Prokuratura nie ma wątpliwości: to było samobójstwo. W nocy z 19 na 20 sierpnia 2002 roku 31-letni Adam po kłótni z żoną wyskoczył z czwartego piętra przez okno w kuchni. Nacięcia lewego nadgarstka świadczą o tym, że próbował podciąć sobie żyły. Chciał się targnąć na życie i to zrobił. Dlatego Prokuratura Okręgowa w Opolu umorzyła, prawomocnie już, śledztwo.
Rodzice zmarłego mają wątpliwości bardzo wiele. Stawiają liczne znaki zapytania, wytykają błędy policji i prokuratury na wstępnym etapie postępowania przygotowawczego. Studiują podręczniki z zakresu medycyny sądowej i kryminalistyki. Piszą, wnioskują, proszą o przeprowadzenie istotnych, ich zdaniem, dowodów.
- Tylko że nikt nas nie chce wysłuchać - mówi ze łzami pani Maria, mama zmarłego. - Tego wieczoru, w poniedziałek 19 sierpnia, syn był trzeźwy, jak zwykle. Pił niezmiernie rzadko. Siedział w kuchni i snuł plany na przyszłość: po rozwodzie przepisze mieszkanie własnościowe na syna, pojedzie do Niemiec na rok, do pracy, zarobi dużo pieniędzy, "kupi" od żony syna, bo ona nie kocha dziecka tak mocno jak on. Wyliczył, że za pięć lat kupi nowe mieszkanie. "Będziemy wszyscy szczęśliwi" mówił.
Był pogodzony z faktem, że żona go nie kocha i że ma kogoś innego (o czym sama mu powiedziała). Zarzewiem sporów było mieszkanie własnościowe, kupione na kredyt, który spłacał Adam. Był gotów odstąpić żonie mieszkanie pod warunkiem, że dokończy spłatę kredytu. Ona się nie zgadzała.
Adam wyszedł od rodziców o godz. 21.40. "Wrócę do domu, nim się ściemni, bo jak mnie ktoś zaatakuje od tyłu, to co ja zrobię po ciemku?" - powiedział mamie.
- "Obawiam się o swoje życie, bo wiem, do czego ona jest zdolna" powiedział syn, nim opuścił mieszkanie - opowiada ze łzami matka. - We wtorek mieliśmy iść razem do jubilera, żeby sobie kupił krzyżyk, bo miał złe przeczucia. Potem miałam iść do księdza, żeby krzyżyk poświęcił.
Ojciec Adama, pan Jerzy, łamiącym się głosem kontynuuje:
- Mijałem się z synem na schodach. "Zostań w domu, jak się obawiasz" radziłem. Odpowiedział, że musi wrócić do domu, bo być może Kaśka przywiezie dziecko, a on się za nim bardzo stęsknił.
- Uważaj, jak będziesz wchodzić do domu - tak brzmiała ostatnia ojcowska rada.
- Dobrze, będę uważał - tak brzmiały ostatnie słowa Adama.
O trzeciej nad ranem zadzwonił telefon. Policjant poinformował ich, że syn nie żyje.
Fakt pierwszy: billingi
Przez rodziców przemawia ból, żal, rozpacz po stracie syna. Ich zeznania mogą być odbierane przez prokuraturę jako niewiarygodne, subiektywne. Należy podchodzić do nich ostrożnie.
- Ale nie można ignorować konkretnych faktów, a prokuratura je ignorowała - żalą się rodzice.
Fakt pierwszy. O której godzinie zginął Adam? Tego do dziś nie wiadomo. Choć podczas sekcji zwłok ustala się zwykle przypuszczalny czas zgonu, w tym przypadku nie ma na ten temat ani słowa. Wiadomo jedynie, że o wypadku poinformował policję o godzinie 0.21 brat Kaśki, żony zmarłego.
Dlaczego zginął? Na to pytanie prokurator od samego początku śledztwa ma jedną odpowiedź: "Adam, w błędnym przekonaniu, że udusił żonę, zdecydował się popełnić samobójstwo, najpierw usiłując podciąć sobie żyły, a następnie wyskakując oknem".
To wersja żony. Twierdzi, że byli z mężem sami w mieszkaniu. Doszło do kłótni o sprawy rozwodowe. Adam, zwykle spokojny i opanowany, stał się agresywny. Zaczął ją dusić, straciła przytomność (duszenia nie potwierdza obdukcja wykonana przez lekarzy z pogotowia). Gdy się ocknęła, gdzieś po godzinie, zobaczyła otwarte na oścież okno i zrozumiała, że "stało się coś złego". Doczołgała się do swojego telefonu komórkowego i o godzinie 0.15 zadzwoniła do mamy, opowiedziała jej, co się stało, mama zbudziła brata i dała go do telefonu. Brat ją uspokajał i powiedział, że zadzwoni na policję. Cała ta rozmowa trojga poddenerowowanych osób, łącznie z budzeniem, zajęła, według billingu, 38 sekund.
- Trudno w tak krótkim czasie powiedzieć więcej niż dwa zdania - mówi ojciec zmarłego.
Godzina 0.21. brat Kaśki, nie wiadomo, czy z telefonu domowego czy komórkowego (zdaniem prokuratury nie trzeba tego sprawdzać, bo nie ma to znaczenia) dzwoni na policję.
Godzina 0.25. Na miejsce zdarzenia przybywa policjant Mirosław L. i - jak stwierdza w zeznaniach - na miejscu zastaje Katarzynę oraz jej brata. To by znaczyło, że dzwonił na policję z komórki.
- Inaczej nie mógłby w ciągu 10 minut ubrać się, obudzić sąsiada, poczekać, aż ten się ubierze i dojechać z sąsiadem na drugi koniec miasta. Normalnie, nocą, gdy skrzyżowania są puste, jedzie się tą trasą 20 minut - mówi krewna zmarłego.
- Brat był cały czas w mieszkaniu. Prawdopodobnie był tam także ktoś inny, może kochanek Kaśki. Uważamy, że wspólnie przyczaili się na syna, otępili go, uderzając go w głowę "narzędziem twardym, tępym lub tępokrawędzistym", gdyż takiego sformułowania użył biegły, wlali w niego alkohol. Syn zmarł wskutek wykrwawienia. Ciało posadzili okrakiem na parapecie, twarzą w stronę kuchni, i wypchnęli na zewnątrz - oskarżają rodzice.
Na obecność w mieszkaniu osób trzecich wskazują pety papierosów bez filtra (ani Adam, ani Kaśka takich nie palili), jednak wbrew zasadom kryminalistyki - nie zostały one zabezpieczone.
Mama dodaje: - Trzy miesiące po śmierci syna odebrałam anonimowy telefon. "Syn został z okna wypchnięty tyłem, ja to widziałem" powiedział jakiś mężczyzna, po czym, nim zdążyłam go o poprosić, by zgodził się zeznawać, rozłączył się.
Fakt drugi: odciski
Odcisków palców i stóp zmarłego nie ma na parapecie, framudze okna, tynku zewnętrznym wokół okna i na blacie stołu, po którym musiał wejść na parapet. Jedyny ślad, jaki odnaleźli policyjni technicy, to kropla krwi należącej do Adama na klamce okna. Krew musiała pochodzić ze skaleczonego nadgarstka lewej ręki.
- Przecież nadgarstkiem okna nie otwierał, musiał dotknąć klamki ręką. Przecież nie pofrunął w kierunku okna, musiał stanąć na parapecie, przytrzymać się framugi, przykucnąć. Musiał zostawić jakiś ślad. A nie zostawił. Wygląda na to, że wyfrunął przez okno - ironizuje mama zmarłego.
Brak odcisków palców i jakichkolwiek śladów, poza jedną małą kroplą krwi, może świadczyć: albo o złej pracy policjantów i prokuratora, albo o tym, że ktoś zdążył ślady pozacierać (od śmierci Adama do wezwania policji minęła co najmniej godzina), albo, że Adam nie wypadł przez kuchenne okno.
Na miejscu zdarzenia znaleziono dwa powyginane noże. Na jednym z nich - jak wynika z opinii biegłego - są "widoczne ślady linii papilarnych na obu stronach". Do kogo należą te odciski? Nie wiemy, gdyż nie zostało to zbadane, choć pozwoliłoby prawdopodobnie odpowiedzieć na pytanie, czy Adam sam sobie podcinał żyły. Biegły stwierdził, że ślady na nożu są "widoczne". Prokurator, że są fragmentaryczne, nakładają się i nie da się ich zidentyfikować. Prokuratura nie zbadała też, czemu noże są tak odkształcone, co nimi podważano.
Fakt trzeci: odległość
- Zakładając, że Adam istotnie chciał popełnić samobójstwo, trzeba sobie zadać pytanie: dlaczego ten wysoki, postawny mężczyzna (1,84 m wzrostu, 100 kilo wagi) wybiera sobie w tym celu najmniejsze okno w mieszkaniu (wysokość 138 cm)? - pyta krewna Adama. - Musiałby przykucnąć. I jak to się stało, że skacząc z takiej pozycji, z wysokości 14 metrów, upada tak daleko, czyli 5 metrów od ściany budynku?
Według obliczeń fizyka, do którego zwróciła się rodzina, człowiek ważący 100 kilo nie jest w stanie skoczyć z takiej pozycji tak daleko. Zakładając, że wziąłby mocny rozbieg (co w tej kuchni i w pozycji kucającej było niemożliwe), mógłby skoczyć maksymalnie na odległość 3,34 m.
- Prokurator nie przyjmuje tych argumentów - mówią rodzice.
W uzasadnieniu decyzji o ostatecznym umorzeniu śledztwa prokurator Franciszek Lewandowski z Prokuratury Okręgowej w Opolu, nadzorujący śledztwo prokuratury rejonowej, pisze:
"Samobójczy skok musiał wykonać w ten sposób, że przytrzymując się klamki okiennej wszedł na parapet, musiał przykucnąć, a następnie ten bardzo silny, sprawny mężczyzna musiał bardzo mocno odbić się od parapetu, tak jak pływak skaczący ze słupka startowego, co przy dużej wysokości, z jakiej spadał, doprowadziło do jego upadku w odległości 5 metrów.
- W tej sprawie widać od samego początku, że prokuratura miała tezę i wszystkie działania prowadziła pod kątem jej potwierdzenia, ignorując inne fakty - mówi prawnik z trzydziestoletnim doświadczeniem zawodowym, który zna dobrze akta tej sprawy. - Pierwsze, co należało sprawdzić, to czy jest motyw zbrodni. A motyw jest, jest nim mieszkanie.
Fakt czwarty:
niespójne zeznania
Żona zmarłego plącze się w zeznaniach, ale nikt tego nie wyłapuje.
- Raz mówi, że mąż nigdy nie miał myśli samobójczych, innym razem, że miał. Raz mówi, że gdy weszła do mieszkania, Adam leżał rozebrany w łóżku, w samych slipach, innym razem - że stał w kuchni oparty o zlew. Ponieważ zmarły w chwili tragedii miał na sobie dżinsy, musiałby po podjęciu drastycznej decyzji ubrać je i dopiero wtedy skoczyć.
Dżinsy mają z tyłu pionowe pęknięcie (to wynika ze zdjęć). Rodzina chciała, aby spodnie zbadał biegły z zakresu włókiennictwa. W tej chwili nie ma co badać, gdyż dżinsy... zginęły po sekcji zwłok. Podobnie jak zielono-szara koszulka, w którą tego wieczoru ubrany był zmarły. - Uważamy, że na ubraniu musiały być ślady krwi lub wymiocin, dlatego je schowano - twierdzą rodzice.
W tej sprawie jest wiele pytań i wątpliwości, które wyraził także sąd, uchylając pierwszą decyzję prokuratury o umorzeniu śledztwa. Sąd wskazał 11 wątków, które należy zbadać, m.in.
l dlaczego ciało zmarłego leżało w odległości 5 metrów od budynku, z głową zwróconą w jego kierunku?
l dlaczego nie przesłuchano wszystkich sąsiadów?
l dlaczego nie wyjaśniono sprzeczności w zeznaniach Kaśki?
l dlaczego nie wyjaśniono rozległych zadrapań na ciele zmarłego, które najprawdopodobniej nie powstały wskutek upadku?
l dlaczego nie ustalono, w jaką odzież był ubrany tego wieczora Adam i nie pobrano próbek odzieży?
Na część tych pytań odpowiada biegły i prokurator w decyzji o ponownym umorzeniu, na niektóre rodzice nigdy nie doczekali się odpowiedzi, a bardzo chcą je usłyszeć.
Chcieliśmy poprosić o odpowiedź prokuratora nadzorującego śledztwo. Franciszek Lewandowski nie zgodził się jednak na rozmowę.
- Ja w tej sprawie nie mam wątpliwości, jestem przekonany, że mamy tu do czynienia z samobójstwem - powiedział "NTO".
Katarzyna również nie chciała rozmawiać:
- Prokuratura zrobiła swoje, nie mam nic więcej do dodania.
Rodzicom pozostała ostatnia droga dochodzenia sprawiedliwości. W piątek 5 marca do Sądu Okręgowego w Opolu wpłynął prywatny akt oskarżenia. Oskarżyli synową o to, że działając wspólnie z nieustalonym mężczyzną pozbawiła życia ich syna. Czekają na wnikliwy proces sądowy.
Skoczył czy wypadł?
Ewa Kosowska-Korniak
[email protected]
PS. Imiona bohaterów zmieniłam
"Mamo, kup mi łańcuszek i krzyżyk" - prosił w niedzielę. Nazajutrz wyszedł od rodziców wcześniej, by dotrzeć do domu, nim się ściemni, bał się o swoje życie. Trzy godziny później nie żył.