Stanisław S. Nicieja: Elity jak spod budki z piwem

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Prof. Stanisław Sławomir Nicieja.
Prof. Stanisław Sławomir Nicieja. Archiwum
Rozmowa z prof. Stanisławem Sławomirem Nicieją, rektorem Uniwersytetu Opolskiego.

- Zdarza mi się przechodzić obok punktów skupu złomu, gdzie czasem przychodzą menele, aby sprzedać pogięte puszki po piwie. Patrzę na ich strój. A później często widzę na moim i innych uniwersytetach ludzi tak samo niedbale ubranych. Nie odróżniam profesora od menela - mówił pan w środę na akademickim spotkaniu opłatkowym. Dawno - a może nigdy - nie padły w Opolu tak mocne słowa na temat obniżenia poziomu kultury życia akademickiego. Co tak panem szarpnęło?
- Stało się coś złego ze standardami elit. A to elity decydują o jakości narodu. Jakiej klasy są uczeni, politycy, dziennikarze i menedżerowie, takiej klasy jest państwo i tyle znaczy. Standardy się obniżają, jeśli w telewizji możemy zobaczyć profesora poważnego uniwersytetu, który staje przed kamerą i ma za sobą szyld wielkiej uczelni - np. Uniwersytetu Jagiellońskiego czy Warszawskiego - a wygląda i zachowuje się tak, jakby uczestniczył w programie Kuby Wojewódzkiego. Występuje w rozchełstanej koszuli, w wymiętej marynarce, nieuczesany. A sprowokowany przez dziennikarza, mówi byle jak i często byle co, dostosowując się do języka "ulicy".

- Pan rektor zna ten problem z telewizji czy także z murów swojej własnej uczelni? I czy dotyczy on studentów, czy także profesorów?
- To objęło obie grupy. Student często naśladuje wykładowcę. Miałem taki przypadek. Na posiedzeniu Senatu wręczam nominacje pracownikom, którzy zdobyli habilitację. To jest święto w życiu każdego uczonego, bo ten tytuł oznacza uzyskanie przez badacza samodzielności naukowej. Jedna z tych osób przychodzi ubrana naprawdę jak menel. W rozciągniętym swetrze, w przetartych dziurawych dżinsach. Nie chciałem psuć święta. Ale to jest zgroza, jeśli profesorowi rektor powinien zwracać uwagę na niestosowność stroju. Byłem na obronach prac doktorskich na poważnych uniwersytetach polskich. I zdarzały się przypadki, że promotor przychodził w wytartych, brudnych adidasach albo w sandałach i białych skarpetkach. Nie może być na to zgody, bo obrona doktoratu to jest w tradycji akademickiej uroczystość, jak ślub albo Pierwsza Komunia.
Poczucie niestosowności ubioru do sytuacji, w której się jest, zaczyna się w Polsce gwałtownie zacierać. Więc trzeba o tym mówić. Na spotkanie opłatkowe parę osób też przyszło ubranych niestosownie do sytuacji, jak słynny niegdyś minister Pałubicki do Sejmu. Może po moich słowach poczuli się fatalnie, ale z tego, co powiedziałem, się nie wycofuję.
- Dlaczego kiedyś profesor wstydziłby się przyjść na uczelnię w przetartych spodniach i brudnych butach, a dziś to robi?
- Jako społeczeństwo zatracamy poczucie wstydu. Ludzie się nie wstydzą ignorancji, tego, że są nieoczytani, że warczą na siebie i klną, że są byle jak ubrani, nieogoleni - a jest przecież coś takiego, jak samopoczucie dobrze ubranej osoby. W murach uczelni także. Kiedyś szokował przymiotnik wprowadzony do języka przez wokalistę Michała Wiśniewskiego - przepraszam, że go użyję, ale muszę uwypuklić zjawisko - zajebisty. Dziś to słowo większości ludzi, także należących do elit, nie brzydzi. Jeśli coś jest zajebiste, to znaczy, że jest bardzo dobre. Jeżeli się nie wstydzimy, to coraz gorsze standardy zachowania przyjmujemy za normę. Wstyd jest ważny, bo zapobiega bylejakości wdzierającej się do naszego życia.

- Często pan rektor na korytarzach i w salach wykładowych słyszy przeklinających studentów?
- Słyszę i jestem tym oburzony. Niedawno jadę windą. Obok dwie studentki. Wyglądają pięknie, ale mówią językiem strasznym. Nie wytrzymuję, zwracam uwagę: Dziewczyno, jak ty mówisz, ty się deklasujesz. A ona patrzy na mnie zdziwiona, bo już nie rozumie, dlaczego jestem oburzony. Nie krępuje się przy mnie kląć, zatraciła poczucie stosowności. Na uniwersytecie wciąż zwracam i będę zwracał uwagę na takie zachowania. I nie tylko ja. Niedawno od jednej z pań profesor usłyszałem: "W moim instytucie nikt przeklinał nie będzie, bo się umówiliśmy i cała kadra tego pilnuje". Kulturowemu zepsuciu trzeba stawiać tamę, bo zła kultura przenika na korytarze uczelni spod budki z piwem, a nawet z przystanku autobusowego. Przyznaję szczerze - na przystanku nie odważam się zwracać nikomu uwagi. Nie mam ochoty dostać w szczękę.

- A może niedbały strój i grube słowa to i tak nie najgorszy przejaw upadku akademickiej kultury? Podczas opłatkowego spotkania mówił pan o powszechnym zwyczaju przepisywania tekstów z internetu bez powołania się na źródło. Wykształceni mądrzy ludzie nie mają poczucia, że kradną?
- Zjawisko ściągania z internetu staje się powszechną normą. Jest tak częste, że nie tylko sądy nie są w stanie tego przerobić. Ręce opuszczają także sami zainteresowani. Nawet ktoś ewidentnie okradziony z naukowego dorobku zwykle nie ma ochoty na szarpaninę i długi proces, w którym będzie musiał udowodnić swoją krzywdę. Macha ręką. A plaga się szerzy.

- Panie profesorze, pochodzę z prostego śląskiego środowiska. W kulturze familoka mało kto znał słowo etyka. Ale rozróżnienie: "tak się robi, a tak się nie robi" rozwiązywało 90 procent moralnych dylematów. Dlaczego to, co działało w kiedyś familoku, nie działa dziś na uniwersytecie?
- Bo to się wynosiło z domu. Ja też pochodzę z prostej rodziny. Ale w moim domu, w Strzegomiu, nigdy nie słyszałem przeklinającego ojca ani matki. A gdybym ja przy nich zaklął, nie wiem, co ojciec by ze mną zrobił. Dziś ojciec z synem idą ulicą i klną obaj. Nie wymyśliłem tego. Słyszałem to nie raz. A skoro tak, to skąd syn ma wiedzieć, że tak nie wypada.

- Zwraca pan uwagę, że na uczelniach więcej niż kiedyś jest słownej agresji i niechęci. Z czego się to bierze?
- Środowisko akademickie jest bardzo mocno zatomizowane. Ludzie zamykają się w naukowych gettach. Nie chcą widzieć, co ktoś obok robi. Nie czytają siebie nawzajem. Historyk nie sięga po prace polonisty, a polonista nie interesuje się dorobkiem psychologa. Nie ma potrzeby rozmowy o filozofii, historii czy o nowej książce. Obowiązuje model: na zajęcia i do domu. Zanika życie akademickie. Jak ktoś zostanie zatrzymany na korytarzu choć na chwilę, już się denerwuje. Nikt nie chce, by mu zawracać głowę. To zniecierpliwienie tempem życia i sobą nawzajem jest pożywką agresji. Także na uczelni.

- Spsienie życia akademickiego to nasz polski, czy i globalny, problem?
- Byłem niedawno na uniwersytetach w Lyonie czy Heidelbergu i miałem wrażenie, że tam elitarność życia akademickiego jest lepiej pilnowana niż u nas. Widziałem zadbanych mężczyzn. W Europie uniwersytet wciąż jest miejscem, gdzie się dobre standardy tworzy, utrzymuje i pielęgnuje. Oni wiedzą, że od tego naprawdę zależy jakość narodu, a nawet cywilizacji.

- Musimy się zgodzić, że skoro żyjemy coraz szybciej, coraz mniej refleksyjnie, to i bylejakości będzie więcej? Czasy jej sprzyjają?
- Nie zasłaniajmy się czasami. Jest taka historia o hrabinie Zamoyskiej wiezionej na Sybir. Do wagonu pełnego głodnych ludzi wrzucono chleb. Wszyscy rzucili się jak wilki. Hrabina poczekała na swój kąsek. Wyciągnęła białą serwetkę, a potem nożyk i pokroiła sobie ten chleb. Ktoś się zdziwił. Co pani hrabina robi? W takich warunkach? Właśnie w takich warunkach, odpowiedziała pani Zamoyska, nie możemy zapomnieć, że jest kultura mówienia, zachowania i jedzenia. O tym dziś też ktoś musi mówić. Uniwersytet jest takim miejscem, gdzie o standardach i ich upadku musimy przypominać.

- Upadają zasady normujące życie akademickie, czy także szerzej - społeczne?
- Upada poczucie przynależności do klasy. Akademickiej także. Ludzie przyjmują język i zachowania jak z filmu "Wesele" Smarzowskiego czy "Psy" Pasikowskiego i nawet nie czują, że się staczają w stronę nizin. Proces dotyczy nie tylko uczelni. Eleganckie bale sylwestrowe są w zaniku. Króluje amerykański styl - Nowy Rok witamy powszechnie na ulicach, z butelką w ręku. Niby w miejscu publicznym pić nie wolno, ale na sylwestra największe polskie miasta współzawodniczą, kto zrobi większy spęd pijaczyn. Wolimy nie widzieć, że to jest psucie kultury i obyczajów.

- Zabawa sylwestrowa to jest ze swojej istoty "masówka". Ale dlaczego schamieniu nie opiera się środowisko akademickie, które z natury rzeczy powinno być elitarne?
- Bo na uczelnie przeniknęła kultura masowa. Proszę spojrzeć na film polski. Filmy twórców tzw. Polskiej Szkoły Filmowej poruszały najtrudniejsze polskie problemy, zachowując klasę. W filmie Wajdy "Kanał", dziejącym się w okropnej scenerii, nikt ani raz nie zaklął. Ważny był problem, a nie epatowanie wulgaryzmami. Dziś nawet filmu o powstaniu warszawskim nie da się zrobić bez "grubych słów" w dialogach. Przenika kultura talk-show promująca bylejakość. Granica się rozmywa. Wiele osób już nawet nie zadaje sobie pytania, czy przekroczyli granicę dobrego tonu i stoczyli się w kicz.

- Czy winy za obniżenie standardów akademickich nie ponoszą same szkoły wyższe? Kiedy ponad 30 lat temu zdawałem w Opolu na polonistykę, przyjęto 110 osób, ale 3-4 razy tyle odrzucono. Dziś uczelnie biorą każdego, kto się zgłosi, z pocałowaniem w rękę...
- Reformatorzy polskiego szkolnictwa wyższego popsuli je. Dopiero teraz przychodzi opamiętanie. Nie należało dorabiać się na czesnym biednych rodziców, mnożąc liczbę uczelni bez opamiętania. To było nieetyczne, że profesorowie mieli w różnych szkołach po 4-5 etatów. Wyciągano ogromne pieniądze, ucząc byle jak. Podniesiono poziom scholaryzacji, ale nie poziom nauczania. Proces naprawy w dobie kryzysu demograficznego nie będzie łatwy. Każda uczelnia będzie się bronić rękami i nogami przed likwidacją. Ale odwrotu nie ma. Elitarność musi wrócić.

- To będzie równie trudne jak powrót emigrantów.
- Będzie, bo wyjeżdżają często właśnie ci, którzy jeszcze wiedzą, co to jest kultura i dobry smak. Mają wrodzoną inteligencję wzmocnioną studiami i wpływem dobrego domu. Polska inteligencja, która była twórcza, odważna w PRL-u, dziś jest bezsilna. Także wobec polityków i ich języka. Wobec mówienia o tematach zastępczych. Inteligentni ludzie dają się wciągać - także premierowi rządu - w bezsensowne dyskusje o konieczności wożenia alkomatów w samochodach. Brniemy w absurd, nikt się nie chce wychylać. Przed pseudonowoczesnością próbuje nas bronić Kościół, narażając się mainstreamowi i przypominając, że są zasady odwieczne. Uniwersytet też powinien mówić o tym, co widzi. I ja będę mówił. Czy to się komuś podoba, czy nie. Bo taki jest mój obowiązek jako rektora uniwersytetu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska