Wygrała Kimberly Garcia Leon z Peru, a trzecia była Chinka Shijie Qieyang. Leon triumfowała czasem 1:26.59. Trzecią na mecie Chinkę Polka wyprzedziła o 25 sekund.
- Trudno powiedzieć, że byłam pewna swojego. Wiedziałam, że przyjechałam tutaj walczyć. Różne rzeczy mogą się jednak zdarzyć na trasie. Chciałam zrobić swoje. Nie chciałam nikomu nic udowadniać, ale pokazać sobie, że mogę. Moje marzenie się spełniło - powiedziała Zdziebło.
25-letnia lekkoatletka Stali Mielec przez większość dystansu zajmowała trzecie miejsce, ale około 17. kilometra wyprzedziła Qieyang i jako druga dotarła do mety. Chód rozgrywany był w bardzo trudnych warunkach, niemal w samo południe i przy bardzo wysokiej temperaturze - zwłaszcza w słońcu.
Polkę przed linią mety dopingowali wiceprezes PZLA Tomasz Majewski, a także mistrz olimpijski w chodzie na 50 km z Tokio Dawid Tomala. Ten nie krył wzruszenia i długo ściskał koleżankę z grupy treningowej, którą prowadzi jego tata Grzegorz Tomala. Chwilę po przekroczeniu linii mety przez jego koleżankę z grupy treningowej podbiegł do niej i serdecznie wyściskał.
- Mamy przed sobą swoje starty, a ten medal bardzo nas podbudowuje. Wierzymy, że nasza praca idzie w dobrą stronę. Dziś widzimy tylko wynik, a za nami cały rok ciężkiego tyrania. Nasze treningi wysokogórskie pomogły. Było wzruszenie, bo zawsze mocniej cieszę się z czyjegoś sukcesu niż ze swojego. Genialnie się to ułożyło - podkreślił mistrz olimpijski.
Przyznał, że wzruszenie będzie jeszcze większe, gdy wrócą do akademików w Eugene i spokojnie usiądą z medalem w pokoju.
- Kasia przyjechała tu walczyć o najwyższe pozycje. Cały czas szła w czołowej grupie. Widać było, że to dla niej zbyt mało. Najpierw dogoniła trzecią zawodniczkę, która osłabła, ale potem szła dalej po swoje, równym, mocnym rytmem. Faktycznie mieliśmy nawet taką myśl, że może dogoni i tę pierwszą. Troszeczkę zabrakło dystansu, ale zrobiła coś wspaniałego. Przeszła do historii, bo zdobyła jako pierwsza Polka w historii medal mistrzostw świata - zaznaczył Tomala.
Niezwykle cieszył się też komentator z Peru. Przybijał "piątki" z polskimi dziennikarzami i głośno krzyczał po polsku: "Bardzo dobrze Polska, super Polska, brawo, brawo".
- Wszystko się złożyło po mojej myśli i udało się - oznajmiła wzruszona srebrna medalistka.
- Szaliczki Dawida Tomali (do chłodzenia organizmu w upale -przy. red.) służyły mi jako prototyp. Mamusia zajęła się resztą i uszyła z nich kołnierzyki. Pracujemy nad jeszcze lepszą wersją, może to kiedyś opatentujemy, zobaczymy - dodała z radością w głosie.
Przyznała, że w ogóle miała nie startować w Eugene na dystansie 20 km, a tylko na 35 km. O tym, że podjęła walkę zdecydowała... prognoza pogody. "
- Dobrze czuję się w wysokich temperatura i to przesądziło o takiej decyzji. Jak widzicie, nie żałuję - uśmiechnęła się.
- Wywalczyłam mój upragniony medal. To jest mój amerykański sen, zdecydowanie. Spełnił się. Bardzo lubię Eugene. Startowałam tu na mistrzostwach świata juniorów w 2014 roku. To był wstęp do mojej profesjonalnej kariery - przypomniała Zdziebło.
Wicemistrzyni świata jest już lekarzem.
- W tamtym roku skończyłam medycynę. Poprzedni rok był trudny, musiałam go pogodzić z igrzyskami olimpijskimi. Teraz jestem na stażu i mam więcej czasu, aby potrenować. Chód na początku był moją pasją. Zawód lekarza miał mi dać przyszłość. Z tego hobby narodziło się coś więcej - opowiadała o swoim życiu.
Przyznała, że studiując tak trudny kierunek i trenując lekką atletykę, czasami brakowało czasu na sen.
- Chciałam pokazać, że się da. Konsekwencja i dobrze zorganizowany dzień. Trening to mój czas wolny, tak na to patrzyłam - stwierdziła.
To pierwszy medal biało-czerwonych w Eugene i zarazem pierwszy w historii polskiej lekkoatletyki kobiecy medal MŚ w chodzie.
(PAP)