Ślązacy przyjeżdżają na święta do Heimatu

fot. Mariusz Jarzombek
W domu Gertrudy , Karola i Sandry Ledwig z Żelaznej (pierwsza z prawej) święta zawsze są okazją do spotkań rodzinnych. W poniedziałek na świąteczną kawę zjechało się kuzynostwo: Joachim i Jolanta Koschny z Kolonii (po lewej) oraz Teresa, Andreas i Dieter (stoi po prawej) Ledwig z Berlina.
W domu Gertrudy , Karola i Sandry Ledwig z Żelaznej (pierwsza z prawej) święta zawsze są okazją do spotkań rodzinnych. W poniedziałek na świąteczną kawę zjechało się kuzynostwo: Joachim i Jolanta Koschny z Kolonii (po lewej) oraz Teresa, Andreas i Dieter (stoi po prawej) Ledwig z Berlina. fot. Mariusz Jarzombek
emigracja. Dzielenie się jajkiem, śmigus-dyngus, rolada u ołmy i rodzinne spotkania. To dla nich tysiące Ślązaków przyjeżdżają na święta do Heimatu.

Nigdzie indziej nie ma takiej atmosfery - mówi Jolanta Koschny, która przyjechała do Chróścic z Kolonii z mężem i synami. - Święta to święconka, wszystkie obrzędy Wielkiego Tygodnia i spotkania z rodziną. W Niemczech nie ma takiego klimatu.

Panią Jolantę zastaliśmy w lany poniedziałek na kawie u kuzynki w Żelaznej. Obok siedziała Teresa, Dieter i Andreas Ledwigowie z Berlina.
- Nasze wędliny i chleb nie mają sobie równych, jak bez nich zorganizować Wielkanoc? - pytali popijając kawą domowe ciasto.

Dla jednych i drugich święta wiążą się z obowiązkowym wyjazdem w rodzinne strony.

- Na święta jedzie się "do dom", a dom zawsze będzie przecież tu - mówi pani Jolanta, która w Niemczech mieszka od dwudziestu lat. Podobnie jak ona w każde święta robią tysiące Ślązaków, którzy do Niemiec wyjechali na stałe lub do pracy. Niektórzy spędzają tu z tej okazji kilka dni, inni zostają trochę dłużej.

- Nieważne na ile, przyjechać trzeba - wyjaśnia Urszula Pawollek, która razem z mężem Rajmundem 800 kilometrów z Obersthausen do Dobrzenia Wielkiego pokonuje na każde święta od dwudziestu lat.
- Nie przyjechaliśmy tylko raz, bo córka miała I Komunię - mówią Pawollkowie.
Razem z nimi do Polski przyjechały tym razem dwie córki: Laura i Tania. Najstarsza Julianna, wyjątkowo, została w Niemczech.

- Tu dziewczyny mają babcie, ciotki, święta spędza się przecież w rodzinnym gronie - tłumaczy pani Urszula wybierając się z rodziną do teściów na obiad. Rajmund właśnie przyjechał z wycieczki rowerowej po okolicy.

- Przy każdej wizycie tak robię, trzeba sprawdzić co nowego - śmieje się pan Rajmund.
Rodzina Pawollków święta spędza, dzieląc czas na kolejne wizyty.
- Raz ktoś przychodzi do nas, innym razem my idziemy w gościnę - mówią pokazując dom, który kupili przed laty dla siebie. Na dole wynajęli pomieszczania na sklepy, piętro zostawili dla siebie. W przyszłości zamieszkają tu na stałe.

Urodzone w Niemczech córki po polsku radzą sobie dobrze. Wszystko dzięki temu, ze w domu mówi się w dwóch językach, obie chodziły też w Niemczech do przykościelnej polskiej szkoły. Świąt nie wyobrażają sobie nigdzie indziej.

- Tu jest ołma i jej kluski z roladą - żartują dziewczyny, które być może kiedyś zdecydują się na przyjazd do Polski na studia.
- Musiałybyśmy tylko podszkolić trochę język - mówią.

Decyzję o przyjeździe do Polski do szkoły podjęli już Denis i Sven, synowie Joachima i Jolanty Koschnych. Chłopcy w Chróścicach spędzają prawie każde święta.
- My kiedyś tu wrócimy na stałe, więc jeśli chłopcy chcą się tu uczyć, to tylko się z tego cieszyć - komentują rodzice.

- Od lat żyjemy jedną noga tu, a drugą tam - przyznaje większość Ślązaków, którzy wyjechali do Niemiec przed laty w poszukiwaniu lepszego życia.
- Życie tam, ma swoje plusy, naprawdę u siebie zawsze będziemy czuć się tutaj - mówią zgodnie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska