Steczkowska: - Sama piekę chleb na święta

fot. Wic
Justyna Steczkowska
Justyna Steczkowska fot. Wic
- Lubię swój zawód, skłamałabym, mówiąc, że nie, ale to jest tylko jakaś tam część mojego życia. Jego prawdziwy sens to rodzina - mówi Justyna Steczkowska.

- "Najpiękniejsze kolędy" to nie pierwsza w pani karierze płyta z takim okolicznościowym, ale i wyjątkowym repertuarem.
- Trzecia, zawsze jednak staram się, żeby wybór i opracowanie muzyczne były trochę inne. Zawsze zależy mi też na tym, żeby taka płyta po prostu chwytała za serce. Trochę żałuję, że akurat na tej, która trafi do czytelników, nie znalazła się kolęda "Nie było miejsca dla Ciebie". Bo jej tekst z jednej strony mnie wzrusza, a z drugiej - moim zdaniem - dziś jest bardzo aktualny. Myślę o słowach: "A dzisiaj czemu wśród ludzi tyle łez, jęków, katuszy? Bo nie ma miejsca dla Ciebie w niejednej człowieczej duszy".

- Aktualny? Przecież jesteśmy jednym z najbardziej katolickich narodów Europy i kochamy tradycję, zwłaszcza tę związaną z Bożym Narodzeniem.
- Ale większość z nas wpada w taki niepotrzebny przedświąteczny szał zakupów. Te święta przeżywamy dziś bardziej konsumpcyjnie niż duchowo. Tak jakby tylko w ciągu tych trzech wolnych dni można było się najeść do syta i spełnić wszystkie marzenia. Sama nie wręczam moim bliskim wielkich, drogich prezentów. Zobaczę jakiś ładny drobiazg, pomyślę, że na przykład spodoba się mojemu bratu, to kupuję. Chodzi tylko o to, żebyśmy wiedzieli, że o sobie pamiętamy. My tymczasem zachłystujemy się wolnością, dostępem do różnych dóbr i stąd bierze się pewnie to poprzedzające Boże Narodzenie szaleństwo. Tak to sobie tłumaczę i mam nadzieję, że ono kiedyś minie. Bo to jest tylko taka moda, która zresztą przywędrowała do nas z Zachodu. Pamiętam z dzieciństwa.

- Jak to? Przecież według wszelkich dostępnych tekstów źródłowych Justyna Steczkowska dzieciństwo spędziła w Stalowej Woli razem z rodzicami i ósemką rodzeństwa.
- To prawda, ale gdy byłam małą dziewczynką, przez sześć lat z rzędu całą rodziną spędzaliśmy Boże Narodzenie i część stycznia w różnych krajach Europy. Graliśmy koncerty. W ten sposób zarabialiśmy na życie. Nasi rodzice byli nauczycielami, a ci, jak wiadomo, zawsze mieli skromne pensje, za które trudno utrzymać wielodzietną rodzinę. A że wszyscy byliśmy utalentowani muzycznie, nasz tata stworzył z nas zespół. W kościołach w Niemczech, Francji, we Włoszech śpiewaliśmy polskie kolędy, ale graliśmy też utwory Bacha, Mozarta, Beethovena. Byliśmy i kwartetem, i tercetem, i duetem, łączyliśmy się w różne konfiguracje. Najwięcej emocji u publiczności wzbudzała wtedy nasza malutka siostra Marysia. Pięknie śpiewała.

- W każdym z tych krajów, które przemierzaliście, Wigilia wygląda trochę inaczej. Co z tej inności pani zapamiętała?
- Największy szok przeżyłam we Włoszech, bo wcześniej wydawało mi się, że w kraju papieża taki dzień jest absolutnie wyjątkowy, że to wydarzenie głęboko religijne. Tymczasem tam ludzie spotykali się wprawdzie wieczorem, ale niekoniecznie w rodzinnym gronie, wielopokoleniowym, tylko ot tak, przypadkowo. Zjedli i wychodzili do miasta, w którym zresztą wszystkie sklepy były otwarte do późna. Wigilia to dla Włochów jeszcze jeden wolny wieczór, tak po prostu. A, i pamiętam, że sama kolacja wigilijna była dla mnie totalnym zaskoczeniem, bo na stole pojawiły się między innymi krewetki. To było dla mnie, dziecka, takie dziwne. Kiedy po tych sześciu latach wędrówki przez świat, nadeszło Boże Narodzenie, które mogliśmy spędzić znów we własnym domu, przy własnym stole, normalnie wzruszenie ścisnęło nas za gardła. Mimo że za granicą też byliśmy razem, w gronie rodzinnym, to jednak nie to samo, bo po pierwsze nie było maminego barszczyku i uszek, nie chodziliśmy na pasterkę... W święta ludzie powinni się odwiedzać, rozmawiać, czasem wspólnie oglądać telewizję. Co prawda u mnie w domu rodzice mnie i mojemu rodzeństwu na to akurat nie pozwalali. I ja swoim dzieciom w Boże Narodzenie też każę wyłączać telewizor, choć może nie tak kategorycznie. Ale skłaniam się do poglądu, że te dni nie są po to, żeby je spędzić wyłącznie przed telewizorem.
- A nigdy nie myślała pani, żeby w ogóle odpuścić sobie świąteczne przygotowania, odciąć od medialnego szumu, który ze względu na zawód pani towarzyszy, i Boże Narodzenie celebrować w jakimś ciepłym, egzotycznym kraju? To w końcu taka nowa świecka tradycja.
- Każdy robi to, co lubi. Daleka jestem od tego, żeby ludzi, którzy tak chcą spędzić Boże Narodzenie, krytykować. Najważniejsze, żebyśmy pamiętali, czym są te święta, co nam mają dać, że to jest czas miłości, wybaczenia, wzajemnego zrozumienia, że chcemy zapomnieć o jakichś waśniach, które zdarzyły się w ciągu roku, chcemy się przytulić, podzielić opłatkiem, szczerze, a nie "bo tak wypada". To wszystko może się dziać i tu, gdzie żyjemy, ale także gdzieś daleko stąd. Przecież Bóg jest wszędzie.

- Mąż, dwóch synów, Leon lat 8 i 3-latek Staś, mama i ośmioro rodzeństwa z rodzinami. Spotkacie się w tym roku wszyscy przy wigilijnym stole?
- Zazwyczaj tak jest, w tym roku będzie jednak trochę inaczej. Spędzę święta w swoim domu na wsi. Moja mama mieszka ze mną, ale na Boże Narodzenie wyjedzie do naszego rodzinnego domu, w którym się wychowaliśmy. Tym razem będziemy podzieleni, bo moja siostra Madzia jest w zaawansowanej ciąży, a druga siostra, Cela, dopiero co urodziła dziecko, córeczkę. Więc one, siłą rzeczy, na te święta zostaną w swoich pieleszach. Ja będę się łamać opłatkiem z siostrą Krysią i bratem, a mamusia z kolei będzie w Wigilię z moim drugim bratem i siostrami w Stalowej Woli.

- A kto ulepi pierogi, zabije karpia, ubierze choinkę...?
- Pierogi i uszka mama zrobi, zanim wyjedzie. I bardzo się cieszę, bo ona w tej dziedzinie jest mistrzynią. Ja zawsze na święta piekę chleb, to umiem, bardzo wszystkim ten mój chlebuś smakuje. A mój mąż Maciek razem ze szwagrem zajmą się rybami i mięsiwem. Mamy w domu taki stary kaflowy piec, w którym mięso piecze się w żarze. Jest pyszne. Choinka natomiast będzie żywa i nasza własna, bo wokół domu mamy kawałek swojego lasu. Wszystko urządzimy i będziemy się cieszyć sobą. Mam zawód, który każe mi ciągle błyszczeć, wciąż jestem na świeczniku i bywa bardzo trudno. Specjalnie wynieśliśmy się z miasta, żeby paparazzim było za daleko, choć i tam nas namierzyli. Ale naprawdę żadna sława, kariera nigdy nie zastąpi mi miłości mojej rodziny, uśmiechu moich dzieci, ich "kocham cię" szeptane do ucha wieczorem. Lubię swój zawód, skłamałabym, mówiąc, że nie, ale to jest tylko jakaś tam część mojego życia. Jego prawdziwy sens to rodzina.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska