" za 20 tys. zł, ale po egzekucji dostał od "Siary" tylko sześć.
(fot. fot. Archiwum)

Gdy policja ujawniła, że zleceniodawca zbrodni nosił filmową ksywkę "Siara", dziennikarze zaczęli nazywać wykonawcę zlecenia "kilerem". Zgrabnie, ale bez większego sensu, bo ta historia w niczym nie przypominała zabawnej komedii Juliusza Machulskiego.

Killer z Kośnego nazywany był przez znajomych "Robercikiem", bo w jednym z fałszywych dowodów osobistych wpisane miał takie właśnie imię. Także "Siara" ani na trochę nie przypominał groteskowego gangstera brawurowo zagranego przez Janusza Rewińskiego. Był zamieszany w rozliczne lewe interesy, opłacał się śląskim policjantom, których nazwiska znaleziono na twardym dysku jego komputera.

Był prawdziwym bossem o silnej osobowości. "Robercik", w końcu zimnokrwisty zabójca, zeznał, że "Siara" całkowicie go zdominował i miał nad nim nieprawdopodobną władzę. Nad kim jeszcze? Jedna z tych hipotez, których w śledztwie nie udało się potwierdzić, mówiła, że w zabójstwie na Kośnego brali także udział skorumpowani policjanci z listy "Siary". Są i inne pytania bez odpowiedzi. Czy nad bossem stał ktoś jeszcze? Tak twierdził "Robercik", ale istnienia tego mocodawcy także nie udało się potwierdzić.

Egzekucja w centrum miasta
W listopadzie o 19.00 jest już ciemno. Ale nie w mieście, gdzie chodniki oświetlają latarnie i podświetlane sklepowe szyldy. Dlatego przypadkowi przechodnie, którzy 7 listopada 2003 roku szli akurat ulicą Kośnego, widzieli, co się wydarzyło.

Postawny mężczyzna w bordowym dresie został wyminięty przez idącego szybkim krokiem niedużego typa w czarnej kurtce i głęboko nasuniętej na oczy bejsbolówce. A potem akcja przyśpieszyła, jak w kryminalnym dreszczowcu. Facet w bejsbolówce gwałtownie się odwrócił i strzelił do mężczyzny w dresie. Gdy ten upadł na chodnik, podbiegł i dobił go drugim strzałem oddanym z odległości kilkudziesięciu centymetrów. Zaczął mu przeszukiwać kieszenie, ale uciekł, spłoszony widokiem przechodniów.

Policja była na miejscu w kilka minut później, błyskawicznie podjechała też karetka z oddalonego o kilkaset metrów Szpitala Wojewódzkiego. Próba reanimacji nic nie dała. Mundurowi zabezpieczyli teren, gapie obserwowali rozwój wydarzeń, śledczy szukali świadków, fotoreporterzy robili zdjęcia zza taśmy otaczającej miejsce, gdzie leżało ciało. Następnego dnia zdjęcia z Kośnego były na czołówkach wszystkich opolskich gazet.

Anonimowy denat
Rusza intensywne śledztwo. I okazuje się, że zbrodnia jest wyjątkowo tajemnicza. Policjanci szybko ustalają, że ofiara została zabita kilkadziesiąt metrów od mieszkania wynajętego od opolskiego lekarza. Ale w lokalu czeka na śledczych niespodzianka: mieszkanie jest niezwykle starannie wyczyszczone. Do tego stopnia, że nie ma w nim nawet odcisków palców zabitego! Są za to różne zestawy dokumentów z jego fotografiami, ale różnymi nazwiskami.

Udaje się ustalić, że w Opolu zamordowany mężczyzna występował jako Jerzy Wolf (dokumenty z tym nazwiskiem miał przy sobie). Prowadził spokojne życie, dbał o siebie, często bywał w solarium i korzystał z zabiegów kosmetycznych. I tyle tylko było o nim wiadomo.

Powołana do życia policyjna specgrupa wiedziała, że śledztwo nie ruszy z miejsca, dopóki nie uda się ustalić tożsamości denata. Policjanci sprawdzali każdy najmniejszy nawet ślad. W mieszkaniu natrafili na książkę wypożyczoną z biblioteki gdzieś na północy Polski. Poszli tym tropem, ale okazało się, że nawet rejestrując się w bibliotece, tajemniczy Wolf użył kolejnego fałszywego nazwiska.

Przełom następuje dopiero wtedy, gdy śledczy decydują się na posunięcie nietypowe: próbują zidentyfikować ofiarę przy pomocy tatuaży. Wygląd "dziar" na ciele zamordowanego mężczyzny jasno wskazywał, że zostały zrobione gdzieś w zakładzie karnym. Policjanci obfotografowali więc nieboszczyka i ruszyli w trasę po polskich więzieniach. I w jednym z zakładów karnych południowej Polski zaliczają trafienie. Jeden ze strażników dobrze pamięta, że miał kiedyś osadzonego z takimi tatuażami.

Wałkarz o stu twarzach
Okazuje się, że zamordowany to Jan P., oszust gospodarczy wyjątkowo ciężkiego kalibru. Listy gończe wystawiło za nim - uwaga! - jedenaście prokurator z różnych stron Polski.

Jan P. urodził się na Dolnym Śląsku, jako młody człowiek pracował jakiś czas w Straży Granicznej. Szybko zaczął jednak robić lewe interesy i trafił za kratki. Gdy wyszedł na wolność, nie zmienił trybu życia, stał się tylko wyjątkowo ostrożny. Stąd komplety fałszywych dokumentów na różne nazwiska i peregrynacje po całej Polsce. Jan P. odciął się od przeszłości, zerwał z rodziną. Co ciekawe, na procesie jego zabójców nie pojawili się ani była żona, ani syn.

Potem, gdy śledczy zebrali do kupy różne informacje o tym notorycznym oszuście, pojawiła się teoria, że marzył o tym, by uzbierać milion dolarów i wejść z tym kapitałem w mafię paliwową, gdzie można zarobić najszybciej i najwięcej.

Gangsterzy w kajdanach na ekranie
Śledztwo trwało siedem miesięcy. Opinia publiczna poznała jego wyniki 17 czerwca 2004 roku, gdy opolska policja zaprosiła dziennikarzy na konferencję prasową. Nadzorujący śledztwo Jerzy Matlak (niedawno odszedł ze stanowisko wiceszefa opolskiej policji po 30 latach służby) poinformował o tym, że za zabójstwem stoi Janusz W., biznesmen z Dąbrowy Górniczej, występujący w półświatku jako "Siara".

Dziennikarze mogli obejrzeć filmik pokazujący, jak zamaskowani i uzbrojeni antyterroryści wprowadzają do komendy podejrzanych zakutych w kajdanki. Oprócz Janusza W., jest tam Dariusz P. z Sosnowca, podejrzany o wykonanie wyroku wydanego przez "Siarę". Są też młode kobiety, córka i kochanka biznesmena-kryminalisty. Tę drugą, blondwłosą Agnieszkę, "Siara" wykupił z agencji towarzyskiej. Gdy odwiedzał ją w wynajętym mieszkaniu, chwalił się posiadaną bronią i opowiadał, że dokonał zbrodni doskonałej.

Wiadomo już, że przechwalał się na wyrost. A jak wpadł? 17 czerwca Matlak nie ujawnił tajemnic śledztwa, mówił tylko o koronkowej robocie, jaką wykonał ekspert kryminalistyki, który zdołał powiązać wszystkie fakty.

Dopiero na procesie okazało się, jak bardzo była to benedyktyńska praca. Sprawę zawalił Dariusz P., morderca zwany "Robercikiem". Miał po zabójstwie zabrać komórkę ofiary, ale spanikował i uciekł. Policjanci przeanalizowali 170 tysięcy połączeń (!) i w ten sposób namierzyli podejrzanych.

Gdy wałkarz spotyka wałkarza
Motywem zbrodni były rozliczenia finansowe między Januszem W. a Janem P. Biznesmen z Dąbrowy Górniczej nie znał prawdziwej tożsamości partnera w interesach, który pod przybranym nazwiskiem otworzył biuro w Katowicach. Okazało się za to, że trafił swój na swego.

Janusz W. to intrygująca postać. Wysoki mężczyzna w okularach, w typie amerykańskiego biznesmena z kwadratową szczęką i szafą pełną markowych garniturów. W latach 80. działał w "Solidarności", dostarczał żywność strajkującym robotnikom i władza ludowa posłała go za to do więzienia. Gdy system się zmienił, Janusz W. zajął się biznesem. Nie tylko legalnym: handlował stalą i złomem, ale skumał się z gangsterami, sprzedawał towar kradziony ze śląskich hut. Wszedł też w interes z kradzionymi samochodami. Korumpował policjantów, po jego aresztowaniu zatrzymano sześciu funkcjonariuszy z woj. śląskiego.

"Siara" z powodzeniem grał rolę twardego faceta. W trefnych interesach pomagali mu członkowie rodziny, on sam szczycił się tym, że nikomu nie odpuści. Na procesie pojawiła się charakterystyczna historyjka: "Siara" wściekł się na kierowcę tira, który na niego zatrąbił. Wyprzedził go, zmusił do zatrzymania i rzucił w jego stronę komórką, rozbijając szybę w szoferce. W ostatnim słowie, grając skruszonego i prosząc sąd o łagodny wyrok dla córki, tłumaczył, że miał spaczony system wartości i niestety wpoił go także swojemu dziecku.

Z "Wolfem" zaczął robić interesy w 2003 roku. Wspólnie wyrolowali przedsiębiorcę z Białegostoku, od którego kupili stal. Kontrahent był nieufny, przed wydaniem towaru domagał się potwierdzenia, że pieniądze wpłynęły na jego konto. "Wolf" podał mu telefon do banku. Gdy zadzwonił, uprzejma urzędniczka potwierdziła, że przelew wpłynął. Tyle tylko, że nie była to pracownica banku, a córka "Siary".

Oszukańcza transakcja opiewała na 300 tys. złotych. I o te pieniądze panowie się pokłócili. "Wolf" uważał, że "Siara" wisi mu jeszcze 120 tys. zł. I to te pieniądze miały być motywem zbrodni. Choć sprawa wydawała się nieco tajemnicza. Bo Janusz W. opowiadał z kolei, że to "Wolf" był mu winien pieniądze. Zabijanie dłużnika byłoby bez sensu. "Siara" przekonywał więc, że działał w samoobronie, bo bał się, że to "Wolf" każe go zlikwidować.

Bardzo posłuszny żołnierz
Na egzekutora wytypował 39-letniego wówczas Dariusza P., kryminalistę z Sosnowca, którego wcześniej wziął pod swoją kuratelę. Ten "Robercik", jak pieszczotliwie nazywali go kompani, to drobny brunet z wąsikiem, nijaki i niepozorny. Po raz pierwszy trafił za kraty za rozbój. Jechał z kolegami kradzionym fiatem, wzięli autostopowicza, którym okazał się ... policjant w cywilu. Gdy zobaczył wyrwane kable, wyjął legitymację i próbował ich zatrzymać. Miał pecha: złodzieje nie tylko go pobili ("dostał bęcki", jak powiedział Dariusz P. dziennikarzowi nto, który odwiedził go w areszcie w Mysłowicach), ale także zabrali mu klucze i obrobili mieszkanie. Zostali jednak namierzeni i trafili do paki.

Dariusz P. lądował za kratami raz za razem, za obrabianie hurtowni i kradzieże samochodów. W końcu trafił pod opiekuńcze skrzydła "Siary". Władczy Janusz W. szybko go zdominował, dawał mu pieniądze na zakupy, zlecał różne przestępstwa. "Robercik" podpalił na przykład samochód kobiety, z którą kłóciła się córka "Siary". Twierdził też, że pryncypał kazał mu tę kobietę zabić, ale on nie chciał tego zrobić i kłamał, że nie może jej namierzyć.

Ale zlecenie zabójstwa "Wolfa" przyjął. Dostał za to 6 tys. zł, choć miał dostać 20 tys. Badający go psycholodzy stwierdzili, że ten fakt budził w nim więcej emocji niż samo zabójstwo. Bo główną cechą spaczonej osobowości "Robercika" miało być to, że dla pieniędzy gotów był zrobić naprawdę wszystko.

Killer nie był sam
Morderstwo poprzedziły rozmowy ostatniej szansy. Janusz W. przyjechał do Opola i spotkał się z "Wolfem". Gdy panowie rozmawiali na Rynku, Dariusz P. próbował włamać się do mieszkania na Kośnego. "Siara" chciał, żeby zabrał stamtąd laptop i dokumenty. Nic z tego nie wyszło, na klatce schodowej pracowali jacyś robotnicy i Dariusz P. musiał się wycofać. W drodze powrotnej do Katowic usłyszał od szefa, że następnego dnia jeszcze raz przyjadą do Opola.- Nie będziesz się włamywał, tylko zastrzelisz "Wolfa" - miał mu powiedzieć "Siara".

7 listopada Janusz W. ponownie zadzwonił do "Wolfa", proponując mu spotkanie. Znowu pogadali na Rynku i znowu się nie dogadali. I w drodze powrotnej do domu "Wolf" dostał dwie kulki.

Czy to Robert P. pociągnął za spust? Przyznał się do winy, ale potem odwołał zeznania (o tym za moment). Wiadomo, że obstawiało go dwóch mężczyzn w białym polonezie, do którego wskoczył po zabójstwie. Podobno mieli pilnować, by nie stchórzył. Jeden z nich staranie wyczyścił pociski, by nie zostały na nich odciski palców. Czy tę fachową operację wykonał jeden ze policjantów kupionych przez "Siarę"? Była taka hipoteza. Powstał jego portret pamięciowy, ale nie udało się go zidentyfikować. Mówiło się też o lekarzu w srebrnym nissanie, który pojawił się na miejscu zbrodni. Ktoś musiał też przeszukać i wyczyścić mieszkanie "Wolfa". Nie ma więc wątpliwości, że 7 listopada na Kośnego "Robercik" nie był sam.

O tym, że poważnie brano pod uwagę teorię, iż w sprawę mogą być zaangażowani inni jeszcze bandyci, świadczyć może znamienny incydent. Podczas jednej z rozpraw opolski Sąd Okręgowy został obstawiony przez uzbrojonych po zęby antyterrorystów. Bo policjanci dostali cynk, że ktoś może spróbować oskarżonych uciszyć na zawsze. I potraktowali go jak najbardziej poważnie.

Podwójna "ćwiara"
Opolski Sąd Okręgowy skazał obu głównych oskarżonych, zleceniodawcę i zabójcę, na 25 lat więzienia. Wtedy Dariusz P. złożył apelację i zmienił zeznania. Czemu? Twierdził, iż w śledztwie obiecano mu, że jeśli się przyzna i wsypie Janusza W., to dostanie co najwyżej 15 lat odsiadki. A jeśli będzie milczał, to czeka go dożywocie.

Dariusz P. zaczął też opowiadać o innych sprawach, o których wcześniej milczał. Twierdził, że antyterroryści, którzy 16 czerwca 2004 roku wysadzili drzwi do jego mieszkania, byli wyjątkowo brutalni. Dostał w twarz i usłyszał: - Wreszcie cię dopadłem, ścigałem cię siedem miesięcy.

W drodze powrotnej na jakimś leśnym postoju policjanci mieli go zachęcać: - Możesz uciekać, my cię zastrzelimy.

Gdy na powtórzonym procesie Dariusz P., zabójca na zlecenie, opowiadał o pierwszym przesłuchaniu, płakał. Podobno skuto mu ręce kajdankami z tyłu krzesła, położono na podłodze i - dla zmiękczenia - ostro bito przez dwie godziny. Miał być tak poturbowany, że profos nie chciał go przyjąć do izby zatrzymań i zażądał, by najpierw zbadał go lekarz.

Zmiana strategii "Robercikowi" nie pomogła. Wydając drugi raz wyrok, sąd stwierdził, że nawet jeśli policjanci pobili podejrzanego i w ten sposób wymusili na nim zeznanie, to te zeznania były prawdziwe. I wyrok był identyczny: "ćwiara" (jak kryminaliści nazywają 25 lat za kratami) dla Janusza W., który wydał wyrok, i "ćwiara" dla Dariusza P., który pociągnął za spust. Te wyroki są już prawomocne.

A policjanci oskarżeni przez killera o przekroczenie uprawnień? To także ciekawa historia, ale na zupełnie inną opowieść.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska