Sprawdzian ostateczny sędziego Skowrońskiego

Fot. Michał Lewandowski
To miał być jego ostatni rok sędziowania. 49-letni Bogusław Skowroński umarł podczas testu sprawnościowego, który sędziowie zaliczają dwa razy do roku. W pobliżu nie było nawet lekarza, bo zgodnie z przepisami PZPN nie musiał tam być. Test Coopera w środowisku nazywany jest zabójcą sędziów - jak się okazało, czasem należy to rozumieć dosłownie.
To miał być jego ostatni rok sędziowania. 49-letni Bogusław Skowroński umarł podczas testu sprawnościowego, który sędziowie zaliczają dwa razy do roku. W pobliżu nie było nawet lekarza, bo zgodnie z przepisami PZPN nie musiał tam być. Test Coopera w środowisku nazywany jest zabójcą sędziów - jak się okazało, czasem należy to rozumieć dosłownie. Fot. Sławomir Mielnik
Na boisku w Prudniku zmarł sędzia piłkarski. Dostał zawału serca po dwukilometrowym biegu, który był elementem obowiązkowego testu. Zamiast erki przyjechał po niego policyjny radiowóz.

Bogusław Skowroński miał 49 lat, z tego 28 poświęcił sędziowaniu w prudnickim podokręgu piłkarskim. - Mąż był wysportowany, żywotny, dbał o kondycję - opowiada Jadwiga Skowrońska. - Miał wszystkie aktualne badania lekarskie. Dzień przed śmiercią pojechał jeszcze do Lubrzy na rowerze. Kiedy w środę wychodził z domu na stadion, nikt się nie spodziewał, że widzimy go ostatni raz żywego.
Przerwany bieg
Dwa razy do roku każdy sędzia piłkarski musi przejść test sprawnościowy, będący warunkiem dopuszczenia do udziału w kolejnej rundzie rozgrywek. W Prudniku odbył się on 14 sierpnia.
- Zdawało go kilkunastu sędziów w różnym wieku - opowiada Wacław Pyra, przewodniczący Wydziału Sędziowskiego Podokręgu Związku Piłki Nożnej w Prudniku. - Bogusław Skowroński był najstarszy. To miał być ostatni rok jego sędziowania, bo arbitrem piłkarskim można być tylko do 50 lat.
Sędziowie musieli zaliczyć tak zwany test Coopera. Polega on na tym, że w ciągu półtorej godziny (tyle trwa zwykle mecz) trzeba przebiec trzy dystanse: 3100 metrów (po 35 roku życia 2000 metrów) oraz dwa razy po 50 metrów. Bogusław Skowroński nie ukończył pierwszego, najdłuższego biegu.
- Opowiadał, że zrezygnował, bo zrobiły mu się jakieś zakwasy w mięśniach - wspomina Jadwiga Skowrońska. - Potem trenował, głównie na rowerze i przygotowywał się do powtórki.
4 września zarząd prudnickiego wydziału sędziowskiego PZPN, w którego skład wchodził też Bogusław Skowroński, zadecydował, że termin powtórnego biegu ustali sam zainteresowany.
- 9 września Bogusław powiedział, że jest gotowy, więc umówiliśmy się na popołudnie następnego dnia - mówi Wacław Pyra. - Kiedy przyszedłem na stadion w środę 10 września o godzinie 16.00, on już tam był. Ubrany w strój sportowy robił rozgrzewkę.
Radiowóz ratunkowy
Bieg Bogusława Skowrońskiego oceniała trzyosobowa komisja:
- Ja i dwóch kolegów z zarządu, w tym M., behapowiec z Frotexu - wyjaśnia Wacław Pyra. - Bogusław wystartował o godzinie 16.20. Okrążył stadion 5 razy lekkim truchtem. Nikt go nie poganiał, sam sobie narzucił tempo. Nie sygnalizował, że źle się czuje. Kiedy skończył, ktoś z nas powiedział mu: "No, Boguś, teraz masz już święty spokój". Uśmiechnął się, a po chwili upadł na bieżnię.
M., behapowiec z Frotexu, rozpoczął natychmiast reanimację - masaż serca i sztuczne oddychanie.
- Jakiś młody mężczyzna zadzwonił z komórki na numer alarmowy 112 i poinformował pogotowie - relacjonuje Wacław Pyra. - Kiedy po 7 minutach nie było karetki, gospodarz obiektu zadzwonił powtórnie. Po następnych 5 minutach usłyszeliśmy sygnał... radiowozu policyjnego.

Bogusław Skowroński upadł w tym miejscu - pokazuje Wacław Pyra.
(fot. Fot. Michał Lewandowski)

Lekarz nie musiał być
Jerzy Maciek, przewodniczący Wydziału Sędziowskiego Okręgowego związku Piłki Nożnej w Opolu:
- Powołana przez nas komisja nie stwierdziła żadnych uchybień w teście sprawnościowym Bogusława Skowrońskiego. Począwszy od wyznaczenia terminu, poprzez wybór komisji, po sam bieg, wszystko przebiegało zgodnie z przepisami. Nie ma ustawowego obowiązku, by na takich testach był lekarz. Tym bardziej, że pogotowie jest bardzo blisko stadionu, a w komisji był wyszkolony pracownik BHP, potrafiący udzielić pierwszej pomocy.

Cooper ? zabójca
- 19 czerwca ubiegłego roku zmarł 33-letni Adam A.
z Radomia, który zdawał test Coopera na stadionie bydgoskiego Zawiszy. Po przebiegnięciu części dystansu padł na bieżnię, z ust potoczyła mu się piana. Wstał i kontynuował test, upadając jeszcze kilkakrotnie, choć komisja namawiała go do przerwania sprawdzianu. W końcu karetka zabrała go do szpitala, gdzie zmarł. Sekcja wykazała, że arbiter zażył zbyt dużą dawkę amfetaminy.
- 21 czerwca tego roku 36-letni sędzia Roman T. z Raciborowic zaliczał test Coopera w Jeleniej Górze. Po jego zakończeniu poczuł się źle i został odwieziony do szpitala w Bolesławcu, gdzie zmarł 28 czerwca. Według diagnozy lekarzy przyczyną śmierci był pęknięty tętniak.
W środowisku piłkarskim toczy się obecnie dyskusja o rezygnacji z testu Coopera, który zaczyna być nazywany zabójcą sędziów. Arbitrzy podkreślają, że podczas meczu ich wysiłek nie polega na ciągłym bieganiu, a w trakcie gry są momenty przerw, jak rzuty wolne czy auty.
- Sędziowie powinni regularnie przechodzić badania lekarskie o określonym standardzie, łącznie z badaniem EKG
i ultrasonografem serca - twierdzi Tomasz Wodecki, specjalista medycyny sportowej ze szpitala wojewódzkiego w Jastrzębiu Zdroju. - Testowi Coopera nie powinni być poddawani ludzie, dla których jest to wysiłek ponad ich możliwości. To może skutkować poważnymi obrażeniami, a nawet śmiercią.
Mich (na podstawie "Sportu")

Elżbieta Juszczyk, pielęgniarka oddziałowa pogotowia w Prudniku:
- Zgłoszenie odebraliśmy o godzinie 16.40. Nie było żadnej karetki, bo jedna pojechała 10 minut wcześniej do śmiertelnego wypadku w Browieńcu, druga z pacjentem do Opola, a trzecia do Głogówka. Dlatego dyspozytorka zadzwoniła na policję, żeby pomogli przewieźć chorego ze stadionu. O godzinie 16.54 był już u nas. Niestety, akcja reanimacyjna nie dała rezultatu.
- Liczyliśmy na "erkę", a nie na radiowóz - mówi Wacław Pyra. - Koledzy reanimujący Bogusława twierdzili, że oddychał, a oczy, które początkowo mu się wywróciły, wróciły do normalnego stanu.
W radiowozie przyjechała też pielęgniarka, która zadecydowała o zabraniu sędziego do szpitala.
- Położyli go w tym radiowozie na podłodze i pojechali - opowiada Wacław Pyra. - Przez miasto, choć drogą koło Frotexu mieliby przecież bliżej.
Wystarczy apteczka
Mimo kłopotów z zaliczeniem pierwszego podejścia do testu sprawnościowego, nikt nie zlecił Bogusławowi Skowrońskiemu dodatkowych badań. Działacze tłumaczą, że miał ważną książeczkę zdrowia, a w niej aktualne wyniki. Na stadionie nie było też lekarza.
- Mogli nas wynająć - zauważa Elżbieta Juszczyk, pielęgniarka oddziałowa pogotowia w Prudniku. - Nasze karetki często zabezpieczają różne festyny, imprezy i zawody Kosztuje to 1,5 złotych od kilometra dojazdu, plus kilkuzłotowa opłata za postój. Do tego dochodzi oczywiście wynagrodzenie lekarza według stawek ZOZ, chyba, że mają swojego.
Wacław Pyra twierdzi jednak, że nie było potrzeby wynajmu karetki:
- Nawet gdyby na stadionie był lekarz, to bez specjalistycznego wyposażenia mógłby zrobić niewiele więcej, niż koledzy, którzy reanimowali chorego - mówi. - Ordynator chirurgii, który go reanimował w szpitalu stwierdził, że zawał był rozległy i tylko fachowiec mógł pomóc. Stadion znajduje się półtora kilometra od pogotowia i może ono być tu w ciągu kilku minut. Gdyby erka przyjechała zaraz po pierwszym wezwaniu, być może uratowano by Bogusława.
Jadwiga Skowrońska pamięta, że zmarły mąż martwił się o zwiększenie bezpieczeństwa na prudnickim stadionie, gdzie oprócz dorosłych, zajęcia sportowe mają też uczniowie:
- Mąż jeszcze w ubiegłym roku wspominał mi, że rozpocznie starania, aby umieścić tam przynajmniej podstawowy sprzęt reanimacyjny - mówi wdowa.
Wacław Pyra zaprzecza.
- Na zarządzie o tym nie było mowy - twierdzi. - Według przepisów, na meczach I oraz II ligi musi być lekarz i karetka, a w niższych kategoriach wystarczy apteczka i masażysta.
Zmarły sędzia zostawił żonę i czworo dzieci.
- Czy mam do kogoś żal? - zastanawia się Jadwiga Skowrońska. - Chyba tylko do systemu. Nie chciałabym, żeby kogoś innego spotkało takie nieszczęście. Ale czy ktoś wyciągnie wnioski z tego wypadku? Chyba nie. Za tydzień wszyscy zapomną o sprawie i będzie tak samo jak do tej pory.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska