Socrealizm. Sztuka musi być zrozumiała dla mas

Iwona Kłopocka-Marcjasz
Iwona Kłopocka-Marcjasz
Wystawa "Sztuka musi być zrozumiała dla mas...” w Galerii Muzeum Śląska Opolskiego przy ul. Ozimskiej 10 będzie czynna do 10 marca 2013.
Wystawa "Sztuka musi być zrozumiała dla mas...” w Galerii Muzeum Śląska Opolskiego przy ul. Ozimskiej 10 będzie czynna do 10 marca 2013.
60 lat temu partia kazała artystom malować tynkarki, żniwiarzy w pegeerach i przodowników pracy. Kto nie chciał, mógł zmienić zawód. Kto nie potrafił, jak Jan Cybis, mógł umrzeć z głodu. Na szczęście socrealizm w sztuce panował tylko kilka lat.

"Sztuka musi być zrozumiała dla mas..." - to tytuł wystawy pokazującej obrazy i rzeźby socrealistyczne ze zbiorów Muzeum Śląska Opolskiego.

- Ta myśl Lenina doskonale oddaje charakter ówczesnej sztuki - mówi Joanna Filipczyk, kierownik Działu Sztuki MŚO i autorka wystawy. - Nie ma wątpliwości, czy należy ją pokazywać. Niezależnie od wartości artystycznej, każda z tych prac ma walor historyczny. Jest świadectwem pewnej epoki, której się nie wyprzemy.

Socrealizm przyszedł do nas ze Związku Radzieckiego. Tam jedynie słuszną doktryną twórczą stał się już w latach 30. XX wieku. Sztuka - od literatury, przez sztuki plastyczne, film, muzykę i architekturę - została wprzęgnięta w propagandowy aparat państwowy.

"Artysta powinien przede wszystkim ukazywać życie - mówił do literatów w 1932 roku Stalin. - Jeśli będzie prawdziwie ukazywał nasze życie, to musi dostrzec, musi ukazać to, co zmierza do socjalizmu. To właśnie będzie realizmem socjalistycznym".

W Polsce do 1948 roku panowała względna swoboda artystyczna, ale od 1949 partia ostro zabrała się do meblowania artystycznych salonów. Głównym dyktatorem nowej mody był Włodzimierz Sokorski (1908-1999) - pisarz i publicysta, działacz partyjny i państwowy, w latach 1948-1952 wiceminister, a w latach 1952-1956 - minister kultury i sztuki (jeszcze później długoletni prezes Komitetu ds. Radia i Telewizji).

Władza uczy,

Mechanizm wprowadzania jedynie słusznego stylu w sztuce był prosty: zorganizować zjazd twórców, zadekretować doktrynę i nie dać szansy na działalność na boku.

Pierwszy (20-23 I 1949) był zjazd Związku Literatów Polskich w Szczecinie. Wygłoszono tam dwa referaty, w tym Włodzimierza Sokorskiego "Nowa literatura w procesie powstawania".
Realizm socjalistyczny został w nich zdefiniowany jako wykładnik ideowej postawy pisarza, jego czynnego udziału w przeobrażeniach kraju.

Tego samego oczekiwano od wszystkich artystów. Kolejno odbywały się spotkania z poszczególnymi środowiskami twórczymi, podczas których surowo potępiano postawę "internacjonalistyczną" i "formalistyczną" oraz propagowano wprowadzenie metody socrealistycznej.

Z plastykami ludowa władza spotkała się w lutym 1949 roku w pałacu w Nieborowie. Potem czerwcowy zjazd Związku Polskich Artystów Plastyków przypieczętował przyjęcie doktryny socrealistycznej w oficjalnej plastyce polskiej.

Manifestacjami "nowej sztuki" miały być Ogólnopolskie Wystawy Plastyki. Odbyły się cztery takie prezentacje (1950, 1951/52, 1952/53, 1954).

Przy okazji pierwszej z nich Helena Krajewska - która wraz z mężem Juliuszem była jedną z najwierniejszych wyznawczyń socrealizmu - pisała na łamach "Przeglądu Artystycznego": "Ogólnopolska wystawa 1950 roku będzie pierwszą mobilizacją twórczą naszych plastyków, będzie pierwszym szerokim zrywem naszych artystów, podejmujących walkę ze wsteczną spuścizną ideową sztuki burżuazyjnej, podejmujących walkę o przywrócenie pełnej godności obywatelskiej artystom, spychanym w ustroju kapitalistycznym na margines życia społeczeństwa".

Podaj cegłę

Zryw artystów rzeczywiście był szeroki. Już na pierwszą wystawę nadesłano 2 tysiące prac, z których wybrano 628, niemal wyłącznie socrealistycznych.

Najpopularniejszym obrazem polskiego socrealizmu jest "Podaj cegłę" Aleksandra Kobzdeja, obraz przedstawiający tzw. trójkę murarską przy pracy. W książce poświęconej sztuce polskiej XX wieku Wojciech Włodarczyk pisze: "Sztandarowe dzieło polskiego socrealizmu zostało namalowane przez wcześniejszego (i późniejszego także) abstrakcjonistę.

Temat budowy, prosta dramaturgia sceny, wyraźny apel do widza (tytuł) to charakterystyczne elementy tej sztuki.

- Nowa sztuka miała pokazywać pracę i bohaterów świata socjalistycznego. Miała to czynić w sposób zrozumiały dla prostego odbiorcy. Na naszej wystawie widać doskonale, jak artyści przyjmowali różne strategie, by znaleźć się w jedynie obowiązującym obiegu sztuki - mówi Joanna Filipczyk. - Czasami wystarczyło inteligentnie dobrać tytuł.

Eugeniusz Eibisch (kolorysta, uczeń Jacka Malczewskiego, profesor i rektor krakowskiej ASP) namalował w duchu postimpresjonistycznym dwie dziewczynki skupione nad książką, ale obraz zatytułował "ZMP czyta". I już dzieło było ideologicznie słuszne. Takiego obrazu nie można było wyrzucić z wystawy.

Kto wychował się na ilustracjach Jana Marcina Szancera do "Akademii Pana Kleksa", wierszy Brzechwy i Tuwima, natychmiast rozpozna jego charakterystyczną kreskę. I zdziwi go może tylko tytuł obrazu: "Majakowski recytuje". Wybór tematu pozwalał się ideologicznie prześliznąć, bez ustępstw warsztatowych.

Największym zaskoczeniem na opolskiej wystawie jest jednak dzieło "Róża Luksemburg" Henryka Stażewskiego. - Nikt, kto śledzi jego twórczość, nie podejrzewałby go nie tylko o obrazy socrealistyczne, ale w ogóle o dzieła figuratywne - śmieje się Joanna Filipczyk.

Urodzony pod koniec XIX w. Stażewski już w 1917 roku związał się z pierwszym polskim ugrupowaniem awangardowym nazwanym Ekspresjoniści Polscy, dwa lata później przemianowanym na Formistów. Potem współtworzył w kraju ruch konstruktywistyczny. I nagle jako pięćdziesięcioparolatek maluje Różę Luksemburg.

Ministerstwo Kultury kupiło w 1952 roku ten obraz za 4,5 tys. zł. - Przeciętna pensja wynosiła wówczas 650 zł - mówi Joanna Filipczyk. - Honorarium w postaci siedmiomiesięcznego wynagrodzenia było nie do pogardzenia. A na pieniądze mógł liczyć właściwie każdy, czyje dzieło zakwalifikowało się na doroczną ogólnopolską wystawę. Bo socjalistyczne państwo miało co prawda kij, czyli narzuconą doktrynę, ale miało też marchewkę w postaci imponującego mecenatu.

Finansowa

Ideologicznie prawomyślne "dzieła" kupowano jak leci, nie patrząc na ich artystyczną wartość. Państwo hojnie płaciło, ale wymagało sztuki, która temu państwu służyła.

Kupowane przez państwo obrazy trafiały do składnic muzealnych. Jedna z nich była w Kozłówce (obecnie działa tam jedyne muzeum socrealizmu).

Stamtąd wybierali je do muzeów i urzędów pracownicy tych instytucji. W ten sposób do Muzeum Śląska Opolskiego trafiło aż 350 prac tego okresu (wśród nich jest dziesięciu Dzierżyńskich, bo "krwawy Feliks" należał do najchętniej malowanych bohaterów socjalistycznego panteonu, jako polski wkład w międzynarodowy komunizm).

Sztukę, która "musiała być zrozumiała dla mas", oglądano - masowo - także za sprawą państwowego mecenatu. Doskonale widać to na przykładzie opolskiego muzeum. Do końca 1949 było ono placówką miejską.

Wraz z upaństwowieniem od początku 1950 zniesiono też opłaty za wstęp (do 1952 roku). I od razu frekwencja skoczyła pod niebo. W 1949 muzeum odwiedziło 34,3 tys. osób, a rok później było ich aż 84 tys.

- W księdze odwiedzających widnieją całe jednostki wojskowe, szkoły i załogi fabryk. Odbiór był masowy, ale niekoniecznie dobrowolny - mówi Joanna Filipczyk. - W drugiej połowie lat 50. frekwencja oscylowała już tylko w granicach 25 tysięcy odwiedzin rocznie.

Filozofię zamówień państwowych jasno wyłożył Włodzimierz Sokorski na V zjeździe Związku Polskich Artystów Plastyków w 1952 roku, mówiąc o II Ogólnokrajowej Wystawie Plastyki: "Powiedzmy sobie szczerze: Państwo Ludowe tylko na zakupienie obrazów na tej wystawie, a został zakupiony u każdego, kto wystawiał, przynajmniej jeden obraz, zamykając oczy na wszelką wartość - wydało 2,1 miliona złotych. W 1952 roku Państwo Ludowe przeznacza na zakup 4 miliony złotych.

To są ciężkie pieniądze klasy robotniczej. I czyż w tych warunkach naród przez swoich przedstawicieli w postaci kierowników związku, komisji ocen i jury oraz przedstawicieli partyjnych i związkowych organizacji nie ma prawa wymagać, żeby te pieniądze, ciężkie pieniądze klasy robotniczej, były wydawane na obrazy, które przedstawiają walkę naszego kraju i jego pracę?".

Nic więc dziwnego, że artyści malowali fabryki, huty, młócki w pegeerze, pochody pierwszomajowe czy naprawę jezdni, a głównymi bohaterami twórczości czynili działaczy robotniczych, brygady młodzieżowe, górników, hutników, tynkarki, prządki i traktorzystki.
- Można to nazywać sprzedawaniem się, ale w tych czasach właściwie nie było alternatywy. Na przykładzie Jana Cybisa doskonale widać, co się działo, gdy artysta nie uczestniczył w oficjalnym życiu artystycznym - mówi Joanna Filipczyk.

Cybis wyklęty

Pochodzący z Opolszczyzny artysta wykształcił własny styl, odznaczający się wysokimi wartościami kolorystycznymi, swobodną, zróżnicowaną fakturą i ekspresyjną plamą.

Był czołowym reprezentantem nurtu kolorystycznego, który zwalczał anegdotę w malarstwie na rzecz "malarskiego rozstrzygnięcia obrazu". Malował głównie pejzaże i martwe natury. Nic, co ceniłaby sztuka społecznie zaangażowana.

Ale i on próbował się wpasować w jedynie słuszny nurt. Na I Ogólnopolskiej Wystawie Plastyki w Warszawie w 1950 roku pokazano jeden jego obraz - "Rada Zakładowa". Cztery inne prace malarza zostały odrzucone przez jury, jako "skażone formalizmem" i "dalekie postulatom obecnej sztuki".

W omówieniu wystawy "Radę Zakładową" surowo jednak skrytykowano, uznając, że praca wykazała: "całkowitą nieprzydatność postimpresjonistycznej techniki, jej ubóstwo i nieporadność w obliczu złożonego zagadnienia realizmu".

W jego przypadku nie pomógł nawet słuszny tytuł, bo styl artysty, z którego ten nie chciał zrezygnować, był zbyt odległy od wymagań socrealizmu.

Równie nieudana była inna próba artysty. Jeszcze w 1949 roku prezydent Bolesław Bierut nadał mu Order Sztandaru Pracy II klasy, a rok później osobiście kazał zdjąć z wystawy "Plastycy w walce o pokój" namalowany przez Cybisa "Portret Fryderyka Joliot-Curie". Przemalowując to płótno kilkanaście lat później, Cybis zapisał: "Namalowałem (...) pejzaż na nieszczęsnym portrecie Joliot-Curie. Zdjęto mi go swego czasu z wystawy. Jakoby pokazywał język".

1 września 1951 roku Cybisa wyrzucono z warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, gdzie był profesorem. Na polecenie Włodzimierza Sokorskiego zatrudniono go jako kustosza w Muzeum Narodowym, ale była to praca czysto fikcyjna. Do 1956 roku Cybis nie był wystawiany i nie kupowano jego prac.

"Popadliśmy w takie tarapaty finansowe, że nasza czteroosobowa rodzina dosłownie głodowała - wspominała jego druga żona. - Później, po latach, Jan przyznał mi się, że był wtedy bliski samobójstwa".

Środowisko artystyczne nie miało wątpliwości, kto był dobrym malarzem, a kto o prawdziwej sztuce nie miał pojęcia, ale robiło, co kazano. Prowadziło swoistą grę z władzą, co nie zmienia faktu, że los twórców zmuszonych do "emigracji wewnętrznej" i wyklętych towarzysko był nie do pozazdroszczenia.

W 1988 Juliusz Krajewski w wywiadzie przyznawał: "Myśmy tych pięknoduchów - zupełnie sprawiedliwie i w sposób uzasadniony - trochę odsuwali od rozmowy moralnej z narodem.

Chcieliśmy, aby z narodem rozmawiali artyści, którzy wierzą w zwycięstwo przez naród odniesione". "Nie można przy tym zapomnieć, że ich interesy bytowe chroniliśmy, jak mogliśmy. Gdy jako prezes ZPAP zdobyłem w centrali handlu zagranicznego "Ciech" farby olejne, podzieliłem je równo pomiędzy wszystkich malarzy, a Cybisowi dałem dodatkowo z tego, co mi zostało, bo miałem do niego szczególny szacunek".

Socrealizm w Polsce okazał się tylko kilkuletnim epizodem. Artyści powoli zaczęli odzyskiwać swobodę twórczą już po śmierci Stalina w 1953 roku. Cybis też wkrótce wrócił do obiegu artystycznego. Kiedy otrzymał Nagrodę Państwową I stopnia, skomentował to w swym dzienniku: "Przyszła na psa odwilż 22 lipca 1955 roku".

Wystawa "Sztuka musi być zrozumiała dla mas..." w Galerii Muzeum Śląska Opolskiego przy ul. Ozimskiej 10 będzie czynna do 10 marca 2013.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska