Śmierć w wielkim mieście

Krzysztof Zyzik [email protected] - 077 44 32 579
Coraz częściej dzieci bywają dla starszych przewodnikiem po świecie.
Coraz częściej dzieci bywają dla starszych przewodnikiem po świecie.
Prof. Barbara Skarga, filozof i etyk, uhonorowana najwyższym polskim odznaczeniem - Orderem Orła Białego

- Porozmawiajmy o śmierci.
- Możemy porozmawiać. Ale nie boi się pan, że wam nakład spadnie?

- Zaryzykujemy.
- Bo wie pan, dziś temat umierania, śmierci jest bardzo niemile widziany w środkach masowego przekazu. W mediach, a już szczególnie w telewizji, obowiązuje kult młodości, w związku tym prawie wszystkie programy adresowane są do pięknej, dynamicznej młodzieży, żądnej przygód i wrażeń.

- Takich ludzi kochają reklamodawcy.
- Mam świadomość, że dla współczesnych mediów liczą się tylko ci, którzy najwięcej kupują, a więc ludzie bardzo młodzi, urządzający się w życiu i korzystający z tego życia pełną piersią. Ja już jestem na tyle stara, że mało co poza jedzeniem i lekarstwami potrzebuję. O takich ludziach jak ja nie ma programów w telewizji, nie ma dla nas kina. Nie istniejemy, jesteśmy przezroczyści. Z tego powodu w mediach nie podejmuje się też tematu umierania czy śmierci.

- Ależ śmierć jest towarem w show-biznesie.
- Tak, ale ta na niby, nierealna. Młodzi ludzie bardzo lubią patrzeć na okrucieństwo, na zabijanie, tylko że dla nich to jest frajda. Umierają anonimowi bohaterzy. W grach komputerowych w ogóle nie ma problemu, bo zabity wstaje i walczy dalej - ma wiele żyć. Śmierć jest traktowana przez show-biznes jak rozrywka, jakby nie dotykała ludzi naprawdę.

- Od kiedy tak odpychamy temat śmierci?
- To jest proces, nie ma jednego wydarzenia, które to wywołało. Pierwsza połowa XX wieku była tragiczna, mieliśmy dwie wojny światowe. Nam wtedy pewne formy śmierci spowszedniały. Były to śmierci masowe, pod ścianami, gdzie rozstrzeliwano ludzi, w komorach gazowych. Moje pokolenie się naoglądało śmierci za wszystkie czasy. Po II wojnie chcieliśmy o tym zapomnieć.

- Ale wtedy inaczej wyglądało też odchodzenie naturalne. Człowiek umierał w domu, wzywało się księdza.
- Tak, to była śmierć zdecydowanie bardziej oswojona niż dziś, kiedy mamy masowe umieralnie, wielkie szpitale, hospicja. Człowiek często jest w tym umieraniu samotny. Umiera niepostrzeżenie, na szpitalnym korytarzu, bo w sali nie było miejsca.

- Władzę nad umierającym człowiekiem przejęli lekarze, maszyny do podtrzymywania życia...
- To jest wszystko bezduszne, nie sądzi pan? To wszystko powoduje, że przedłuża się agonię, ale ma to niewiele wspólnego z szacunkiem do odchodzącego.
- Coraz częściej, kiedy modlimy się o dobrą śmierć, chodzi nam o odejście w nieświadomości. Tymczasem kiedyś to było uważane za przekleństwo.
- Rzeczywiście, dziś ludzie chcą umierać we śnie albo nawet w wypadku samochodowym. Byle bez bólu, nieświadomie. Marzą o tym, aby śmierć była taka jak ich życie - szybka i bezbolesna. Aby się nic wielkiego, metafizycznego nie działo. Boimy się nie tyle śmierci, ile samego umierania. Szczególnie jeśli widzieliśmy u innych stany agonalne.

- Dlaczego kiedyś ludzie chcieli być świadomi śmierci?
- Bo uważali, że to jest akt ważny, wielki, uświęcony. Teraz nie. Teraz to życie jest ważne, a jak już się musi skończyć, to bezszelestnie.

- Zachód zawzięcie dyskutuje na temat eutanazji. Kościół to odrzuca z oczywistych względów. Ale eutanazja ma coraz więcej zwolenników. Wielu traktuje ją jak rodzaj buntu, odwrotu od zawłaszczenia ciała przez lekarzy, medycynę, tę całą aparaturę.
- Jestem za eutanazją, jeżeli nie jest ona nadużyciem.

- A kiedy nie jest?
- Jeżeli mamy jasno wyrażone pragnienie umierającego, który przeżywa cierpienia nie do zniesienia. Przecież nie można komuś bezbronnemu nakazać przeżywanie męczarni tylko dlatego, że jakieś urządzenia, jakieś medykamenty są w stanie tę gehennę wydłużać. Na polu walki, jak ktoś był ranny, miał otwarte trzewia, to koledzy woleli go zastrzelić, bo wiadomo było, że on strasznie cierpi i nie ma szansy na życie. Dotykamy tu problemu godności człowieka. W takim przedłużaniu agonii wbrew woli chorego nie ma już żadnej godności.

PORTRET

PORTRET

Barbara Skarga studiowała filozofię na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie. W czasie wojny była żołnierzem Armii Krajowej. Aresztowana w 1944 roku, spędziła 10 lat w radzieckich łagrach i na zsyłce. W 1995 r. za działalność w AK, jak również późniejsze zasługi dla polskiej kultury została uhonorowana Orderem Orła Białego. Przewodnicząca Komitetu Nauk Filozoficznych Polskiej Akademii Nauk, autorka pięciu tomów "Przewodnika po literaturze filozoficznej XX wieku". Redaktor naczelna pisma "Etyka". Ma 87 lat.

- Szwajcarski Zurych stał się europejskim centrum śmierci. Działają tam firmy, które pomagają chorym ludziom popełnić samobójstwo. Już za pięć tysięcy euro wprowadzają człowieka do przytulnego pokoju, w którym leci relaksacyjna muzyka. Jest tam łóżko, przy którym stoi szklanka z płynem. To specjalnie opracowana mikstura. Chory wypija, po czym spokojnie, zupełnie bez boleści zasypia już na zawsze. Pani nie ma obaw, że to w tę stronę pójdzie?
- Sądząc po tym, jak bardzo boimy się umierania i bólu z tym związanego, jest takie ryzyko, że powstanie przemysł do bezbolesnego uśmiercania ludzi. Dlatego potrzebne są regulacje prawne, które by wyeliminowały takie koszmarne nadużycia. Bo to, co pan opisał, to już nie jest eutanazja, tylko jakieś taśmowe uśmiercanie ludzi. Dlaczego to jest w Szwajcarii legalne?

- Bo chory podpisuje wcześniej deklarację, że popełnia samobójstwo z własnej, nieprzymuszonej woli. W dodatku wszystko jest nagrywane kamerą. Widać, że on jest sam w pokoju i nikt mu nie pomaga wypić napoju śmierci.
- To przerażające. Przecież ktoś może usłyszeć od lekarza, że ma raka i już lecieć do takiej firmy. Może być też pomyłka lekarska... Podejmowanie tematu eutanazji wiąże się z ogromnym ryzykiem. To jasne. Mimo to ja bym furtkę zostawiła. Dla ludzi w koszmarnej, beznadziejnej agonii.

- Niesłychany rozwój medycyny, biologii, genetyki powoduje, że za 50 lat - jak przewidują naukowcy - będziemy żyć średnio 120 lat. Wiadomo już, czym to grozi gospodarce, systemom emerytalnym. Ale poza tym to może dobra wiadomość?
- Czy ja wiem? Żyję 87 lat i już jestem zmęczona. Czy ci 100-latkowie na pewno będą się w stanie cieszyć życiem, będą się bawić, podróżować - wątpię. Za to niesłychanie skomplikują się stosunki między pokoleniami. Być może starzy będą na utrzymaniu młodych. To też jest charakterystyczne, że jeszcze sto lat temu to ten starszy był bogaty i pomagał dzieciom. Teraz, przynajmniej u nas, jest odwrotnie.

- W Polsce, wzorem Zachodu, rośnie liczba domów starców, które teraz nazywa się domami pogodnej jesieni.
- Te przytułki i domy opieki nam już powszednieją. One są nawet przydatne, ale dla osób samotnych, które nie mają rodziny. Bo te osoby w pewnym momencie już nie mają siły, żeby wyjść rano po bułkę. Inna sprawa, kiedy to potomstwo wypycha dziadka do przytułku. To już jest przykre, ale zdaje się to będzie narastać.

- Dlaczego?
- Ta fala egoizmu idzie z Zachodu. Młodzi nie chcą obcować na co dzień ze wstydliwą dla nich starością, niedołęstwem. Nawet jeśli jest to najbliższa osoba. Jeszcze mogę zrozumieć, jak ktoś mieszka ze starszymi stłoczony w małym mieszkanku w bloku. I wszystkim to uwiera. Ale coraz częściej stary człowiek po prostu nie pasuje do współczesnego tempa życia, a mówiąc brutalniej - do nowoczesnych mebli.

- Skąd ten brak szacunku dla ludzi starych?
- W ogóle człowiek cieszy się dziś mniejszym szacunkiem. A zatem tym bardziej ten stary i zniedołężniały, który już nie może być użyteczny. Kiedyś taki człowiek był szanowany. Rodzina go podziwiała, nawet wtedy, kiedy to był nieznośny staruch, bo przecież i tak bywa.

- Nie ma pani wrażenia, że kiedyś starsi ludzie mieli większy autorytet, bo przekazywali dzieciom umiejętności, które były przydatne w życiu - ojciec uczył syna rzemiosła. Dziś szaleje postęp techniczny i to młodzi uczą starszych.
- Tak, obsługi internetu, korzystania z telefonu komórkowego. Ale to tylko nowinki techniczne. Starszy człowiek przede wszystkim powinien przekazać młodym swoje doświadczenie życiowe, zasady, ukształtować mu kręgosłup moralny. Tymczasem dziś młodzi, wychowani na mediach, które im tylko schlebiają, poklepują ich po plecach, nie chcą słuchać starszych. A nawet gdyby chcieli, to rodzice nie mają dla nich czasu, bo pracują po 12 godzin na dobę. W ten sposób rośnie nam pokolenie wychowane przez telewizję i gry komputerowe. Efekt takiego wychowania widzieliśmy w gdańskim gimnazjum.

- Mam wrażenie, że jedną z nielicznych grup zawodowych, w których liczy się siwy włos, gdzie człowiek z każdym rokiem zyskuje więcej uznania, również materialnego, jest środowisko akademickie. Profesura to ukoronowanie zawodowej drogi. Nowoczesne korporacje cenią bardzo młodych pracowników, najlepiej bez rodziny.
- Raczej wykorzystują, niż cenią. Temu 25-latkowi się wydaje, że złapał Pana Boga za nogi, a przecież on jest bezlitośnie wykorzystywany przez system. Odda firmie najlepsze lata, nie założy rodziny, bo nie ma na to czasu. A jak przestanie być przydatny, to się go usunie, by zrobił miejsce młodszemu. To jest taki użytkowy stosunek do człowieka. Jak przestajesz być użyteczny, to cię zastępujemy innym. Patrzę na tych młodych, którzy pracują od rana do nocy, z litością. Nie mają na nic czasu, a jeszcze przecież chcą mieć jakieś życie prywatne. Rośnie nam armia zapracowanych samotników.

- Dziś się mówi: single.
- No właśnie. Jestem przekonana, że niejeden z tych singli chciałby założyć rodzinę, ale nie ma na to czasu, bo oddał kawał życia firmie. Często jest tak, że ci ludzie nie widzą życia poza biurem. Tempo życia jest takie, że nawet nie daje możliwości refleksji. Musi się zdarzyć jakaś tragedia, ciężka choroba, śmierć kogoś bliskiego, żeby przyszło otrzeźwienie, że istnieje życie pozafirmowe.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska