Ślimaki z Oldrzyszowic są znane na całym świecie

Jarosław Staśkiewicz
Jarosław Staśkiewicz
Takich desek, oblepionych od spodu ślimakami, jest w Oldrzyszowicach 17 tysięcy! Ułożone jak klepki parkietu zajmują ponad 1,5 ha pola.
Takich desek, oblepionych od spodu ślimakami, jest w Oldrzyszowicach 17 tysięcy! Ułożone jak klepki parkietu zajmują ponad 1,5 ha pola. Jarosław Staśkiewicz
Dziesiątki milionów ślimaków urodzonych w Oldrzyszowicach co roku rozjeżdża się po całym świecie. - Sprzedajemy na zachód, na wschód i na południe. Ale zawsze na końcu tego łańcuszka znajduje się Francuz - śmieją się opolscy hodowcy.

Nad hektarowym polem rozwieszona jest zielona siatka, pod którą z daleka widać tylko rośliny z dużymi liśćmi. Gdy podejść bliżej, można dojrzeć setki, jeśli nie tysiące zbitych z desek tablic ułożonych jedna koło drugiej, wprost na ziemi. Dopiero gdy je uniesiemy, pokazują się całe stada przyklejonych do drewna mięczaków. Tak wygląda pastwisko jednej z trzech największych w Polsce ferm ślimaków.

Skąd ślimaki na oldrzyszowickim polu? Matką wynalazku okazała się potrzeba.

- Rynek handlu się kurczy, tym coraz mniejszym ciastkiem dzielą się duże firmy i korporacje, a dla niewielkich przedsiębiorstw, takich jak my, miejsca jest coraz mniej - mówi Robert Nabrdalik, jeden ze wspólników działającej w Oldrzyszowicach (gmina Lewin Brzeski) spółki Helixia. Nazwa nie jest przypadkowa: helix to po łacinie ślimak.

- Dotychczas każdy z czterech wspólników jakoś funkcjonował, ale z coraz większym trudem. Dlatego usiedliśmy i powiedzieliśmy sobie: spróbujemy sobie wypracować taką drugą nogę, na której można byłoby oprzeć biznes - dodaje Robert Nabrdalik.

Jeden ze wspólników, Andrzej Minossora, zaproponował hodowlę ślimaków. - Zaczęliśmy szperać w internecie i okazało się, że informacji za wiele nie ma - wspomina hodowca.

- I to była dobra informacja! Sygnał, że na rynku istnieje jakaś nisza. Krok po kroku zdobywaliśmy wiadomości i zorientowaliśmy się, że w krakowskim Instytucie Zootechniki jest naukowiec specjalizujący się w badaniach nad ślimakami.

Opolanie wybrali się do profesora i usłyszeli to, co chcieli: - Łatwo nie jest, ale da się zrobić.

Ślimak pasie się na desce

To było trzy lata temu. Dziś mają jedną z trzech największych w Polsce ferm ślimaków z halą rozrodu, chłodniami, wylęgarnią, pomieszczeniami obróbki jaj i laboratorium. Ale droga do niej była długa i usiana błędami.

Najpierw trzeba było zainwestować. Ile? Pan Robert nie chce zdradzać liczb, ale uchylając rąbka tajemnicy, wspomina o sześciocyfrowych kwotach. - Ale to dlatego, że od początku działaliśmy na wielką skalę oraz przy zastosowaniu nowoczesnych technologii: elektronika, sterowanie klimatem w hali reproduktorskiej - podkreśla.

- Można przecież zacząć od niewielkiego gospodarstwa i z roku na rok stopniowo powiększać hodowlę, nie inwestując od razu wielkich kwot - dodaje Ewa Burdykiewicz z biura spółki.

- Szczególnie że każdy na wsi czymś dysponuje, jakimś budynkiem, który można przystosować, jakimś kawałkiem pola, którego już nie trzeba kupować, jakimiś materiałami, np. deskami na paśniki - wylicza właściciel fermy. - Może to brzmi trochę kuriozalnie: deski na paśniki dla ślimaków.

Ale my potrzebowaliśmy siedemnastu tysięcy paśników, każdy o powierzchni jednego metra kwadratowego. To oznacza wyparkietowanie półtora hektara pola, deska przy desce!

Szczęśliwie dla stawiających pierwsze kroki hodowców ślimaków jeden ze wspólników wrócił po emigracji ze Stanów Zjednoczonych. I wyliczył, że fermę da się zbudować taniej, wykorzystując jego możliwości z USA, skąd można sprowadzić o połowę tańsze materiały. Okazuje się, że z Ameryki opłaca się sprowadzać nawet drewno.
Potem trzeba było zdobyć ślimaki. A dokładniej - stado reproduktorskie. - Kraków, owszem, takie posiadał, ale nie było ono na tyle duże, żeby mógł się nim dzielić - wspominają hodowcy.
Po ślimaki wybrali się więc - a jakże - do Francji. W okolicach Avignonu zdobyli znajomości, nawiązali kontakty i sprowadzili pierwsze stado wyjściowe.

Trzeba podpatrywać naturę

Żeby mieć pojęcie o skali przedsięwzięcia, warto poznać liczby. Tysiąc kilogramów, czyli tona ślimaków to około... 60 tysięcy sztuk. A jeden ślimak w okresie rozrodu znosi do 500 jaj.

Tak rozpoczęła się hodowla. Korzystając z opieki profesora i zdobywając strzępy informacji u innych, bardzo tajemniczych w tej kwestii hodowców, opolscy biznesmeni rozkręcali interes, nie ustrzegając się jednak błędów.

- Popełniliśmy ich dużo - przyznaje Nabrdalik. - Nikt nas za rękę nie mógł poprowadzić, więc ta nauka okazywała się kosztowna, bo cykl produkcyjny ślimaka trwa rok i tu nie ma miejsca na poprawki. Jak coś się zepsuje na pierwszym etapie, to ciągnie się to za tobą do samego końca.

Tak było m.in. z kondycjonowaniem, czyli przechowywaniem jaj w chłodnym pomieszczeniu. Pierwsze złożone jaja muszą czekać na kolejną partię, żeby jak najwięcej młodych wykluło się w jednym czasie i by na pole trafiły ślimaki jednakowej wielkości. - A był moment, że duża partia ślimaków przeziębiła nam się w chłodni i potem trudno było nadrobić tę stratę - dodaje pan Robert. - Ale na szczęście reproduktory mieliśmy dzielne, francuskiego pochodzenia, i dawały radę…

Kluczem do sukcesu w hodowli jest próba zrozumienia tego, co się dzieje w naturze.
- Jeśli ślimak w danej temperaturze zasypia na drzewie lub elewacji budynku u kogoś w ogródku, to żeby uśpić ślimaka handlowego, trzeba mu stworzyć identyczne warunki - tłumaczą hodowcy z Oldrzyszowic. - Zawsze gdy mamy jakieś wątpliwości, należy się odwołać do tego, jak zwierzę się zachowuje w środowisku. I to podpowiadamy wszystkim hodowcom - natura jest naszą nauczycielką.

Podstawą są odpowiednie: wilgotność i temperatura. Dotyczy to zarówno reproduktorów, które rozmnażają się na hali i muszą mieć tropikalne warunki, jak i jaj, które też potrzebują odpowiednich warunków do wykluwania.

- Ślimak składa jaja pod ziemią, w ciemności i przy dużej wilgoci - opowiadają hodowcy. - Wysoka temperatura w ciągu dnia powoduje rozpoczęcie procesu wylęgania młodych. I naszym zadaniem jest to kopiować.

W Oldrzyszowicach mamy najpopularniejszy wśród europejskich hodowców gatunek ślimaka afrykańskiego - helix aspersa. Można powiedzieć, że jest już zeuropeizowany, choć w Polsce w naturze zimy nie byłby w stanie przeżyć. Ma to swoje dobre strony, bo obcy w naszym ekosystemie gatunek - nawet gdyby "uciekł" z fermy - nie stanowi żadnego zagrożenia dla rodzimych ślimaków: nie może być dla nich ani konkurentem pokarmowym, ani roznosicielem chorób.

Hodowla bez dopingu

Przedsiębiorcy starają się też, żeby powodów do zmartwień nie mieli amatorzy ślimaczego mięsa.
- Nasza hodowla ma charakter ekologiczny, używamy wprawdzie paszy, ale powstaje ona specjalnie na nasze zlecenie, według naszej zastrzeżonej receptury opierającej się na składnikach zbożowych.

Ślimaki naprawdę są dobrze karmione - podkreśla Ewa Burdykiewicz. - Nie stosujemy żadnych hormonów, żadnych promotorów wzrostu czy antybiotyków, czyli tego, od czego nie jest wolna produkcja przemysłowa innego rodzaju mięsa. Pod tym względem wychodzimy naprzeciw proekologicznym trendom i możemy się podpisać obiema rękami, że mamy naprawdę bardzo zdrowe i naturalne mięso.

Sama pasza jest specjalnie przygotowana w jednym z zakładów wytwórczych: musi być odpowiednio zmielona i przyswajalna dla ślimaków, bo niewielki mięczak nie poradzi sobie z dużym kawałkiem ziarna, nie zmielonym na pył.

Afrykański ślimak w polskich hodowlach jest odpowiedzią na brak rodzimego winniczka.
- Dla zbieraczy winniczka ceny skupu są zbyt niskie, ponadto są okresy wyznaczone na zbieranie tego ślimaka, nic więc dziwnego, że pojawiło się zapotrzebowanie na afrykański gatunek - tłumaczą hodowcy. - A co za tym idzie, bardzo wzrosło zainteresowanie w Polsce hodowlą ślimaków. W ciągu tych trzech lat mieliśmy już styczność z ponad setką ludzi, którzy nas odwiedzili na fermie z założeniem, że oni również chcą hodować ślimaki.

Właściciele opolskiej fermy są otwarci na tę współpracę, stając się dla mniejszych hodowców doradcami, a potem pośrednikami w sprzedaży. - Rynek europejski jest otwarty na współpracę tylko z większymi gospodarstwami, o charakterze przemysłowym. Indywidualny hodowca nie poradzi sobie na nim, dlatego potrzebna jest połączenie sił - dodaje Ewa Burdykiewicz.

Odbiorcy są już nie tylko we Francji, ale na całym świecie, dlatego Helixia wysyła swoje ślimaki i na zachód, i na wschód, i na południe, bo znaleźli się też kontrahenci z Czech czy Włoch.

- Sprzedaje się tam, gdzie się tylko da, choć zawsze na końcu tego handlowego łańcucha występuje Francuz - śmieje się Robert Nabrdalik. - Nawet jak wysyłamy nasz towar na rynki wschodnie, to i tak się okazuje, że ktoś, kto stoi za tymi transakcjami, jest pochodzenia francuskiego.

Polski rynek dopiero raczkuje. - Dlatego mamy aspiracje, żeby stworzyć produkt w postaci puszki z mięsem ślimaka - mówią hodowcy. - Zrobiliśmy już taki eksperyment i wyprodukowaliśmy w porozumieniu z jednym zakładów przetwórczych w Polsce kilka tysięcy puszek. Pokazujemy je na targach i pokazach, rozpowszechniamy w sieciach ekskluzywnych delikatesów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska