- W większości polskich domów w Wigilię zabrzmią kolędy. Czy pani dom jest także rozśpiewany?
- Oczywiście. Nie wyobrażam sobie kolacji wigilijnej, przy której mielibyśmy tylko siedzieć i słuchać czyichś kolęd. Tak nas wychowywano, od kiedy pamiętam, jeszcze przed rozpakowywaniem prezentów śpiewaliśmy piękne pastorałki i tak pozostało do dziś. W naszej rodzinie wszyscy śpiewają. Kolędowanie to tak specyficzne i tradycyjne wydarzenie, że nieważne, czy ktoś fałszuje. Liczy się po prostu atmosfera. Zresztą moja rodzina jest muzykalna.
- Jakie będą pani święta, czy ruch w kuchni już się rozpoczął?
- Mam o tyle dobrze, że jadę na bezczelnego do mamy, przyjeżdżam na gotowe, bo zazwyczaj pracuję do ostatniego dnia. Jeśli jestem wcześniej, to oczywiście biorę na siebie obowiązki pomocy kuchennej, takiej od wszystkiego.
- Nie lubi pani gotować?
- Pewnie miałabym problemy, ale jestem pewna, że jak przyjdzie czas, to się wszystkiego nauczę. Póki co mama i siostra dają się nabrać na moją bezradną minę i pozwalam sobie być tą, która nie potrafi, ale za to jestem świetną podkuchenną od czarnej roboty. Wolę to, niż gdybym miała przygotowywać te wszystkie pyszne rzeczy i potem świecić oczami, jeśliby coś nie wyszło.
- Czeka pani na ulubioną potrawę?
- Zupa rybna mojej mamy jest pyszna, no i śledzie w każdej postaci.
- To są pyszności z pani wspomnień z dzieciństwa?
- Między innymi. Te święta sprzed lat zawsze wspomina się z nostalgią, bo miały taką moc czarowną. A poza wszystkim było więcej śniegu, to szaleństwo na sankach, ksiądz brnący w zaspach po kolędzie, mieszkaliśmy na Śląsku w urokliwym osiedlu pod lasem i właśnie ten obraz wciąż pamiętam. No i to oczekiwanie na prezenty. Miałam dziesięć lat, gdy wybuchł stan wojenny, prezenty były więc skromniejsze, ale ile z nich radochy! Do dziś mandarynki kojarzą mi się z Bożym Narodzeniem. Dziś patrzę na nasze dzieci, wychowane w dobrobycie, one zupełnie nie kapują, o co chodzi.
- Jednak mimo to dziś wszyscy chcą, by ich dzieci z wypiekami na twarzy przeżywały wigilię, choinkę, prezenty? By były to wspomnienia na całe życie?
- Oczywiście, długo starałam się, by moja córka Marianna jak najdłużej wierzyła, że Dzieciątko przynosi prezenty. Było więc wypatrywanie pierwszej gwiazdki i podkładanie paczek pod choinkę. Niestety, dzieci szybko się zorientowały, że coś jest nie tak. Teraz mamy kolejne małe dziecko w domu, więc będziemy znowu oszukiwać. Najfajniej bywa wtedy, gdy jest kogo robić w balona.
- Często nagrywa pani kolędy?
- Ja praktycznie nigdy nie nagrałam całej płyty z kolęd. Kilka zaśpiewałam gościnnie u Michała i kiedyś taką piękną, specjalnie napisaną dla telewizji.
- Spotkanie z Michałem Bajorem to swoiste wydarznie, bo to właśnie on panią przed laty wypatrzył.
- Michał zwrócił na mnie uwagę, gdy miałam 15 lat i startowałam w Przeglądzie Młodych Talentów w Poznaniu. Ten festiwal wygraliśmy z kolegą między innymi dzięki Michałowi, który był jurorem. Potem jeszcze wysłał nam telegram zawiadamiający o eliminacjach do "Metra". Podał nam rękę, dał nadzieję, że może się coś fajnego wydarzyć.
- Czego sobie i najbliższym życzy pani w te święta?
- Wyhamowania, odrobiny zamyślenia i spokoju. Przemyślenia kilku rzeczy, bo za szybko żyjemy. Myślę, że najcenniejsze jest to, by mieć czas na zastanowienie się nad sobą. Postanowień robić nie będę, nie ma sensu, bo potem i tak nie udaje się ich zrealizować.
Śpiewajcie z nimi
Rozmawiały: Małgorzata Kroczyńska i Anita Koszałkowska
Rozmowa z Katarzyną Groniec