Śmieciowe jedzenie trzeba wymieść ze szkół

Redakcja
Walka ze słodyczami w szkolnych sklepikach ma sens tylko wówczas, gdy dzieci od maleńkości będą przyzwyczajane do zdrowego żywienia. Najważniejsze są wyniesione z domu zdrowe nawyki.
Walka ze słodyczami w szkolnych sklepikach ma sens tylko wówczas, gdy dzieci od maleńkości będą przyzwyczajane do zdrowego żywienia. Najważniejsze są wyniesione z domu zdrowe nawyki. Tomasz Holod/Polskapresse
Nie wszędzie udało się po dobroci, to teraz PSL chce przymusić ajentów prawem.

Ludowcy chcą, by czipsów, niektórych ciastek i napojów, jedzenia fast food i instant nie można było nie tylko sprzedawać, ale i reklamować na terenie szkół i w ich otoczeniu. Nowelizacja ma wejść w życie 1 września 2015 r.

- To jest jakiś pomysł, bo często dyrektorzy przymykają oko na to, co jest w szkolnych sklepikach - przyznaje pani Karolina, mama pierwszoklasistki z Opola. - Dzieci kupują colę i czipsy, a kanapki przynoszą do domu. Uważam jednak, że same przepisy nie załatwią sprawy, jeśli w domu nie je się zdrowo.

Wiele szkół, nie czekając na sejmowe ustalenia, w porozumieniu z rodzicami wydało już wojnę ajentom sprzedającym śmieciowe jedzenie. - 1 września rozwiązaliśmy umowę z panią, która prowadziła u nas sklepik, a oferta firmy dostarczającej posiłki do stołówki rozszerzona została o lubiane przez dzieci i zdrowe pierożki czy naleśniki - mówi Małgorzata Suchorska, wicedyrektor SP nr 1 w Opolu.

Miejsce sklepiku zajął w "jedynce" pozbawiony jakichkolwiek reklam automat. Przez szybę widać w nim co prawda czipsy, batoniki i czekoladki, ale jest też dużo soczków naturalnych czy niegazowane wody mineralne.

- Nie ma w nim chińskich lizaków, brudzących dzieciom buzie - zapewnia pani wicedyrektor. - Automat uczy maluchy operowania pieniędzmi i staramy się, by nie korzystały z niego zbyt często. Dzieci z klasy, której jestem wychowawczynią, zakupy - po 2 zł - robią tylko w piątki.

A kwoty, jakimi dzieci dysponują na wydatki w sklepikach, też mogą być powodem problemów.
- Nasz syn nie dostawał pieniędzy na jedzenie, nosił do szkoły kanapki - mówi mama pierwszoklasisty. - Jednak gdy zobaczył w sklepiku, jak jego kolega wyjmuje z kieszeni 100 złotych, to - jak się potem okazało - w tajemnicy sięgnął do skarbonki z oszczędnościami.

Zakaz nie zmieni złych nawyków

W przypadku wykrycia nieprawidłowości ajent prowadzący sklepik albo stołówkę zapłaci od tysiąca do pięciu tysięcy złotych kary, a dyrekcja szkoły będzie mogła w trybie natychmiastowym rozwiązać z nim umowę. Kontrolą, jak to było dotychczas, ma się zajmować inspekcja sanitarna.

- Już się zdarzało, że w szkolnych sklepikach znajdowaliśmy produkty o składzie nie nadającym się do spożycia dla małych dzieci i nakazywaliśmy ich wycofanie - informuje Maria Jeznach w Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Opolu.

Projekt zakładający wycofanie śmieciowego jedzenia także ze szkół ponadgimnazjalnych sceptycznie ocenia Zofia Godlewska, dyrektor I LO w Opolu. -

O ile maluchowi z pierwszej klasy można czegoś zakazać, to w przypadku 18-letniego licealisty jest to niemożliwe - przekonuje. - Chipsy i colę kupi w sklepiku za rogiem. Kolejny raz próbuje się trudne problemy rozwiązywać wyłącznie zakazami. A skutek może być odwrotny, bo zakazany owoc najlepiej smakuje. Zamiast mnożyć restrykcje, trzeba w domu i w szkole kształtować odpowiednie nawyki żywieniowe. Tego nic nie zastąpi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska