Silną armię mamy na papierze

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Ministerstwo Obrony Narodowej podejmuje pozorne działania, mydli oczy - mówi dr Grzegorz Kwaśniak, ekspert wojskowy. - Armia przygotowuje się do wojny "minionej". To typowy błąd.

Ministerstwo Obrony Narodowej rozstrzygnęło przetarg na zakup helikopterów i rakiet średniego zasięgu. 50 śmigłowców dostarczą nam Francuzi, którzy nie mają w Polsce swojego zakładu. W tej sprawie interes armii wygrał z interesem polskiej gospodarki?
Nie jestem specjalistą od uzbrojenia czy przetargów. Nie znam też szczegółów tej sprawy. Trudno więc mi to oceniać. Radzę jednak wziąć poprawkę na to, że działania naszego rządu w kwestii bezpieczeństwa narodowego i sił zbrojnych dotychczas były często podporządkowane względom propagandowym i w tej sprawie może być podobnie. Dokonując zakupu sprzętu wojskowego, powinniśmy się kierować trzema zasadami. Po pierwsze winniśmy kupować sprzęt polski, dzieło polskiego przemysłu i naszych naukowców. Nasz przemysł wszystkiego nie jest w stanie wyprodukować, dlatego w drugiej kolejności powinniśmy kupować sprzęt amerykański. USA to nasz sojusznik, mocarstwo, na które możemy liczyć w pierwszej kolejności, jeśli dojdzie do sytuacji kryzysowej. Te względy polityczne trzeba brać pod uwagę. Poza tym sprzęt amerykański jest najlepiej zweryfikowany w walce. USA praktycznie cały czas prowadzą wojny, interwencje kryzysowe czy humanitarne. Mają najwięcej okazji do wypróbowania swojego wyposażenia w działaniach bojowych. W trzeciej kolejności możemy brać sprzęt innych producentów europejskich. Najlepiej od państw, które są wiarygodne i mają sprzęt sprawdzony. Myślę głównie o Anglikach. Francuzów bym rozpatrywał na końcu, bo to moim zdaniem państwo niewiarygodne i nieprzychylne Polsce. W sprawie śmigłowca wojskowego zdecydowano akurat dokładnie odwrotnie. W przypadku rakiet "Patriot" cieszę się z wyboru, choć mają też swoje wady. Przede wszystkim nie prowadzą ognia dookoła, okrężnie, a jedynie sektorowo.

Do 2022 roku mamy wydać 120 miliardów złotych na zakupy wyposażenia dla wojska. Dobrze dobraliśmy priorytety zakupowe do naszych potrzeb obronnych?
Sprawę zakupów postawiono na głowie. Sprzęt i uzbrojenie są oczywiście ważne i potrzebne, ale najpierw trzeba przejść strategiczną procedurę planowania. Nasi analitycy, eksperci powinni zidentyfikować rodzaj wojny, w której będziemy brać udział. Potem trzeba opracować strategię i doktrynę działania w tej wojnie oraz opracować optymalne struktury i system szkolenia dla sił zbrojnych. Dopiero na czwartym miejscu należy do tej sytuacji dobrać najbardziej odpowiedni sprzęt i wyposażenie. Tymczasem u nas trzy pierwsze kroki nie zostały przygotowane. W efekcie może się okazać, że kupimy coś, co nie będzie nam przydatne, co nie jest dostosowane do nowej wojny, doktryny i struktur organizacyjnych armii. Nasza armia przygotowuje się do wojny "minionej". To typowy błąd.

Zakupy mają służyć przede wszystkim prewencji, odstraszaniu przeciwnika. To może zadziałać?
Nasza armia ma wiele potrzeb. Jeśli pieniądze zostaną zmarnowane, nie kupimy tego, co jest dla nas najbardziej potrzebne. Od dawna mówi się o konieczności zbudowania w Polsce Obrony Terytorialnej. Wielu ekspertów uważa, że to dobre rozwiązanie, dużo ważniejsze dla bezpieczeństwa państwa niż wybór między takim czy innym śmigłowcem albo systemem rakietowym. Musimy wybrać priorytety. Ja w pierwszej kolejności bym zbudował Obronę Terytorialną i doposażył ją w odpowiedni sprzęt. Polski rząd podejmuje w tej sprawie jakieś działania, choć moim zdaniem mają charakter propagandowy, a władze faktycznie nie mają zamiaru budowania takiej formacji.

MON objął ostatnio patronat nad stowarzyszeniami obronnymi. Chce ułatwić i ujednolić ich szkolenie, doprowadzić do współdziałania. To dobry krok?
Dobry, ale malutki kroczek, a na małe kroczki brakuje czasu. Budowę Obrony Terytorialnej powinniśmy zacząć od dzisiaj. Tymczasem MON podejmuje pozorne działania, mydli oczy. Proste posunięcia zajmą im rok czy dwa, a gadają o tym od dwóch lat.

Jak powinna być zorganizowana Obrona Terytorialna?
W każdym powiecie trzeba stworzyć kompanię, może nawet batalion Obrony Terytorialnej, którą ja nazywam Obroną Narodową. 100 - 120 żołnierzy ze sprzętem, uzbrojeniem, szkolących się systematycznie kilka razy w miesiącu. Z bronią zdeponowaną w komendzie policji czy straży pożarnej. Z dowódcą, który jednocześnie byłby zastępcą starosty. W kraju jest 380 powiatów. 380 kompanii w skali całej Polski daje drugą armię, obok armii operacyjnej złożonej z 13 brygad. W dzisiejszych czasach, biorąc pod uwagę zagrożenie rosyjskie, to dobre rozwiązanie.

Obronę Terytorialną mają tworzyć etatowi żołnierze?
To zależy od możliwości finansowych kraju. Może wystarczy, jeśli raz czy dwa razy w miesiącu przyjadą na szkolenie, będą stale gotowi do działania, a w sytuacji wojny zostaną powołani do wojska. Można ich wyposażyć w lekkie uzbrojenie, lekkie pojazdy przeciwpancerne. Dziś są do dyspozycji bardzo dobre lekkie zestawy przeciwpancerne, przeciwlotnicze. Z takich sił można korzystać też w czasie klęsk żywiołowych. Kiedy dochodzi do np. powodzi, starosta czy burmistrz nie ma ludzi do fizycznej roboty, do sypania worków, pomagania poszkodowanym. Jest trochę policjantów, strażaków, ochotników z OSP. Kompania stu ludzi w powiecie to byłaby świetna pomoc w sytuacji klęski żywiołowej, a w razie wojny do walki z przeciwnikiem.

Gdyby teraz gdzieś w pobliżu wylądował wrogi desant, żeby zająć strategiczny obiekt, jak szybko polskie wojsko jest w stanie zareagować?
Moim zdaniem szybko nie zareaguje, bo wojska jest po prostu bardzo mało. Jednostki wojskowe są ukompletowane średnio w 40 procentach stanu etatowego żołnierzy. Jedynie jedna czwarta naszych brygad jest rozwinięta powyżej 80 procent i jest zdolna do prowadzenia działań wojskowych w ciągu 1-2 tygodni. Mniejsze ukompletowanie wyklucza praktycznie brygadę z walki, a jej użycie jest możliwe dopiero po 2-3 miesiącach intensywnych przygotowań. W czasach armii poborowej stopień ukompletowania był większy, poza tym żołnierze mieszkali na co dzień w jednostce i byli gotowi do działania. Armia zawodowa niby jest, ale faktycznie istnieje na papierze i nie jest zdolna do działania. Żołnierze pracują od 7 do 15. Po południu czy przez weekend w jednostce nie ma prawie nikogo. Wojsko jest mało mobilne i ciężko mu będzie podjąć natychmiastowe działania.

Mamy przecież 20 tysięcy ludzi w Narodowych Siłach Rezerwy.
To kolejna fikcja, zagrywka propagandowa rządu. Mamy w Instytucie Bezpieczeństwa Wewnętrznego w Nysie studentów z NSR. Opowiadają, że bycie w NSR to tylko formalność, a ich szkolenie jest jedną wielką improwizacją. Są gorzej wyszkoleni i zmotywowani niż żołnierz z poboru.

Trzeba wrócić do powszechnego poboru? Co na to powie społeczeństwo?
Moim zdaniem tak, biorąc pod uwagę sytuację międzynarodową. Zawieszenie poboru i budowa armii zawodowej to były decyzje pochopne, nieprzemyślane, podjęte ze względów propagandowych. Nie można bez przerwy pytać społeczeństwa, co mu się podoba, a co nie. Czasem trzeba coś kazać i tak ma być. Przesadziliśmy z demokracją i wolnością. Czasem władze muszą podjąć niepopularne decyzje dla dobra wszystkich. Dziecko też czasem nie chce jeść zupy, tylko domaga się cukierków. Rozsądna matka każe mu jeść zupę, a cukierek dla jego dobra daje potem. Powszechny pobór byłby właśnie taką decyzją.

Przedstawiciel Sztabu Generalnego poinformował posłów, że wzmocnią jednostki wojskowe na wschodzie kraju o około 3 tys. etatów, wygospodarowanych między innymi w Sztabie Generalnym. Według ich ocen to wzmocni zdolność bojową jednostek wzdłuż wschodniej granicy o 10 - 15 procent.
W 2014 roku na około 14 tys. oficerów w naszej armii i 32 tys. podoficerów przypadało jedynie 38 tys. szeregowych. Czyli na jednego dowodzącego przypadało 0,9 szeregowego. W armii amerykańskiej ten stosunek wynosi 1 do 5. Obecnie potrzebujemy 40 tys. żołnierzy - szeregowców i podoficerów. Tych, którzy będą biegać, strzelać, walczyć, a nie siedzieć w sztabie i pracować z dokumentami. Młodych chłopców, częściowo dziewcząt, którzy ukompletują jednostki operacyjne. Techniczne nowinki typu drony czy urządzenia cybernetyczne są oczywiście elementem wojny, ale strzelec z karabinem dalej jest podstawą sił zbrojnych. Po likwidacji armii poborowej szeregowi odeszli, a żołnierzy zawodowych przyjęto na ich miejsce za mało. Kilkaset etatów oficerów czy starszych oficerów to kropla w morzu potrzeb. Przerost liczby starszych oficerów, garb po dawnych czasach, też nie jest wielkim problemem, jeśli się chce go rozwiązać. Większość, kilka tysięcy oficerów, sama chętnie odejdzie. Wystarczy ich lekko zachęcić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska