Skok... przed pluton egzekucyjny - opowieść Krzysztofa Chmielnika

Krzysztof Chmielnik
fot. Archiwum - Budynek dawnego banku - miejsce napadu
Ostatni klienci są obsługiwani przez pracowników banku. Wszystkim śpieszy się do domu. Kasjerzy niecierpliwie spoglądają na wiszący na ścianie zegar. Gruba wskazówka zawisła już na 8, a ta dłuższa chudsza dosięgnęła lewego skraju 1, tej od 12 tkwiącej na szczycie tarczy. I wtedy właśnie do banku wchodzi trzech mężczyzn.

Jeden z nich staje w drzwiach, a dwaj pozostali z uniesionymi do góry pistoletami, wyjętymi z kieszeni płaszczy, krzyczą do pracowników, aby wyjęli z kasy wszystkie pieniądze. Jeden z napastników ramieniem zagarnia wyjęte na ladę banknoty, a drugi sprawnie wpycha je do teczki. Ostatni z klientów mający przekazać do banku firmowe 200 tys. z szeroko otwartymi oczami patrzy, jak znikają one w teczce wraz z innymi banknotami. Po opróżnieniu kas i szuflad napastnicy krępują i kneblują pracowników oraz ostatniego klienta. Przecinają przewody telefoniczne, gaszą światło, zamykają drzwi wejściowe i znikają. W parku przylegającym do banku, w ciemnościach do trzech napastników, dołączają kolejne dwie sylwetki. Oni stali na czujce. Rozmawiają kilka chwil półgłosem i rozchodzą się w milczeniu. Unoszą z sobą gotówkę o wartości 1 612 240 zł.

Akcją dowodził Roman Szumski pseudonim Szczur, vel Kalina, vel Urszula. Urodził się w 1910 roku na Zamojszczyźnie. Walczył w kampanii 1939 roku, wzięty do niewoli sowieckiej, uciekł z transportu. Wrócił w ojczyste strony i rozpoczął działalność konspiracyjną w oddziałach Związku Walki Zbrojnej potem Armii Krajowej na Lubelszczyźnie. Kierował akcjami bojowymi, wyszkolił ponad 100 żołnierzy Armii Krajowej. Po zajęciu Zamościa przez Rosjan sowieckie służby bezpieczeństwa rozpoczęły aresztowania i represje, a ppor. Szczur i jego kompani zeszli do podziemia. Starał się jednak mimo wszystko wyprowadzić podległych mu ludzi z podziemia, aby mogli normalnie żyć. Nie zawsze się udawało. Szumski zamierzał zrabowanymi pieniędzmi finansowo wspierać ściganych i mordowanych bojowników podziemia.

Dowódca lepiony z brawury
W maju 1946 roku, wraz z 12 kompanami uwolnił z więzienia w Zamościu 300 swoich - chłopaków z AK. Brawurowa akcja warta jest oddzielnego tekstu. W latach 1947-1948 mieszkał w Jeleniej Górze, Lubaniu i Nowej Soli. Wreszcie w Strzyżewie koło Leszna. Dwaj kolejni, którzy weszli do banku, to byli podwładni z partyzantki Romana Szumskiego z Okręgu Lubelskiego WiN, Marian Kokoć i Józef Źrebczuk. Ten pierwszy mieszkał w Świdnicy pod Wrocławiem. Drugi osiedlił się we Wrocławiu. Kolejni uczestnicy napadu są nowosolanami. To Stanisław Rydzewski, Józef Olek i Stefan Jankowski. 22-letni Stefan Jankowski po wojnie przyjechał do Nowej Soli z Niemiec. Zapewne był tam na robotach przymusowych. Jak się tam znalazł, nie wiadomo. W Nowej Soli pracował jako monter liniowy. W aktach UB zaznaczono, że był żonaty, bez majątku, bez orderów, bez odznaczeń, niekarany. Najmłodszy z napastników Józef Olek ma 20 lat. Wraz z bratem i rodzicami przyjechali do Polski z Francji. Jak się wplątał w konspirację, nie wiemy. Tajemnicę tę do grobu zabrali rodzice i brat Alfons. Stanisław Rydzewski to 35-latek. O nim wiadomo najmniej. Nie wiemy, skąd przyjechał do Nowej Soli i czym się zajmował. Jak się poznała szóstka uczestników napadu, także nie wiemy.

Mieszkanie Stefana Jankowskiego przy ulicy Zjednoczenia 16, było centrum operacyjnym napadu. Dzielił je od banku niewielki park. W nim spotkali się dowodzący napadem Roman Szumski i dwaj jego kompani z partyzantki: Kokuć i Źrebczuk. Czekali, obserwując bank. Jankowski w napadzie nie uczestniczył, ale wśród konspiratorów musiał być ktoś, kto zrobił rozeznanie w banku, znał rozkład pomieszczeń i wejść. Po napadzie trzej jego uczestnicy: Szumski, Kokuć i Źrebczuk, taksówką odjechali do Strzyżowic, gdzie mieszkał Szumski. Tam podzielili pieniądze.

W Kujbyszewie szkolony
Nowosolanie uczestniczący w operacji wracają do siebie. Może do domów, a może idą opić w jakiejś knajpie sukces. Zachowują się z młodzieńczą fantazją, o czym świadczy to, że broń użytą podczas napadu przechowują w domu. W poniedziałek 14 marca Jankowski i Olek jadą po swoją dolę do Strzyżowic. W Lesznie niefrasobliwie kupują sobie nowe płaszcze i odziani w nie wracają do Nowej Soli. Używają życia w restauracjach, nieświadomi oczu i uszu bezpieki. Rzucają się w oczy, szastają kasą i już 16 marca zostają aresztowani i przewiezieni do siedziby UB w Kożuchowie. Tamtejszą placówką rządzi w latach 1946-1949 Jan Łężny, sierżant absolwent pierwszego kursu NKWD dla Polaków w Kujbyszewie w 1944 roku. Jest wybrańcem, bo absolwentów jest tylko 218. Będą w przyszłości stanowić trzon bezpieki. Kożuchów po wojnie był siedzibą powiatowej struktury aparatu bezpieczeństwa, podlegającą wówczas pod Wrocław. Zgodnie w ówczesną pragmatyką w każdej powiatowej jednostce byli sowieccy obserwatorzy z NKWD. Należy więc przyjąć, że gorliwość pracy Józefa Łężnego oceniał jakiś sowiecki nadzorca. Łężny karierę zaczynał w Rzeszowie.

Kożuchowska placówka miała sukcesy. Zlikwidowała strukturę „Konspiracyjnego Związku Harcerstwa Polskiego” w 1946 roku. Schwytanych wówczas Alojzego Piaskowskiego i braci Edwarda i Władysława Kajaków skazano na śmierć za zabicie funkcjonariusza UB Czesława Czapczyka. Kilka miesięcy wcześniej ludzie Łężnego aresztowali trzech milicjantów z Mirocina Górnego -Sydora, Rawskiego i Myszczyszyna, którzy okazali się członkami WiN. Ci też zostali skazani na śmierć. Renegaci z PUBP z ulicy Słowackiego 20 umieli zmuszać schwytanych do przyznania się do win własnych i cudzych. W piwnicach trzymano więźniów, na strychu torturowano. Dziś w dawnej siedzibie PUBP mieści się Powiatowy Urząd Pracy.

Pierwsi, bo już 16 marca wpadli, nabywcy nowych palt, Józef Olech i Stefan Jankowski. We wprawnych rękach śledczych ujawnili towarzyszy. Ostatnim aresztowanym był przywódca napadu, Szumski. Bezpieka zatrzymuje go 29 marca na dworcu kolejownym w Ostrowie Wielkopolskim. Wraz z zatrzymanymi odzyskano 1 045 544 zł gotówki.

Śledztwo i proces
Podczas śledztwa prowadzonego techniką, będziesz tak długo bity, aż się przyznasz, Józef Olech i Stanisław Rydzewski przyznają się do zabicia 11 stycznia rolnika Maciejewskiego, aktywisty PPR, który ze sporą gotówką wracał furmanką do Czasławia. Wówczas sprawców nie schwytano, więc aby wykazać się skutecznością, skoro nadarzyła się okazja, sprawstwo przypisano uczestnikom napadu na bank. Zawodowa aktywność Jana Łężnego zyskała przychylność zwierzchników. W jego aktach widnieje Zielona Góra. Prowadził prace operacyjne w obiekcie „Zastal”, potem trafia w stopniu porucznika za biurko w komendzie wojewódzkiej milicji w Zielonej Górze.

Śledztwo toczyło się szybko. Akt oskarżenia sporządził śledczy PUBP w Kożuchowie Józef Bilski, zarejestrowany w 1947 jako podporucznik. Pokazowy proces odbył się 21 września 1949 roku. Nowosolskiej publice pokazano, czym się kończy podniesienie ręki na władzę ludową. Rozprawie Wojskowego Sądu Rejonowego we Wrocławiu na sesji wyjazdowej przewodniczył kapitan Zbigniew Kubrycht. Oskarżał porucznik Eugeniusz Turkiewicz. Na ławie oskarżonych: Józef Olek, Stanisław Rydzewski, Stefan Jankowski oraz Józef Źerebczuk, Marian Kokoć i Roman Szumski. Sąd długo się nie zastanawiał i orzekł trzy kary śmierci - dla Szumskiego jako głównego organizatora napadu, Olka i Rydzewskiego, którym oprócz uczestnictwa w napadzie „doszyto” zabójstwo Maciejewskiego. Kokoć, Źerebczuk i Jankowski dostali karę dożywotniego więzienia.

24 września Szumskiego, Olka i Rydzewskiego przewieziono do Wrocławia, do więzienia przy ul. Kleczkowskiej. 23 listopada 1949 r. Najwyższy Sąd Wojskowy w Warszawie, nie rozpatrując skargi rewizyjnej, postanowił wyrok utrzymać w mocy. Prezydent Bolesław Bierut nie skorzystał z prawa łaski.

Kula w łeb
Życie Szumskiego, Olka i Rydzewskiego, wieczorem w poniedziałek 23 stycznia 1950 roku o godz. 19.00, zakończył na dziedzińcu więzienia pluton egzekucyjny. Po protokołem stwierdzającym zgon podpisali się ksiądz i lekarz. Rozstrzelanych pogrzebano w grobie nr 30 na polu A VII wrocławskiego cmentarza Osobowickiego.

Przed śmiercią Szumski naskrobał krótki list, w którym pisał między innymi: „Najdroższa Mamusiu, Siostry, Bracia i całe rodziny, wszystkie dzieci chrzestne. Darujcie mi wszyscy za cierpienia, które znosiliście za mnie. Odchodzę na tamten świat do Tatusia i Braci naszych. Taka wola Boga Najwyższego”. List nigdy do rodziny nie dotarł. Zalakowany w kopercie przeleżał w aktach sprawy aż do 1995 roku.

Kokociowi, Źerebczukowi i Jankowskiemu, na mocy amnestii z 27 kwietnia 1956 roku, karę dożywotniego więzienia zamieniono na 12 lat. Na wolność wyszli zatem w roku 1961 lub 1962. Jankowski, wówczas 35-letni, zamieszkał okolicach Bielska-Białej. Kokoć, który po wyjściu miał 41 lat, wrócił do Zamościa. O dalszych losach 36-letniego wtedy Źerebczuka nic nie wiadomo.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Niedziele handlowe mogą wrócić w 2024 roku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Skok... przed pluton egzekucyjny - opowieść Krzysztofa Chmielnika - Gazeta Lubuska

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska