Spadający z okna samobójca złamał jej kręgosłup, bark, nogę

Redakcja
Wszystko w życiu dzieje się po coś - mówi Beata Jałocha, fizjoterapeutka, na którą w maju ubiegłego roku spadł samobójca.

Tak mówili o niej w telewizji. Dziewczyna stała się bohaterką wielu reportaży, a już parę dni po wypadku Tomasz Lis przeprowadzał z nią wywiad. Ona leżała w szpitalu. On był w studiu.

- Nie rozumiałam, czemu właśnie ze mną są te wywiady. Przecież osób, które w wyniku nieszczęśliwego wypadku złamały kręgosłup jest bardzo dużo - mówi Beata Jałocha.

Ale taki jak jej wypadek zdarza się ponoć raz na milion. Beata Jałocha szła do pracy, gdy spadł na nią samobójca. Chłopak skoczył z okna wysokiego budynku i - biorąc pod uwagę prawa fizyki - ten upadek powinien zabić i jego, i ją. Jednak ona przeżyła, ale ze zmasakrowanym kręgosłupem, nogą, barkiem.

Wpis z Facebooka:
"18 maja 2013 wydarzyła się ogromna tragedia dwóch osób. 22-letni mężczyzna, chcąc popełnić samobójstwo, wyskoczył z 7. piętra bloku mieszkalnego przy ulicy Grójeckiej w Warszawie. W tym samym czasie nasza koleżanka, 28-letnia fizjoterapeutka Beata Jałocha, zmierzała do swojego pacjenta... i wtedy dramatyczny zbieg okoliczności spowodował zderzenie światów tych dwojga ludzi - osoby, która nie chce już żyć i osoby, która ludziom daje nadzieje na normalne życie, pomagając im w powrocie do sprawności przez rehabilitację."

Gdy parę minut po wypadku jechała karetką do szpitala, dzwoniła do swych pacjentów, odwołując wizyty, przepraszając za nieobecność. Odpowiadając na pytania o przyczynę, rzeczowo informowała o zdarzeniu... Dziś już tego nie pamięta.
Jako rehabilitanta szybko wiedziała, jaki ma uraz i że pewnych rzeczy już nigdy nie zrobi.

I co z tego? Podjęła walkę nie tylko o własne zdrowie, ale i zaczęła budować nowe życie - dla siebie i dla innych.
- Co zrobiłam, że mnie to spotkało? To pytanie pojawiło się również i w mojej głowie. Choćby nie wiem jak mocno człowiek był przekonany, że ma kontrolę nad swym losem i nim kieruje, życie pisze własne scenariusze. Nic nie dzieje się przez przypadek - twierdzi.

Tydzień temu odpoczywała w Jarnołtówku na Opolszczyźnie.

Ten wypadek przydarzył mi się po to, bym mogła narodzić się na nowo

Beata: O czym będziemy rozmawiać, bo nie lubię robić zamieszania wokół mojego wypadku...?

O życiu, a właściwie o paru twoich życiach. O tym przed i po wypadku. Porozmawiajmy o życiu przed. Jakie było?
Aktywne: nurkowanie, narty, taniec. Skończyłam Akademię Wychowania Fizycznego, jestem rehabilitantką z zawodu, także instruktorką fitness. Byłam osoba otwartą na nowe pomysły, których raczej długo nie analizowałam, tylko przystępowałam do realizacji. Nie lubię żałować, że czegoś nie zrobiłam, choć mogłam. Wedle tej zasady też żyłam, postanowiłam przeprowadzić się z Krakowa do Warszawy. Nie musiałam, ale uznałam, że w stolicy są jeszcze większe możliwości. I faktycznie: miałam dobrą pracę w ośrodku rehabilitacyjnym w Konstancinie pod Warszawą, z pacjentami neurologicznymi. Owi pacjenci - teraz to wiem - patrzą z innej perspektywy na życie.

To znaczy?
Ich perspektywa zmusza do zwolnienia tempa, niczego nie można robić szybko, automatycznie, bezrefleksyjnie. Tymczasem w Warszawie żyje się w szalonym tempie, wciąż gdzieś biegnie... Albo stoi w korku i potem jeszcze bardziej gna, by dogonić czas. Tkwiłam w tym szalonym wirze.

Praca z pacjentami powodowała, że zwalniałaś?
Każdego poranka, o siódmej rano, gdy wchodziłam na oddział, wiedziałam, że muszę zwolnić. Ale to trwało parę godzin. Potem znów zaczynał się wyścig, chaos, szukanie kolejnych wyzwań. Chciałam podjąć współpracę z Ewą Chodakowską, nagrałam nawet klip z serią ćwiczeń, ale nie zdążyłam go już Ewie przesłać, bo wydarzył się wypadek.

Powiedziałaś, że nie lubisz żałować, iż czegoś nie zrobiłaś. Czy od 18 maja ubiegłego roku myślisz: Co by się stało, gdybym jednak czegoś nie zrobiła: nie przeparkowała samochodu, nie wróciła do domu... I - ostatecznie - nie była w danym czasie w miejscu, gdzie z siódmego piętra spadł samobójca?
To był dziwny dzień: jechałam do pacjentki, rozładował się mój telefon, wróciłam więc do domu, aby go naładować, poinformowałam pacjentkę o spóźnieniu... Gdy już zaparkowałam auto w pobliżu mieszkania pacjentki, to - nie wiedzieć czemu - postanowiłam go przeparkować. Odpowiedź jest jedna, gdybym wyszła z auta 2-3 sekundy wcześniej czy później - to byłoby cudownie! Nie miałabym połamanego kręgosłupa w paru miejscach, nie miałabym przerwanego rdzenia kręgowego, nie miałabym zmiażdżonej nogi z uszkodzeniami naczyń krwionośnych tak poważnymi, że lekarze kwalifikowali nogę do amputacji. Jako rehabilitantka od razu, w dniu wypadku, wiedziałam: nie wstanę z wózka, złamany rdzeń kręgowy nie daje na to szans. Ale z drugiej strony to, że teraz rozmawiamy to... ogromne szczęście. Bo biorąc pod uwagę rozmiary obrażeń, to zaskakujące, że przeżyłam. Jak to się stało, że mam sprawne ręce, że nie mam zaburzeń umysłowych - choć przecież mocno uderzyłam głową o chodnik? To taki mały cud.

Szukałaś w tym zdarzeniu jakiegoś sensu? Gdyby samobójca przeżył, może to wszystko miałoby choć cień logicznego uzasadnienia?

Zaskoczyłaś mnie tym pytaniem, bo nigdy nie rozpatrywałam takiego scenariusza wydarzeń. Ten chłopak chciał odejść z tego świata, ktoś na górze uszanował jego decyzję. Myślę jednak, że całe to zdarzenie nie było podyktowane jedynie ślepym przypadkiem, to zdarzyło mi się PO COŚ.

Wierzysz w Boga?
Tak.

Rozmawiałaś z nim na temat wypadku?

Podejmowałam próby. Ale to zdarzenie nie zachwiało moja wiarą - jeśli o to ci chodzi. Wierzę, że on kieruje naszym życiem. Sądzę, że wypadek miał miejsce choćby po to, aby mnie zatrzymać, bo strasznie pędziłam, nie umiałam nawet usiąść na 5 minut i porozmawiać z bliskimi. To po pierwsze. Po drugie - wcześniej nikomu tego nie mówiłam - do wypadku miałam duży problem z okazaniem czułości, uczuć i to najbliższym. Wypadek zmusił mnie, żeby pokazać emocje, cierpienie. Obnażył mnie, i to nawet publicznie.

Parę dni po wypadku Tomasz Lis w swoim programie telewizyjnym połączył się z tobą na żywo. Leżącą w łóżku widziały cię miliony widzów...
Bałam się. Bałam nawet zwykłej kompromitacji, że nie zrozumiem pytań, że nie dam rady o tym opowiedzieć, a jednak to zrobiłam. Ktoś mi niedawno powiedział, że może ten mój nieszczęśliwy wypadek, który przydarza się ponoć raz na milion albo i rzadziej, był po to, by w mediach mówić o życiu i problemach niepełnosprawnych. Nie wiem. Ale na pewno przytrafiło się mi to po coś.

Twój przypadek był szybko nagłośniony...
Tak, właściwie nie rozumiałam, co się stało, dlaczego. Przecież takich przypadków choroby i urazów jak mój - jest tysiące. Tyl, że do samego wypadku doszło w sposób wyjątkowy.

I zapewne ten element sensacyjności pomógł w zwróceniu na ciebie uwagi i dlatego już parę dni po wypadku Polska widziała cię cierpiącą, ale udzielającą wywiadu w szpitalu.
To była inicjatywa mych bliskich, którzy szybko zrozumieli, że trzeba na mój temat pisać maile i listy gdzie się tylko da, że trzeba moim przypadkiem zainteresować opinię publiczną, bo inaczej będzie problem z szybkim leczeniem, operowaniem, rehabilitacją, nawet uzyskaniem odszkodowania z ubezpieczenia... Napisaliśmy do Ewy Chodakowskiej, ona zamieściła informację na swym Facebooku, dowiedziała się o tym Hanna Lis. Jednocześnie skontaktował się z nami program "Uwaga". I tak poszło. Teraz moi bliscy pomagają w zbieraniu funduszy na nowatorskie terapie, wierząc, że przyniosą one skutek.

Mowa o leczeniu komórkami macierzystymi?
Jestem w projekcie komórek macierzystych. Pół roku od momentu wypadku została mi podana pierwsza dawka moich komórek pobranych z kości biodrowej. Komórki podawane są co 3-4 miesiące. Projekt trwa dwa lata, towarzyszy mu oczywiście intensywna rehabilitacja.

Są już efekty?
U mnie po czwartym podaniu nastąpiła poprawa. Trudno to przypisać tylko i wyłącznie komórkom, to może być wypadkowa wielu czynników, poczynając od rehabilitacji, po stan umysłu, kwestię pozytywnego myślenia. Mówiąc o efektach, nie mam na myśli tego, że wstanę z wózka i pójdę. W mojej sytuacji, gdy rdzeń kręgowy w kręgosłupie jest całkowicie przerwany, nie można się spodziewać nie wiadomo czego. Fajnie by było, gdyby poprawiły się sprawy fizjologii, co jest szalenie ważne, choć o tym się nie mówi. A te problemy spędzają sen z powiek niejednemu pacjentowi po urazie rdzenia kręgowego. Jeśli te sprawy się unormują, to wózek inwalidzki nie jest właściwie problemem. Można funkcjonować normalnie. Wybrać się do kina, na spacer, wyjechać na weekend. Pozostaną nam wówczas do przebrnięcia tylko, ale i aż, bariery architektoniczne.

Narodziłaś się na nowo i masz już teraz nowe życie?
Rodzę się. Na przykład wciąż nie decyduję się na wejście do basenu, choć przecież dużo jest basenów przystosowanych dla niepełnosprawnych. Tu, w ośrodku w Jarnołtówku też się nie zdecydowałam, co wynikało akurat z pewnych problemów zdrowotnych. Jednak kostium kąpielowy już kupiłam.

Nie jest chyba aż tak źle, skoro nie tak dawno skoczyłaś na wózku ze spadochronem.
Postanowiłam zrobić to w pierwszą rocznicę wypadku, uznałam, że to jest najlepszy pomysł na przeżycie tego dnia - bez rozpamiętywania. Niestety, z powodów niezależnych, termin skoku trzeba było przesunąć o kilka dni. Sam skok ze spadochronem w tandemie nie był znowu taki trudny - byłam przypięta do skoczka profesjonalisty: to on wykonał całą robotę za mnie.
Patrzysz z tęsknotą na narty?
Nie, nie tęsknię za zjazdami. Bardzo drażliwym tematem jest natomiast kwestia tańca, nie chcę tańczyć na wózku, choć wiem, że to dość popularny wśród niepełnosprawnych sport czy forma rekreacji. Jednak pokochałam taniec w poprzednim życiu, chodziłam na kursy tańca towarzyskiego, hip-hopu, salsy, tańca nowoczesnego. Poznałam uczucie, o którym niektórzy mówią: płynąć w tańcu, unosić się nad parkietem. Podczas wyborów miss Polski na wózku rozważaliśmy pytania, jakie będziemy losować. Było tam między innymi pytanie: z jakim tańcem się utożsamiasz albo z jaką muzyką? Poprosiłam, żeby wycofać to pytanie, bo znając moje szczęście, trafi ono na mnie i rozpłaczę się.

I wycofali?
Tak, ale to spowodowało wiele nieporozumień, bo niektóre uczestniczki pytały, dlaczego specjalnie dla mnie mamy coś zmieniać? Byłam zaskoczona ich reakcją, myślałam: "Przecież wszystkie jesteśmy na wózkach, zrozumieją". Tłumaczyłam, że rozmowa o tańcu, który jest dla mnie ukochaną i już nieosiągalną formą ruchu, to jak mówienie o śmierci kogoś bardzo mi bliskiego. Nie chciałam schodzić ze sceny pokonana przez własne łzy. Nie potrafiły jednak mnie zrozumieć.

Może górę wzięły typowe dla konkursów piękności uczucia ostrej rywalizacji i zazdrości?
Nie wiem, nie jestem pewna. Myślę, że niekiedy takie zachowania wynikają z tego, że chcemy być traktowani na równi z innymi niepełnosprawnymi. Ja jednak biorę zawsze poprawkę na drugiego człowieka, zwłaszcza siedzącego na wózku. Za tym wózkiem stoją bolesne doświadczenia, cierpienie, łzy, determinacja. Na moim profilu facebookowym pod jednym z postów motywujących do ćwiczeń jest wpis dziewczyny, która odmawia rehabilitacji, uzasadniając, że nie jest to potrzebne do życia i w żaden sposób nie poprawi jej sytuacji zdrowotnej. Szanuję takie decyzje, natomiast uważam, że ruch jest ważny bez względu na to, czy w twoim życiu jest wózek, czy też go nie ma. Zachowania na konkursie też mogą mieć różne źródła. Staram się nie oceniać i chciałabym, by inni i mnie nie oceniali.

Zostałaś I wicemiss Polski na wózku 2014. Dlaczego wzięłaś udział w konkursie?
Chciałam pójść do małej grupy kobiet poruszających się na wózkach. To miało pomóc oswoić moją nową kobiecość. Bo kobiecość na wózkach tuż po wypadku jest bardzo trudna. Trudno jest założyć sukienkę na ciało, które już nie jest tak atrakcyjne, tak gładkie i tak jędrne, jak wcześniej. Trudno jest założyć szpilki na stopy, które się wykręcają, puchną. Tam nie było wyjścia: musiałam robić makijaż, ładnie się ubierać. To było tak samo ważne jak rehabilitacja czy rozmowy z psychologiem. Bo człowiek na wózku czuje ogromny strach przed tym, by wyjść do ludzi. Ja wyszłam.

Na swoim profilu napisałaś, że chcesz za kilka lat przejść chociaż 10 kroków.
Na specjalnej liście wypisałam cele do zrealizowania, jeden z nich: postawić pierwsze kroki najdalej za pięć lat. Zapytałam fizjoterapeutę, który wcześniej pracował z Krzysztofem Cegielskim (żużlowiec, który po wypadku na torze był sparaliżowany, ale po latach żmudnej rehabilitacji udało się mu wstać z wózka inwalidzkiego - dop. aut.), kiedy Krzysztof zaczął robić pierwsze znaczące postępy. Odpowiedział mi, że po 3 latach. Ja mam wprawdzie o wiele poważniejszy uraz, ale i o wiele mniej cierpliwości i czasu. Więc daję sobie pięć lat. Jestem uparta, mam wsparcie przyjaciół i rodziny. Wezmę się z życiem za bary.

Rozmawiamy w Jarnołtówku. Co tu robisz?
Ośrodek Max ufundował nagrodę w konkursie miss, więc z niej teraz korzystam. Co robię? Otóż to, czego dawno nie robiłam: odpoczywam, doceniam to, że jest tu tak pięknie. Z dala od ludzi, w otoczeniu zieleni, na uboczu, mam czas, by zebrać myśli i nabrać sił. Nie robię wpisów na fejsie, nawet przez te parę dni nie wykonywałam ćwiczeń. Zresetowałam się, tego też czasem człowiekowi potrzeba, by następnie wrócić do działania z nowymi pomysłami: na utworzenie społeczności Wheel Friend na Facebooku, zrzeszającej osoby niepełnosprawne, w dalszej kolejności - bloga. Przyszedł czas podjęcia kolejnych kroków "w powrocie" do życia - być może uruchomienie własnej firmy prowadzącej rehabilitację, bo przecież to mój zawód, a poza tym znam też teraz drugą stronę medalu - jako pacjent. Mówiłyśmy o mojej liście celów i marzeń do zrealizowania. Najważniejsze jest dla mnie, by kiedyś w Polsce stworzyć miejsce, ośrodek rehabilitacyjny, w którym pacjent po tak tragicznym doświadczeniu, jakim jest uraz rdzenia, został otoczony kompleksową opieką. Dużo już się dzieje w sprawach osób niepełnosprawnych, ale można jeszcze więcej zrobić. Jest wiele do zrobienia. Staram się pomagać. W trakcie pobytu w Jarnołtówku pomogłam zorganizować rehabilitację synowi kobiety, która do mnie napisała w tej sprawie. Chłopak jest po poważnym wypadku, a jego mama mówi, że czuje się bezradna i nie może patrzeć jak cierpi. Spotyka się z wymijającymi opiniami, jest odsyłana do kolejnych specjalistów. Ja miałam podobnie.

Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska