Siła kobieTy. Jolanta Bodnar choć płakała z niemocy podczas chemii, wierzyła, że wygra życie

Milena Zatylna
Milena Zatylna
Jolanta Bodnar bardzo sobie ceni pracę wolontariuszki na oddziale onkologicznym.
Jolanta Bodnar bardzo sobie ceni pracę wolontariuszki na oddziale onkologicznym. Agencja NTO
W przypadku Jolanty Bodnar guz miał nie być złośliwy, ale w trakcie badania śródoperacyjnego okazało się, że jednak jest i w dodatku z przerzutami do węzłów chłonnych. Kobieta zdecydowała się na mastektomię. Miała dla kogo żyć, więc nie wahała się z decyzją usuwać pierś czy nie.

W domu na Jolantę Bodnar czekały dzieci i siostra, a w pracy koleżanki, które na czas nieobecności podzieliły się jej obowiązkami. Choć nieraz były łzy z bólu i niemocy, walczyła, zaciskając zęby, i wierzyła, że lekarze wiedzą, co robią. Właśnie mija 21 lat od jej zwycięstwa.

Jolanta Bodnar z zawodu jest pielęgniarką, więc wie, jak ważne jest dbanie o zdrowie. Zawsze wielką wagę przywiązywała do profilaktyki. Systematycznie wykonywała wszystkie zalecanie badania. Z USG i mammografią była na bieżąco.

- Leczyłam torbiele w piersi i w listopadzie 2000 roku po raz kolejny zrobiłam kontrolną mammografię i biopsję. Wszystko było w porządku, tak jak w trakcie poprzednich badań. Lekarz nie stwierdził komórek rakowych. Jednak w grudniu w jednej piersi wyczułam guz – wspomina.

Kobieta zrobiła prywatnie dodatkowe badania, aby rozwiać wszelkie wątpliwości.
- Również żadnych złych wieści nie było, jednak lekarz orzekł, że lepiej guz usunąć. Pod koniec lutego 2001 roku zgłosiłam się na oddział, aby pozbyć się „intruza”. Pobrano mi materiał do badania, czyli wycięty guz i część węzła chłonnego, aby zobaczyć szerzej co się dzieje. Było to tak zwane badanie śródoperacyjne. Leżałam kilka minut, czekałam na jego wynik. W końcu doktor wrócił i oznajmił, że to rak złośliwy z przerzutami. Popłakałam się. Byłam zaskoczona i bardzo wstrząśnięta. Tego się absolutnie nie spodziewałam.

Na pytanie, co dalej, pani Jolanta bez zawahania odpowiedziała, że zgadza na całkowitą amputację piersi.

- Chciałam raz na zawsze wyrzucić z siebie to „zło”, które mnie zżerało. Postanowiłam, że złapię byka za rogi, by żyć, bo miałam dla kogo. Myślałam przede wszystkim o dzieciach – 20-letniej córce i 13-letnim synu, którzy czekali na mnie w domu. Chciałam im towarzyszyć w dorosłości i przekonać się jak potoczą się ich losy. Nie wyobrażałam sobie, że zostawię moje dzieci same. Wierzyłam, że 43 lata, bo tyle wtedy miałam, to nie jest wiek na umieranie i byłam przekonana, że czeka mnie jeszcze długie życie.

Jolanta Bodnar dzielnie przetrwała drastyczną terapię onkologiczną. Bezgranicznie zaufała lekarzom i ich zaleceniom.
- Miałam aż osiem cykli chemii. Nieraz musiałam mocno zaciskać zęby, żeby dać radę. Miałam niemal wszystkie skutki uboczne – jadłowstręt, zapachowstręt, wymioty. Byłam bardzo słaba. Fatalnie się czułam, ale miałam świadomość, że chemioterapia jest po to, żeby mnie uleczyć. Wzmacniałam się natką pietruszki i sokiem z buraków, żeby poprawić parametry krwi i żebym mogła wziąć kolejną chemię. Na szczęście nie miałam radioterapii. Później przez pięć lat brałam lekarstwa, których zadaniem było powstrzymanie tworzenia się komórek rakowych z hormonów, bo mój nowotwór miał podłoże hormonalne.

Bardzo trudnym momentem dla naszej bohaterki była chwila, kiedy w wyniku chemioterapii straciła włosy.

- Choć byłam na ten fakt przygotowana, wiedziałam, że ma prawo tak się stać i że w przypadku większości pacjentów tak się dzieje, jednak znów przeżyłam szok, kiedy włosy zaczęły wychodzić garściami. Bardzo wsparła mnie wówczas córka, która ogoliła mi głowę na łyso. Oczywiście był płacz, płakałyśmy obie. A włosy bardzo szybko odrosły. Co ciekawe, rana po mastektomii, która jest na połowę klatki piersiowej, nie zrobiła na mnie aż takiego wrażenia. Regularnie musiałam robić sobie opatrunki. Ale może wynika to z faktu, że z racji zawodu, jestem przyzwyczajona do takich widoków.

W trakcie choroby pani Jolanta mogła liczyć na wsparcie przyjaciółki Krystyny, która nawet towarzyszyła jej podczas pobytu w szpitalu, a także na siostrę, która na czas chemioterapii gościła ją w swoim domu.

- Dzięki nim czułam się zaopiekowana i wiedziałam, że niczego mi nie będzie brakować – opowiada. – Mogłam skupić się wówczas tylko na zdrowieniu. Natomiast w pracy czekały na mnie koleżanki, które podzieliły się obowiązkami podczas mojej nieobecności. To, że miałam gdzie wrócić, też mnie bardzo motywowało do zdrowienia.

Już kilka miesięcy po operacji Jolanta Bodnar poznała Amazonki zrzeszone w opolskim klubie.
- Poszłam na jakieś spotkanie w ratuszu, na którym spotkałam kobiety takie same jak ja. Była to dla mnie ogromna radość. Od razu dowiedziałam się, gdzie i kiedy się spotykają, i przy najbliższej okazji wstąpiłam do klubu. Uważam to za jedno z najlepszych wydarzeń w moim życiu. Jeśli miałabym szukać dobrych stron w chorobie, to na pewno jedną z nich byłby fakt, że dzięki nowotworowi poznałam takie wspaniałe kobiety, prawdziwe wojowniczki. Babki do tańca i do różańca.

Bo Amazonki nie tylko odwiedzają pacjentki oddziału chirurgii onkologicznej, by dawać wsparcie kobietom, które są na początku walki z nowotworem, ale wspólnie celebrują drugie życie, które dostały od losu.
- Jeździmy na wycieczki po Polsce. Rozwijamy swoje talenty i pasje. Zdobywamy nowe umiejętności. A nawet spotykamy się na tańcach – opowiada Jolanta Bodnar. – Wszystkie mamy podobne doświadczenia i naprawdę rozumiemy się bez słów.

Pani Jola bardzo sobie ceni pracę wolontariuszki na oddziale onkologicznym.

- Wiem, co znaczy dawać innym świadectwo swoim przykładem. Pacjentkom radzę przede wszystkim, aby po mastektomii i wycięciu węzłów chłonnych nie zapominały o rehabilitacji. Jest ona niezbędna, jeśli chcemy dojść do zdrowia i sprawności. Zwracam też uwagę na to, aby nigdy się nie poddawać, bo zwycięstwo jest w zasięgu naszych możliwości i trzeba zrobić wszystko, aby je osiągnąć. A przede wszystkim zachęcam do tego, żeby się badać i być czujnym.

Jolanta Bodnar swoją walkę z rakiem stoczyła 21 lat temu. Cały czas jest pod kontrolą lekarzy, bada się regularnie, ale o chorobie niemal zapomniała.

- Na bieżąco przeżywałam chorobę bardzo mocno. Teraz niemal ją wyparłam z pamięci. Wyrzuciłam też z głowy emocje związane z chorobą i mogę mówić o raku ze spokojem. Przeżyłam ciężką chorobę i jak widać, rak to nie wyrok. Zajrzałam w oczy śmierci i teraz niewielu rzeczy się obawiam, nie zadręczam się błahostkami i jeszcze bardziej kocham życie. Uwielbiam spotkania z moimi siostrami Amazonkami, uwielbiam dobrą książkę i nadal uwielbiam moją pracę, bo mimo że jestem już na emeryturze, jeszcze pracuję.

od 7 lat
Wideo

21 kwietnia II tura wyborów. Ciekawe pojedynki

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska