Spis treści
Sport lubi bankrutów
I potwierdzają to wyniki badań. Związek zawodowy graczy NBA ogłosił w 2008 roku, że 60% (!) graczy po zakończeniu kariery ogłasza bankructwo. Według The Independent ten wynik jest jeszcze gorszy. Jeśli rozszerzyć grupę koszykarzy o tenisistów i hokeistów z NHL, sytuacja wygląda przerażająco. Po dodaniu dwóch dyscyplin odsetek zawodników z mankiem na kocie wyniesie aż 78%. I choć to dane z 2014 roku, sytuacja wcale nie ulegała jakiejś diametralnej poprawie.
Przykłady roztrwonionych fortun można mnożyć bez końca, a sumy, które się w tych historiach przewijają, przyprawiają o zawrót głowy. No bo jak inaczej nazwać przehulanie majątku rzędu 400 milionów dolarów? A przecież tej sztuki, dla wielu nawet trudniejszej niż zdobycie tytułu mistrza świata w boksie, dokonał Mike Tyson.
I w towarzystwie sportowych bankrutów nie jest sam. Evander Holyfield (250-300 milionów dolarów), Allen Iverson (200 milionów), Scottie Pippen (110 milionów), Boris Becker (50 milionów), George Best… I można tak wymieniać bardzo długo. Ten ostatni zasłynął nawet cytatem: „Wydałem mnóstwo pieniędzy na alkohol, kobiety i szybkie samochody. Resztę przepuściłem”. Trudno odmówić Irlandczykowi błyskotliwości wypowiedzi i tej boiskowej, ale o finansach nie miał zielonego pojęcia.
Nieco większą świadomością popełnionych błędów wykazał się Becker, przyznając wprost, że pierwszy milion funtów wygrał mając 17 lat i nie był na to przygotowany.
– Wtedy pieniądze po prostu wylatują przez okno. Tracisz poczucie ich wartości. Nie zdajesz sobie sprawy, że większość ludzi na świecie nigdy nie zarobi takiej kwoty – mówił Niemiec.
Filmy i kosmetyki Gortata
Wszyscy wyżej wymienieni zarabiali na sporcie krocie i tak samo szybko jak stali się milionerami, tak szybko zbankrutowali. A przecież nie każdy zawodnik zarabia w trakcie kariery tak duże pieniądze. Ale już każdy musi się mierzyć z zadaniem prowadzenia finansów w taki sposób, by zabezpieczyć się na przyszłość.
Jak rozwiązać ten problem? Systemowo wzięli się za to Holendrzy. W tamtejszej piłkarskiej ekstraklasie funkcjonuje fundusz emerytalny, na który automatycznie przelewana jest część wynagrodzenia. Piłkarze (lub kolarze ich również obowiązują te same zasady) pieniądze otrzymują dopiero po zakończeniu kariery lub w przypadku udokumentowanych kryzysowych sytuacji. To solidna poduszka finansowa dla sportowców, która ułatwia wejście w „życie po życiu”.
Jak na razie podobnych działań próżno szukać w innych krajach, a na pewno nie na taką skalę. A to sprawia, że sportowcy z tym problemem zostają sami. I często idzie im gorzej niż na parkiecie, bieżni czy boisku.
Ale są też chlubne wyjątki. Patrząc na polskie podwórko, bardzo dobrze z tym zadaniem poradził sobie Marcin Gortat. Polak przez lata grał w NBA i już w trakcie kariery myślał o tym, co zrobić, by po jej zakończeniu nie musiał, jak większość z jego kolegów po fachu, martwić się o pieniądze.
Ostatni kontrakt, jaki Gortat podpisał w najlepszej koszykarskiej lidze świata wynosił 60 milionów dolarów (około 240 milionów złotych). To dało mu poczucie bezpieczeństwa, ale łodzianin miał jednocześnie świadomość, że nie takie fortuny da się przepuścić. Dlatego zaczął inwestować. I zbudował swoje małe finansowe imperium. I tak Gortat jest właścicielem fabryki kosmetyków, stworzonej do spółki z żoną. Ma też własne studio zajmujące się produkcją filmową, oraz firmę prowadzącą najem śmigłowców dla biznesmenów. Do tego jest też aktywny w branży deweloperskiej i gastronomicznej. I na tym lista się nie kończy.
To świetny przykład inwestycji w różne biznesy, co zapewnia byłemu reprezentantowi Polski stabilizację finansową.
Ale Gortat to znów przykład sportowca, który, w pełni zasłużenie, dorobił się w trakcie kariery ogromnych pieniędzy. Pytanie czy da się zapewnić sobie spokojną przyszłość w przypadku, gdy zarobki liczone są nie w dziesiątkach milionów, a dziesiątkach tysięcy (to wciąż sporo, ale różnica jest ogromna)?
Oczywiście, że tak. Trzeba tylko umiejętnie dysponować środkami.
Ekstraklasa popłaca
Dlatego tak ważna jest systematyczność i zdrowe podejście. Chociażby takie, jakie prezentuje Bartłomiej Pawłowski. Kapitan Widzewa Łódź w trakcie kariery zarabia godnie, owszem, ale pewnie, gdyby źle zarządzał finansami nie mógłby sobie pozwolić na zrezygnowanie z bardziej atrakcyjnego kontraktu, co uczynił w 2022 roku wracając do łódzkiego klubu i dostając mniejsze pieniądze niż oferowali mu przedstawicie tureckiego zespołu.
– Większość kasy, którą zarobiłem na piłce oszczędziłem. Dlatego mogłem sobie na to pozwolić – tłumaczył w rozmowie z Przeglądem Sportowym.
Pawłowski to przykład świadomego sportowca. W tym samym wywiadzie przyznał, że nie tylko dużo czyta o finansach, ale też bierze udział w szkoleniach z tego zakresu. To właśnie po jednym z nich zdecydował się kupić… dwie beczki whisky. – To drobna sprawa. Eksperyment. Leżą teraz w składzie celnym w Szkocji. Zobaczymy, co z nimi zrobię. Albo sprzedam z zyskiem, albo wypiję na emeryturze. I tak, i tak będę zadowolony.
O ile w przypadku 31-latka nie wiemy, jaką część pieniędzy odkładał, tak już nieco od niego starszy Mateusz Możdżeń (mistrz Polski z 2010 roku z Lechem Poznań, rozegrał w ekstraklasie 262 mecze) za radą taty, starał się odkładać połowę każdej pensji. Sporo, ale przy niezłych piłkarskich zarobkach i tak był w stanie spokojnie się utrzymać. Dziś dzięki temu nie musi się martwić o przyszłość, bo zaoszczędzoną kasę dodatkowo dobrze zainwestował (głównie na rynku deweloperskim) i piłkę może już traktować jako hobby, grając w rezerwach Legii Warszawa.
"Złoty" Kurek
Sposób na zagospodarowanie pieniędzy jest sporo. Można korzystać z takich instrumentów jak lokaty, konta oszczędnościowe, obligacje czy inwestycje w złoto lub srebro. Idąc metodą małych kroków i odkładając przez 10 lat 10% pensji (średnie zarobki piłkarza w ekstraklasie to obecnie 40 tys. złotych), można założyć, że w trakcie kariery zawodnik grający na najwyższym szczeblu w Polsce będzie w stanie kupić sześć uncji złota.
– I teraz możemy iść dalej. Jeśli ten gracz zaczął odkładać w 2012 roku i co rok systematycznie przeznaczał na zakup złota 48 tys. złotych, co stanowiłoby 10 procent zarobków, to w latach 2012-2022 kupiłby 102 uncje złota. Wartość inwestycji wyniosłaby 528 tysięcy złotych, a wartość zgromadzonego do 2022 roku złota to już 962 tys. – szacuje siłę inwestycji Michał Tekliński, ekspert rynku złota Goldsaver.pl.
– Sport ma wiele wspólnego z inwestowaniem i oszczędzaniem. To przecież opowieść o cierpliwości i realizacji zamierzonych celów krok po kroku. Znane przysłowie mówi, że trening czyni mistrza, a to sformułowanie idealnie pasuje też do kształtowania nawyków finansowych, które pozwalają na racjonalne gospodarowanie domowym budżetem – tłumaczy Tekliński.
I sportowcy coraz częściej, być może przez bliskie skojarzenia z ich fachem, decydują się właśnie na inwestycje w złoto. Ostatnio współpracę z Goldsaver rozpoczął Bartosz Kurek, jeden z naszych najlepszych siatkarzy. Decyzja o tym, by związać się właśnie z marką dającą możliwość inwestycji w złoto, była dla niego czymś naturalnym.
– Kariera sportowca jest krótka, dlatego trzeba dbać o swoją przyszłość i mądrze inwestować zarobione pieniądze, tak by zapewnić sobie spokojny byt po zakończeniu kariery. Złoto zawsze kojarzyło się z dobrą lokatą kapitału, więc to był dla mnie naturalny ruch – przyznaje jeden z najpopularniejszych polskich sportowców.
Oczywiście większość z nas nie dysponuje takim budżetem jak sportowcy, ale mamy ten komfort, że nie musimy przechodzić (choć pewnie większość by chciała) na emeryturę w wieku 35-40 lat, dlatego inwestycje możemy rozłożyć na dłuższy czas.
Zarówno w przypadku sportowców, jak i kibiców czy osób kompletnie niezainteresowanych sportem, najważniejsze jest to, by decyzję o zabezpieczeniu przyszłości finansowej i sposobie, jaki na to wybrać, podejmować świadomie, czytając, słuchając i zdobywając potrzebną wiedzę. Problem w tym, że nie każdy tak postępuje. Dlatego tak ważne jest, by już od najmłodszych lat powtarzać, że bezpieczeństwo finansowe powinno być priorytetem.
Przykłady Możdżenia i Pawłowskiego pokazują jeszcze jedno – jak ważną rolę pełnią odpowiedni doradcy. Wielu nie miało tego szczęścia, by ktoś podpowiedział im, że pewną część pensji (niekoniecznie musi to być przecież połowa) warto odkładać lub inwestować w złoto, nieruchomości, obligacje, czy po prostu lokować na kontach oszczędnościowych.
Trzeba mieć nadzieję, że finansowa świadomość naszych sportowców będzie coraz większa i nie coraz rzadziej będziemy słuchać opowieści takich jak te o Tysonie, Beckerze czy Pippenie.