Stały i nabijały

Redakcja
Kasjerki w sklepie "Biedronka" przy ulicy Wrocławskiej w Opolu przez trzy dni zmuszone były do obsługi klientów na stojąco.

Komentarz
Jak to dobrze, że "Biedronka" jest tak blisko. Jak to źle, że kierownictwo przy Wrocławskiej upadło tak nisko.
Ryszard Rudnik

Stały za karę, bo jedna z nich nie wykazała się należytą czujnością. W poniedziałek jeden z pracowników firmy ochroniarskiej wszedł na teren sklepu, zrobił zakupy, a przy płaceniu specjalnie nie wyłożył wszystkich towarów z koszyka na kasę. Kasjerka tego nie zauważyła. Po tej kontroli kierownictwo postanowiło zastosować odpowiedzialność zbiorową: usunięto siedziska spod trzech kas.

Za kasjerkami ujęli się klienci.
- To niedopuszczalne. Jak można ludzi w ten sposób traktować. Te panie przez osiem godzin dziennie stoją i nabijają. W dodatku są przestraszone. Kiedy zapytałem jedną z nich, dlaczego stoi, a nie siedzi, nie chciała ze mną rozmawiać. Odbija się to także na nas, klientach, kasjerki pracują znacznie wolniej - powiedział "NTO", Krzysztof Kłosowski, jeden z klientów "Biedronki".

Inspektor Państwowej Inspekcji Pracy, który zaalarmowany zjawił się tam wczoraj, nakazał przywrócenie pracownikom ich miejsc siedzących, bo zgodnie z przepisami praca przy kasie jest pracą siedzącą, a nie stojącą. W katalogu kar kodeksu pracy, które można nałożyć na pracownika, nie ma "stania za karę". Jest upomnienie czy nagana, można nawet zwolnić kogoś z pracy, ale stania prawodawca nie przewidział.
- W tej chwili jeszcze nie wiadomo, kto odpowie za takie naruszenie kodeksu pracy. Dziś mogę potwierdzić, że rzeczywiście sytuacja ta miała miejsce. Stosowanie kar niezgodnych z kodeksem może skończyć się sprawą w sądzie grodzkim, grzywną bądź upomnieniem ustnym lub pisemnym. Nie wiem jeszcze, jaki finał będzie miała ta sprawa - powiedział Józef Ślusarczyk, inspektor pracy.

Próbowaliśmy wczoraj porozmawiać z kierownictwem sklepu "Biedronka". Dowiedzieliśmy się, że nie mogą oni udzielać żadnych informacji prasie - od tego jest rzecznik prasowy. Odesłali nas do głównej siedziby firmy, która mieści się w Poznaniu. Okazało się, że dyrekcja nie była poinformowana o poczynaniach swoich terenowych pracowników.
- Pierwszy raz słyszę, żeby coś takiego miało miejsce w naszej firmie. Dyrekcja ubolewa nad tym faktem. Możemy zapewnić, że kary takie nie są w naszym zwyczaju i jest to niedopuszczalne. Bijemy się w pierś - powiedziała Małgorzata Stychała, rzecznik prasowy Jeronimo Martins Dystrybucja, właściciela sieci sklepów "Biedronka".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska