Słodkiego życia

Joanna Jakubowska <a href="mailto: [email protected]">[email protected]</a> 077 44 32 572
Małgorzata i Artur Pelowie. Ich fabryka domowych ciast powstała z niczego.
Małgorzata i Artur Pelowie. Ich fabryka domowych ciast powstała z niczego.
Krawcowa, dziewiarka i elektryk otworzyli w Łączniku fabrykę ciasta.

Każdy, kto pierwszy raz jedzie trasą z Opola do Prudnika, ze zdumienia przeciera oczy: pośrodku pól stoi cukiernia. Niejeden przejezdny w ogóle nie zatrzymałby się w tym miejscu na ciastko, gdyby nie to dziwne położenie. Zapewne gdyby cukiernia stała, jak pan Bóg przykazał - na poboczu, to większość kierowców minęłaby to miejsce z taką samą obojętnością, z jaką mija większość przydrożnych sklepów i barów. A tak - zatrzymują się. Niekiedy z samej ciekawości, by zobaczyć to dziwo.
Ta historia jest jak amerykański sen: fabryka domowych ciast powstała z niczego.
- Po prostu: moja mama od czasu do czasu "podpiekała" ciasta a to sąsiadom, a to znajomym, a to komuś z rodziny - opowiada Małgorzata Pela, 37-letnia właścicielka firmy. - Zamawiali torty i kołacze na komunie, urodziny, wesela. Jeden drugiemu mówił, że dobre, nosił poczęstować. I się tak po wsi rozniosło. Ludzie zaczęli zamawiać coraz więcej i więcej.

Mistrz kładzenia kruszonki

Siedzimy na wielkiej czerwonej sofie w kawiarence, którą Pelowie urządzili przy nowo wybudowanej cukierni: kilka stolików, fotele, można tu zamówić ciastko, napić się kawy. Od wejścia - przeszklona ściana, w środku - pastelowe beże. Lada chłodnicza z kilkudziesięcioma rodzajami ciast, bufet, z tyłu - regały. Wszystko jeszcze pachnie świeżością. Lokal razem z wytwórnią ciast otworzyli w sierpniu ubiegłego roku. Wszystko razem kosztowało grubo ponad milion złotych.
- Nie, to się zaczęło od twoich koleżanek! - prostuje córkę pani Marianna. - Przychodziły do Gosi na urodziny, zawsze dawałam im do domu po kawałku. To były jakieś... lata osiemdziesiąte. Pracowałam wtedy w zakładach dziewiarskich Unia, tu, w Łączniku. A jeszcze prowadziliśmy gospodarstwo. Aż tu nagle zaczęły spływać hurtowo te zamówienia na torciki i drożdżowe. Nie mogłam się wyrobić.
Na początku to nie była żadna produkcja, tylko usługa: ludzie przynosili własne jajka, mąkę, margarynę, sery i inne składniki, a pani Marianna piekła. Za tort brała 10 złotych. I nagle jeden piekarnik to zaczęło być za mało. Trzeba było kupić dodatkowy piecyk na cztery blachy.
- To wszystko robiliśmy w piwnicy nowego domu, która początkowo była zaadaptowana na warsztat elektryczny - opowiada pani Małgosia. - Bo mąż jest elektrykiem. Ale nagle wszystkie plany wzięły w łeb, bo te ciasta zaczęły przynosić dochód. Wszyscy zaczęliśmy się w to angażować i pomagać przy pieczeniu. W 1998 roku zarejestrowaliśmy działalność gospodarczą. Wtedy właśnie mąż pojechał do Niemiec i przywiózł pierwszy czteroblaszkowy piec na prąd. Potem, gdy zamówień było coraz więcej, musieliśmy dokupić kolejne dwa urządzenia. Ale za jakiś czas i to było za mało. W warsztacie zaczęło być już tak ciasno, że nie było się tam jak ruszyć. Zaczęliśmy już wtedy piec z własnych produktów, bo to się lepiej opłacało. I sprzedawaliśmy ciasta do sklepów. Mąż zapomniał o elektryce. Teraz jest mistrzem w szybkości kładzenia kruszonki do kołacza.
- Żaden cukiernik nie jest w stanie mnie prześcignąć - śmieje się Artur Pela.
Pani Małgorzata uśmiecha się, opowiadając tę historię. Tak jakby sama nie wierzyła w to, co się jej przydarzyło: ona z wykształcenia krawcowa, matka - dziewiarka, mąż - elektryk. Żadne z nich nigdy nie myślało, że będą żyć z wypieku ciast! I to na jaką skalę. Oprócz Łącznika, mają sklepy w Prószkowie, Białej i ostatnio otwarty w Galerii Opolanin.

Fabryka ciasta

Ich cukiernia to nowoczesna fabryka: z tyłu, za sklepem, na czterystu metrach kwadratowych, pracują ogromne mieszalniki, wałkownice, ubijaki, dwa wielkie piece, pomieszczenia-chłodnie. Jedną trzecią powierzchni zakładu zajmuje... zaplecze socjalne dla pracowników razem z jadalnią, szatniami i natryskami. Wszystko wykafelkowane od podłóg po sufity.
Cukiernia jest czynna codziennie do godziny 20.00. Nawet w niedziele. Bo drzwi się nie zamykają.
- Przed świętami mieliśmy urwanie głowy - opowiada pani Gosia. - Musieliśmy napiec ciast trzy razy więcej niż w normalne dni. Ludzie dzwonili z zamówieniami nawet z Opola i Głubczyc, nie mówiąc już o Prudniku. Oprócz tego sprzedawaliśmy cały czas na bieżąco to, co było w sklepie. Jak trzeba, to wozimy zamówione ciasta samochodami pod wskazany adres. Dotąd największe weselne zamówienie to siedemdziesiąt dużych blach kołacza.
W ofercie jest około stu rodzajów ciast. Najwięcej sprzedaje się śląskich kołaczy: z serem, makiem i jabłkami. No i rozmaite ciasta z kremem, z galaretkami, owocami, orzechami, adwokatem, czekoladą - zawijane, przekładane, płaskie i piętrowe.
Zamawiamy sobie po porcji ciasta o nazwie Snickers: karmel, orzechy, czekolada i ciasto nasycone alkoholem. Proszę panią Gosię o przepis.
- Tego pani w domu nie zrobi! - śmieje się właścicielka. - Nie ma w sklepach składników do niego. Na przykład karmel, który daje się na wierzch, kupujemy gotowy w dwudziestolitrowych wiaderkach. Jedno kosztuje pięćset złotych. Takiego karmelu w domowych warunkach nie da rady zrobić. Inne składniki też są fabryczne.
- No to co to za domowe ciasta, jak to wszystko już jest gotowe? Na pewno dodajecie polepszacze i utrwalacze - prowokuję lekko obie panie.
- Ale skąd! - oburza się pani Marianna. - Nigdy w życiu!
- A z przepisami to musimy iść do przodu, bo ludzie chcą nowych smaków, nowych wrażeń - opowiada pani Gosia. - Te najnowsze dostajemy od firm, które sprzedają nam produkty do ciast. Niektóre są naprawdę rewelacyjne, jak na przykład ten Snickers. Inne dostajemy od klientów, którzy zamawiają u nas ciasta pod własny przepis. Jak wyjdzie dobre, to potem robimy i patrzymy, czy się sprzedaje. Jak tak, to wciągamy je na listę. I tak dopracowaliśmy się stu rodzajów.

Dlaczego cukiernia stoi w polu?

Po prostu: najpierw Pelowie postawili dom. Między nim a drogą rozpościerał się kawał pola. Niedługo potem gmina przekwalifikowała grunty leżące przy drodze na ziemie pod inwestycje. No i postawili tę cukiernię.
- Gdy stawialismy sklep i kawiarnię, szef budowy mówił nam: kto wam tutaj przyjedzie? - wspomina Małgorzata. - Sama wtedy miałam wątpliwości... Ale teraz, po paru miesiącach handlowania, widzimy, że lepsze miejsce trudno byłoby sobie wymarzyć: widać nas z drogi, ale nie stoimy za blisko pobocza. Na posesji jest tyle miejsca, że klient może wjechać autem i zaparkować. Planujemy też dobudować przed wejściem przeszklony taras, żeby ci, którzy wolą konsumpcję na powietrzu, nie zmokli.
- Ksiądz nic nie mówi, że w niedzielę pracujecie cały dzień? - pytam właścicielkę.
- Nie, nic na razie nie mówił. Proboszcz był nawet na otwarciu zakładu i poświęcił go.
- A ludzie? Nie zazdroszczą wam sukcesu?
- Z tym jest różnie - mówi Artur Pela. - Niedawno mieliśmy kontrolę z inspekcji handlowej, bo ktoś im doniósł, że w kawiarni brakuje tabliczki z napisem "Alkohol szkodzi zdrowiu". Ale to naprawdę drobiazg. Interes się kręci i to najważniejsze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska