Zaczęło się bardzo niewinnie. - Kiedy w 1964 roku zmarł stary sołtys, naczelnik gminy poprosił mnie o zebranie podatku - wspomina pan Aloizy. - Potem poprosił o kilka następnych rzeczy i tak oto zostałem upaństwowiony.
Sołtysowanie w czasach komuny nie należało - jak wiele innych zajęć - do rzeczy najłatwiejszych. O wszystko dla wsi trzeba było się starać, a każdy mały nawet przydział, dosłownie wyrywać. To wymagało nie lada umiejętności i wielkiej zdolności do kompromisu.
- Pamiętam, kiedy wioska dostała drewno więźbowe - śmieje się sołtys. - Najpierw udało mi się załatwić więcej niż sąsiednie wioski. Potem kolejny problem: budowy były dwie, a drewna tylko na jedną. Tak dogadałem się z gospodarzami, że wszyscy wyszli zadowoleni.
Kiedyś sołtys to był ktoś. Wszyscy się z nim liczyli, mógł coś załatwić, cieszył się też poważaniem. Dzisiaj niewiele od niego zależy, ma też o wiele łatwiejsze życie. Podatki i wszystkie inne sprawy załatwia się dziś w bankach i na poczcie.
- Kiedyś wszystko lądowało u mnie - opowiada weteran. - Do tego miałem własne gospodarstwo. I jakoś dawaliśmy sobie radę. Mówię my, bo bez mojej żony - Cecylii - nie poradziłbym sobie na pewno. Teraz, po całej tej komunie oraz późniejszych przemianach, nic mnie już nie ruszy. A naszych polityków należałoby wysłać jeszcze jako dzieci po naukę na Zachód.
Dobra wiadomość dla potencjalnych kandydatów na sołtysa wsi: pan Aloizy nie chce już więcej startować w żadnych wyborach.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?