Ślązakom na ziemi strzeleckiej płaciło się mniej

Kopia: DIM, ze zbiorów P. Smykały
Niższe zarobki i dłuższy dzień pracy rodził spore frustracje wśród Ślązaków. Natomiast przemysł przeżywał w tym czasie rozkwit. To zdjęcie pochodzi z zakładu braci Prankel, który działał w Strzelcach.
Niższe zarobki i dłuższy dzień pracy rodził spore frustracje wśród Ślązaków. Natomiast przemysł przeżywał w tym czasie rozkwit. To zdjęcie pochodzi z zakładu braci Prankel, który działał w Strzelcach. Kopia: DIM, ze zbiorów P. Smykały
Doprowadziły do tego specyficzne warunki gospodarcze i niekorzystne przepisy, które wprowadzono w Prusach w 1886 r. Osoby posługujące się gwarą były traktowane gorzej niż te znające niemiecki.

Połowa XIX wieku pod względem rozwoju gospodarczego była bezsprzecznie złotym okresem na tych ziemiach. W ciągu zaledwie kilkudziesięciu lat bogaci magnaci sprawili, że okolica stała się przemysłową potęgą. Hrabia Andreas Renard (poza posiadaniem huty w Zawadzkiem) mógł pochwalić się w 1851 r. aż 22 innymi zakładami metalowymi działającymi głównie na Śląsku.

Pod Gogolinem rosła w tym czasie cementowa potęga, a w 1870 r. bracia Prankel otworzyli w Strzelcach zakład metalurgiczny, w którym zamontowali nowoczesną maszynę parową i kocioł parowy, a w 1882 r. Carl Edlinger uruchomił w Strzelcach nowoczesny zakład cementowo-wapienniczy.

Na gospodarczy boom wpływ miała przede wszystkim szybko rozwijająca się kolej. Dotychczas miejscowi przemysłowcy mogli transportować swoje surowce i towary korzystając z rzeki Odry. Ale żegluga po niej sprawiała sporo kłopotów ze względu na wahające się stany wód. Po uruchomieniu linii kolejowych miejscowe zakłady mogły swobodnie wysyłać towary w głąb kraju i konkurować z innymi fabrykami.

Mimo szybkiego rozwoju, miejscowi nie mieli zbyt wielu powodów do radości. Transportowanie towarów koleją wiązało się dla właścicieli zakładów z ponoszeniem sporych kosztów. Straty odbijali sobie przede wszystkim obcinając pensje swoim pracownikom i każąc im pracować ponad siły.

Dla porównania w 1888 r. przeciętny dochód górnośląskiego górnika wynosił 574 marki niemieckie. W tym czasie w zachodniej części kraju pracownicy zarabiali 910 marek. Do tego Ślązak musiał pracować po 12, a nawet 18 godzin dziennie. Natomiast w zachodniej części kraju dniówka trwała tylko 9 godzin. Ciężka praca kobiet i dzieci w tych stronach była czymś zupełnie normalnym. 12-latkowie musieli już sami na siebie zarabiać.

Niższe zarobki i dłuższy dzień pracy rodził oczywiście frustracje wśród Ślązaków, ale mało kto się wtedy spodziewał, że może być jeszcze gorzej. Nowy kanclerz Otto von Bismarck, wprowadził w 1886 r. doktrynę Kulturkampfu zakazującą przyjmowania na stanowiska wyższych urzędników osoby, które nie władały biegle językiem niemieckim. Wkrótce do zarządzenia dostosowali się także właściciele prywatnych zakładów, co zamknęło drogę do kierowniczych stanowisk Ślązakom posługującym się gwarą.

Miejscowi przychodzili więc do pracy pełni kompleksów, żyjąc w przeświadczeniu, że są obywatelami drugiej kategorii. W faworyzowanej grupie znaleźli się natomiast dumni inżynierowie i urzędnicy, którzy przyjechali na Śląsk z głębi Niemiec.

Drugim elementem Kulturkampfu była ponadto walka z kościołem katolickim, który zdaniem Bismarcka miał na tych ziemiach zbyt silne wpływy. Dla Ślązaków, którzy bardzo identyfikowali się z kościołem, był to dodatkowy cios zadany przez ich kraj. Dlatego w pewnym momencie wszystko, co wiązało się z państwem, wywoływało negatywne skojarzenia. Na domiar złego przyjezdni specjaliści, wiedząc o swojej "wyższości", zachowywali się jak kolonizatorzy w podbitym kraju.

Mimo niesprzyjającego klimatu nie brakowało na tych ziemiach sezonowych pracowników, którzy przyjeżdżali zza granicy - przede wszystkim Polaków z terenów będących pod zaborem rosyjskim i z Galicji. Mieszkali oni w wielkich barakach, w fatalnych warunkach. Nie mogli przemieszczać się między miejscowościami bez pozwolenia władz. Mimo tego, wielu chciało tu pracować, bo zarabiali więcej niż w rodzinnych stronach.

Pierwsze wyjazdy Ślązaków na "saksy" zaczęły się dopiero kilkadziesiąt lat później - po I wojnie światowej. Był to czas, gdy w całych Niemczech panowała bieda z powodu braku pracy i dużej inflacji, więc rodzinne strony opuszczali nie tylko mężczyźni, ale też kobiety. Mieszkańcy Strzelec oraz okolicznych wsi jeździli w głąb kraju m.in. do Saksonii, Turyngii, a także na Pomorze Przednie. Pracowali tam głównie w rolnictwie.

W tekście wykorzystano fragmenty publikacji autorstwa Sebastiana Fikusa z książki "Strzelczan album rodzinny". Tekst powstał we współpracy z Piotrem Smykałą - znawcą lokalnej historii.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska