Spór o spółdzielnię w Rostkowicach

fot. Krzysztof Strauchmann
RSP w Rostkowicach. Jej majątek jest wart co najmniej 15 milionów zł.
RSP w Rostkowicach. Jej majątek jest wart co najmniej 15 milionów zł. fot. Krzysztof Strauchmann
Po co skreślać totolotka? Żeby zostać milionerem, wystarczy wstąpić do rolniczej spółdzielni. I przegłosować jej likwidację.

W Rostkowicach aż wrze. Wszyscy komentują przebieg ostatniego zebrania w rolniczej spółdzielni. Gorąco było. Kiedy prezes policzył głosy i zorientował się, że przegrał, puściły mu nerwy. Przeciwników swojego pomysłu wyzwał od głupich.

Stanisław Derda, magister inżynier, 32 lat pracy w Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej w Rostkowicach na stanowisku prezesa, zaproponował spółdzielcom rozdzielenie pola pomiędzy członków. Mówiąc językiem prawników, chodzi o przeniesienie własności spółdzielni, czyli wszystkich, na poszczególne osoby.

Do podziału na 17 osób jest ponad 300 hektarów żyznej ziemi w Rostkowicach, Gostomi, Wilkowie, Białej. W elegancko scalonych kawałkach po 5 do 20 hektarów. Taka ziemia to dla miejscowych rolników indywidualnych skarb. Biją się o grunty położone nawet kilkanaście kilometrów od domu, podzielone na mniejsze spłachetki. W gminie Biała hektar ornej ziemi jest wart od 40 do 60 tysięcy. Cały grunt RSP w Rostkowicach to majątek wart co najmniej 15 milionów.

- Prezes zaproponował, aby podzielić to pole między członków proporcjonalnie do stażu pracy i ilości przepracowanych w spółdzielni dniówek - opowiada jeden ze spółdzielców, prosząc o zachowanie anonimowości. - Każdy mógłby je wykupić w ciągu 5 lat z bonifikatą ponad 90 procent. Za hektar musielibyśmy zapłacić niecałe 3 tys. zł. Po 5 latach każdy odchodzący ze spółdzielni, np. na emeryturę, mógłby odsprzedać pole spółdzielni albo komukolwiek innemu po cenie rynkowej.

Według tego sposobu podziału prezesowi przypadłoby 35 hektarów (czyli 1,75 mln zł za nieco ponad 100 tys. wkładu gotówkowego). Gorzej wypadli pracownicy z krótszym stażem, po roku, dwóch latach pracy. Oni za jedyne 6 tys. wkładu dostaliby po 1,8 - 2 ha na osobę, wartych 100 tys. zł. Ku wielkiemu zdziwieniu pomysłodawcy zaproponowana uchwała nie przeszła. Za podziałem gruntu głosowało 7 członków spółdzielni. Przeciwko było 10.

- Prezes chyba całkiem nie skapitulował - opowiada inny spółdzielca, także anonimowo. W firmie panuje atmosfera konspiracji. Ludzie boją się zdradzić swoje nazwisko, w obawie, że prezes zacznie szykany wobec opozycji.

- Teraz wołają pracowników do biura i namawiają - opowiada rolnik. - Wypominają: mogliście przegłosować, a tak nic nie macie swojego!

W obronie miejsca pracy

- Pewnie, że mnie kusiło. Taki majątek dostać! - zwierza się jeden z mieszkańców Rostkowic. - Ale z drugiej strony w pobliżu nie ma żadnych zakładów. W Białej czy w Prudniku bezrobocie. Szkoda tych młodych, którzy by zostali bez pracy. Jestem pewien, że za 5 - 7 lat spółdzielnia przestałaby istnieć. Najpierw odeszliby emeryci, odpadłoby ze sto hektarów. Nie byłoby na czym gospodarować pozostałym.

Odchodziliby po kolei. Zostaną tylko biura, maszyny, ciągnik, trzy samochody, kombajn, garaże w Rostkowicach i Wilkowie. Ale i to sprzedałby syndyk. Też do podziału, tyle że później.

- Pole niby każdy może wziąć na siebie, ale trudno gospodarować samemu bez zabudowań, obory, stajni, bez własnych maszyn - tłumaczy jeden ze spółdzielców. - Na to są potrzebne duże pieniądze. Nikt z młodszych pracowników spółdzielni nie stanie się nagle rolnikiem indywidualnym.

Najbardziej oburzeni projektem są byli pracownicy i członkowie spółdzielni. W latach 70. spółdzielców w Rostkowicach było ponad 50. Przepracowali w niej wiele lat, doczekali emerytury. Odchodząc, tracili swoje udziały i prawa członkowskie. Dla nich przy podziale pola nie przewidziano niczego.

- Przez wiele lat wspólnie pracowaliśmy na majątek spółdzielni. Z odpisów finansowych kupowaliśmy grunt, maszyny. To nie w porządku, że teraz wąskie grono chce przejąć ten cały majątek - komentuje Józef Lozor, emeryt po 26 latach pracy w RSP Rostkowice. Jedyna osoba, która godzi się wystąpić pod nazwiskiem, bo przecież to wszystko jest prawdą! - Żaden emeryt nawet nie dostał zaproszenia na to zebranie. Dowiedzieliśmy się o propozycji podziału, gdy było po wszystkim.

- Nasza RSP nigdy nie miała problemów finansowych. Teraz ma się wyjątkowo dobrze - mówi jeden ze starszych spółdzielców. - Przywiązaliśmy się do niej. Mamy za sobą 60 lat tradycji i zawsze byliśmy znani jako dobry gospodarz, nagradzany na wystawach rolniczych. Tym, którzy nie dopuścili do rozpadu, należy się wielki szacunek!

Ludzi denerwuje, że w ostatnich latach wielu ich kolegów poszło na wcześniejsze emerytury. Stracili szansę na udział w zysku. Nikt ich nie uprzedził, że będzie taka możliwość. Niektórzy jednak zostali potraktowani inaczej. Kierownik zakładu w ubiegłym roku poszedł na emeryturę, ale w marcu prezes zatrudnił go po raz kolejny. W ostatnim głosowaniu poparł pomysł podziału. Zresztą sam prezes za parę miesięcy też osiągnie wiek emerytalny.

Wszystkiemu winni dziennikarze

- Nie będę na ten temat rozmawiać. To moja prywatna sprawa - zdecydowanie zapowiada prezes Stanisław Derda. Nie pomaga tłumaczenie, że przecież mógłby przedstawić swoje racje. Kiedy chwilę potem podjeżdżamy pod bazę i robimy zdjęcia z ulicy, prezes przestaje być miły. Dogania nas swoim samochodem. Krzyczy, że szukamy sensacji, "węszymy". Zarzuca, że w Polsce dziennikarze już narobili wystarczająco dużo złego.

- Zgodnie z prawem spółdzielczym majątek spółdzielni jest własnością jej członków. Jeśli oni dojdą do wniosku, że chcą przestać działać, mogą na walnym zgromadzeniu przegłosować likwidację i wybrać sposób podziału mienia - komentuje Henryk Tchórzewski, prezes Opolskiego Związku Rewizyjnego Rolniczych Spółdzielni Produkcyjnych. Kiedy związek powstawał w 1997 roku, zrzeszał w całym województwie 115 RSP. Dziś zostało 87. Rocznie na Opolszczyźnie likwidowane są 1 - 2 spółdzielnie. Związek Rewizyjny nie ma wpływu na ten proces, może tylko kontrolować, czy likwidacja przebiega zgodnie z prawem.

- Likwidowane są głównie spółdzielnie, które mają problemy finansowe czy gospodarcze - komentuje Franciszek Miśków, wiceprezes związku. - Czasem brakuje młodych kadr. Czasem zdarza się, że część członków wycofuje swoje grunty, bo np. chce je sprzedać po cenie rynkowej, a spółdzielni na to nie stać.
Zdaniem Franciszka Miśkowa rozwiązanie proponowane w Rostkowicach nie musi prowadzić do likwidacji spółdzielni. Można działać dalej, ale pracując na gruntach prywatnych, a nie wspólnych.

- W rejonie Kluczborka spółdzielnie już kilka lat temu rozpisały własność na swoich członków. Nikt jednak nie wycofał swojej ziemi. W Wyszkowie też uchwalono przeniesienie własności, ale na 20 członków tylko 5 osób zdecydowało się wziąć kredyty na spłatę. Mają ziemię na własność, ale gospodarują nadal wspólnie. Są też przykłady odwrotne. RSP w Kamienniku najpierw podzieliła ziemię, potem rolnicy zaczęli ją wyprzedawać i spółdzielnia rozpadła się na własne życzenie.

Chłop potęgą był

Większość rolniczych spółdzielni powstała jeszcze w latach 50. ubiegłego wieku. Rolnicy wnosili do nich prywatny grunt jako wkład własny. Potem dokupywano tereny za wypracowany wspólnie zysk. Władza też hojnie obdarzała spółdzielnie polami z państwowego funduszu ziemi. W większości były to zresztą upaństwowione dawne majątki ziemskie. Na Śląsku dochodziły gospodarstwa zdawane przez emigrujących do Niemiec, którzy w latach 70. musieli się zrzec obywatelstwa i własności, żeby dostać prawo wyjazdu.

- Za komuny byliśmy drugą spółdzielnią w Polsce. Mieliśmy 600 hektarów pola. Gierek do nas przyjechał z gospodarską wizytą, a ja go oprowadzałem - wspomina jeden z byłych pracowników RSP w Mokrej koło Białej. - Osiem lat temu zdecydowaliśmy o likwidacji, bo hodowla kur i produkcja jajek była wtedy bardzo nieopłacalna. Spółdzielnia wpadła w tarapaty. Ale u nas podział majątku przebiegł sprawiedliwie i nie powodował większych sporów. Najpierw ludzie wycofali swoje wkłady gruntowe. Resztę ziemi, maszyny, wyposażenie, budynki sprzedaliśmy i podzieliliśmy równo między wszystkich.

- Ja byłem przeciwny, bo dobrze sobie radziliśmy na rynku, ale przegłosowano mnie - wspomina były prezes RSP w Mionowie w gminie Głogówek, zlikwidowanej w 1997 roku. - Zaczęło się od jednego czy dwóch zwolenników podzielenia majątku i likwidacji. Oni przez rok chodzili, namawiali innych. To był burzliwy okres. Aż przekonali większość członków. Poszło do podziału ponad 200 hektarów pola na 20 osób, proporcjonalnie do stażu pracy i ilości dniówek. Ja musiałem szukać nowej pracy, ale z tego co wiem, ludzie sobie poradzili. Ktoś prowadzi gospodarstwo indywidualne w Wierzchu, inny w Mionowie. Ktoś sprzedał pole tu i kupił gospodarstwo aż koło Legnicy. Jeszcze inny zainwestował w kurniki w Twardawie. Tylko spółdzielni szkoda.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska