Spór o ojcowiznę

Redakcja
Dom, choć zaniedbany, stoi na cennym kawałku ziemi. Od listopada jest wystawiony na sprzedaż. Rodzina zmarłego Henryka dowiedziała się o tym przypadkiem.
Dom, choć zaniedbany, stoi na cennym kawałku ziemi. Od listopada jest wystawiony na sprzedaż. Rodzina zmarłego Henryka dowiedziała się o tym przypadkiem. Paweł Stauffer
Henryk krótko przed śmiercią powiedział, że na jego dom czyha pewien mężczyzna. Szkopuł w tym, że kilka lat wcześniej sam przepisał na niego majątek, a obdarowany w zamian opiekował się staruszkiem i nieruchomością. Rodzina zmarłego mówi: ten człowiek go omamił. Opiekun zaś zarzuca krewnym Henryka, że opuścili go w chorobie.

Spór toczy się o wymagający gruntownego remontu 200-metrowy dom w niewielkim przysiółku niedaleko Łubnian. Chałupa jest stara, od co najmniej roku niezamieszkana, w środku mocno zaniedbana. Za to położona na 11-arowej działce, a do niej przylega 2-hektarowy teren. Można go przeznaczyć np. pod zabudowę. Wszystko to w pięknej, cichej, zielonej okolicy, w osadzie położonej w środku lasu, ledwie kilkanaście kilometrów od Opola. 30-40 minut od centrum miasta. Łakomy kąsek dla kogoś, kto zechciałby tu - nawet codziennie po południu - uciekać od gwaru miasta. I dla tego, kto ten teren może mu zaoferować…

Opiekunów było wielu
Henryk Sowa, przez lata właściciel posesji, był cichym, spokojnym starszym panem. Sąsiedzi i znajomi kojarzą go dobrze.

- Sympatyczny, starszy, dusza człowiek - mówi Bolesław Oliwa, właściciel lokalnego sklepu spożywczego.- Często wpadał do mnie po zakupy, kiedy jeszcze zdrowie mu pozwalało. Z czasem zaczął się skarżyć na ból w nogach. Potem pojawiał się z mężczyzną, o którym mówił, że to jego opiekun. A rok temu zniknął. Zachorował i trafił do szpitala, a potem do hospicjum.
Pan Bolesław więcej nie wie - poza tym, że Henryk Sowa przed świętami Bożego Narodzenia zmarł. Stojący pod sklepem mężczyzna wspomina, że kiedyś z Henrykiem rozmawiał o domu. - Mówił, że go temu opiekunowi zapisał, w zamian za pomoc. Opowiadał mi, że ten mężczyzna pomógł mu załatwić dokumenty, emeryturę i jakoś stanąć na nogi.

Czy panu Henrykowi - samotnemu, starszemu kawalerowi (zmarł 20 grudnia w wieku 67 lat) pomagała też rodzina?

- Oczywiście, że pomagałyśmy Heinzowi - zapewnia Klara Kozioł, jedna z sióstr pana Henryka. - Jeździłyśmy do niego: ja albo druga siostra - żeby pranie mu zabrać, oprać u siebie w domu i odwieźć. Coś czasem posprzątałyśmy, mieszkanie trochę wywietrzyłyśmy. Heinz mieszkał sam, odkąd 14 lat temu zmarła nasza mama. Trzeba mu było pomagać.

- Na rowerach tam jeździłyśmy, raz w tygodniu albo raz na dwa. Jak przychodziła zima, to trochę rzadziej - dodaje Anna Langner, druga z sióstr.

Ale pan Henryk - mówią - jak poznał opiekuna, to się od rodziny odizolował. Nie zaglądał już do nich, nie przyjeżdżał.

- Ten pan go omamił, tak że Heinz zgłupiał - mówią siostry. - Ale z czasem Heinz zmienił zdanie. Miesiąc przed śmiercią, jak byłyśmy u niego w hospicjum, to mówił, że nie wie, co ma z domem zrobić, że może by go nam przepisał. Powtarzałyśmy, że się musi zdecydować, to przywieziemy notariusza. Tylko żeby był pewien i żeby nie było, jak z pełnomocnictwem do jego konta. Najpierw się zgodził, żeby upoważnienie opiekunowi cofnąć i nam dać, a potem zmienił zdanie i zaś mu je przywrócił.

Dom, szpital, hospicjum
Henryk Sowa swojego opiekuna miał poznać kilkanaście lat temu w szpitalu. Zakolegowali się. Pan Henryk poprosił go o pomoc w załatwieniu dokumentów poświadczających pracę w zlikwidowanym tartaku. Potem opiekun pomógł mu wystarać się o emeryturę, a później zaczął mu pomagać w codziennych sprawach - zakupach, wyjazdach do lekarzy, płaceniu rachunków.

Kiedy samotny, schorowany człowiek przepisał dom na niego? Tego siostry pana Henryka nie wiedzą do dziś. - Znalazłyśmy jakieś wpisy do ksiąg wieczystych z 2000 roku u brata w szafie, kiedy pojechałyśmy w lutym ubiegłego roku do jego domu po piżamę i rzeczy. Heinz trafił wtedy do szpitala - wspomina pani Anna. - Zaniemówiłam, jak je zobaczyłam.

- Brata przywieźli do WCM w Opolu w strasznym stanie - opowiadają siostry. - Był brudny, zarośnięty, osłabiony i odwodniony. Miał odmrożone nogi. Jedną amputowali mu od razu, a drugą bodaj trzy tygodnie później. Tymczasem opiekun podobno był u niego jeszcze dzień czy dwa przed tym, jak Heinza pogotowie zabrało i mówił sąsiadowi, że brat się dobrze czuje. Przecież musiał widzieć, w jakim on jest stanie.

Prosto ze szpitala Henryk trafił do hospicjum w Siołkowicach. - Nie można powiedzieć, miejsce tam załatwił mu ten opiekun - mówi Klara Kozioł. - Heinz miał tam dobrze - czysto, ciepło, fajny personel. Panie pielęgniarki we wrześniu urodziny mu nawet wystawne zrobiły, ciast napiekły. Opiekun też go odwiedzał. Miły był. Zresztą ten opiekun w ogóle w obyciu jest bardzo przyjemny. Tylko nie wiem, czemu mówił w tym hospicjum, że Heinz rodziny nie ma, a on jest jego najbliższy sąsiad. A tak naprawdę mieszka pod Opolem.

Ktoś czyha na mój majątek
To właśnie w hospicjum, kilka tygodni przed śmiercią, pan Henryk w wywiadzie dla nto ("Nadzieja umiera ostatnia" z 12 listopada 2010 r.) mówił Ewie Kosowskiej-Korniak, że obawia się, iż zostanie okradziony ze swojego majątku. Że ktoś czyha na jego dom. Że ogłoszenie w gazecie o sprzedaży ten ktoś już nawet dawał. Obca osoba - niby uczynna, niby go odwiedza, niby emeryturę pomogła załatwić, a tak naprawdę chce go pozbawić domu.

Kuzyn pana Henryka z Niemiec, który skontaktował się z nto po tym tekście, nie przebierał w słowach:
- W ubiegłą zimę ten opiekun zostawił pana Henryka bez opału i bez pieniędzy, a przecież pieniądze były przelewane na konto bankowe, do którego miał dostęp - pisał w mailu. - Opiekun, odwiedzając Henryka, w siatce przynosił zakupy i drewno opałowe... zbierane w lesie. Widząc, że pan Henryk cierpi, nie wezwał lekarza._
Ktoś napisał anonim,/b>
Pod koniec lipca, za sprawą anonimowego donosu, sprawą zainteresowała się policja i prokuratura. Kto złożył donos na policję w Dobrzeniu Wielkim - nie wiadomo. Autor listu sugerował, że bez zgody właściciela domu jego opiekun wystawił należący do starszego pana budynek na sprzedaż.
- Przeprowadziliśmy czynności sprawdzające, a potem wszczęliśmy dochodzenie w sprawie ewentualnego oszustwa - mówi podkom. Rafał Bartoszek, zastępca komendanta policji w Dobrzeniu Wielkim.
Nieruchomość faktycznie została wystawiona do sprzedaży, ale w toku postępowania policjanci ustalili, że opiekun pana Henryka ma komplet dokumentów poświadczających jego własność. Henryk Sowa zapisał mu dom u notariusza w roku 2004.
Sprawy nie ma
Policja więc zwróciła się do prokuratury z wnioskiem o umorzenie sprawy. - Ze względu na brak cech wyczerpujących znamiona przestępstwa - uzasadnia fachowym językiem podkom. Bartoszek.
- A ta ją umorzyła - potwierdza Lidia Sieradzka, rzecznik opolskiej prokuratury. - W toku postępowania nie potwierdziły się też sugestie z anonimu, że opiekun rozpijał pana Henryka. A co do wyrażenia zgody na sprzedaż domu przepisanego na zasadzie tak zwanej "umowy dożywocia", to opiekun jej mieć nie musiał. Musiał natomiast wywiązywać się z tej umowy i troszczyć aż do śmierci o pana Henryka. Z tego się wywiązywał.
Potwierdzają to choćby pracownicy hospicjum w Siołkowicach. - Odwiedzał pana Henryka - może nie codziennie, ale równie często jak rodzina. Przywiózł go do hospicjum i dopełnił wszelkich formalności, przywoził zakupy - wylicza Iwona Woźniak, pracownik placówki.
- Kupował mu rzeczy, bo miał dostęp do emerytury Henryka - stwierdzają siostry zmarłego. - Nawet w hospicjum.
Decyzja o umorzeniu sprawy na policji i w prokuraturze zapadła 19 listopada. Została wysłana do pana Henryka kilka dni później. Niestety - na niewłaściwy adres. Zanim trafiła do hospicjum, Henryk Sowa zmarł.
Chce sprzedać i zapomnieć
Opiekun zmarłego bezwarunkowo zastrzega sobie anonimowość, a rozmawia niechętnie. - Mam już tego serdecznie dość - mówi. - Znałem Henryka 11 lat, od wspólnego pobytu w szpitalu. Zacząłem tę znajomość od kupienia mu kapci i piżamy, bo nic nie miał. Nikt się nim nie interesował. Potem pomogłem skompletować dokumenty i załatwić emeryturę, woziłem na zakupy, do lekarzy. Teraz, odkąd Henryk zmarł, ciągle spotykam się z zawiścią ludzi.
- Rodzina? - dodaje. - Nie zajmowała się nim od lat. Siostry mówią, że mu prały? Byłem kiedyś świadkiem, jak dawał którejś z nich za to 200 złotych.
Twierdzi, że wie, kto przysłał anonim na policję. - Zawistny niedoszły kupiec ziemi - ucina. - A właścicielem domu jestem co najmniej od 7 lat. Stałem się nim zgodnie z prawem i na życzenie Henryka.
Chce go sprzedać - nie zaprzecza. Tak samo jak dom, w którym mieszka. A potem zniknąć z oczu wszystkim, którzy mają do niego pretensje.
Siostry o zamkniętym dochodzeniu policyjnym nie słyszały, a brat im przed śmiercią też niczego nie wyjaśnił.
A o śmierci brata dowiedziały się od obcych ludzi. - Opiekun zadzwonił później. - Fakt, wszystko załatwił. Opłacił księdza, kopidoła, pogrzeb cały. Nawet akt zgonu, który mi potem zostawił, pobrał. Tylko do ZUS-u musiałam z nim jechać, bo sam by tam nic nie zdziałał - mówi jedna z sióstr.
O dom go podczas spotkań nie pytały. - Tak jakoś nam niezręcznie było.
Ojcowizny szkoda**
O swoje upomniały się po pogrzebie. - U nas jest taki zwyczaj, że się rodzinie zmarłego nad grobem dziękuje za opiekę nad nim - opowiada Klara Kozioł. - Tymczasem nam ksiądz ani słowa nie powiedział, dziękował tylko opiekunowi. Pewnie nie wiedział, że jesteśmy rodziną. Opiekun mu o tym nie wspomniał. Więc mu na cmentarzu zwróciłam na to uwagę.
Oburzone wspominają pomysł opiekuna, żeby Henryka skremować. - Tego to u nas w Dąbrówce jeszcze nie było… - wzdycha pani Klara. - Na szczęście ksiądz się sprzeciwił.
A o starym rodzinnym domu mówi z sentymentem: - W nim się wychowałam. Żal, że teraz w obcych rękach. Tylko, co tu teraz można zrobić, jak Heinz nie żyje.

Czytaj e-wydanie »

**

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska