Stefan Leletko. Wielki mistrz w złych czasach

Archiwum
Udana próba Stefana Leletki podczas mistrzostw Europy w Katowicach w 1985 roku. Opolanin zajął wówczas 5. miejsce.
Udana próba Stefana Leletki podczas mistrzostw Europy w Katowicach w 1985 roku. Opolanin zajął wówczas 5. miejsce. Archiwum
Tydzień temu zmarł w wieku 59 lat mistrz świata z 1982 roku w podnoszeniu ciężarów Stefan Leletko. Tytan pracy, a przy tym nietuzinkowa postać.

- Jako trener prowadziłem wielu świetnych zawodników - mówi twórca potęgi opolskiej sztangi trener Ryszard Szewczyk. - Żaden jednak nie był tak pracowity jak Stefan. Każdy zawodnik miewa swoje gorsze chwile, kiedy narzeka, że ma dość treningu. Każdy, tylko nie Stefan. On zawsze wszystkie polecenia wykonywał bez zmrużenia oka i jakiegokolwiek narzekania. Dlatego doszedł do wspaniałych wyników. Owszem, miał duży talent, ale gdyby nie tytaniczna praca, to do niczego by nie doszedł. Był też szalenie ambitny. Miał trudne dzieciństwo i sport był dla niego szansą na lepsze życie, co starał się wykorzystywać.

Dwudziestoletniego Leletkę ściągnął do Opola właśnie trener Szewczyk. Wcześniej pochodzący z małej miejscowości Żarów koło Świdnicy dźwigał ciężary w Świdnicy, a potem w dwóch klubach z Wrocławia: Śląsku i Dolmelu.

Startował w wadze muszej (do 52 kg), miał 150 cm. Leletko był mistrzem świata w 1982 roku. Zawody odbywały się w jugosłowiańskiej Lublanie, a nasz zawodnik zachwycił widzów w drugiej konkurencji - podrzucie. Zarzucił na klatkę piersiową 142,5 kg, a potem wypchnął sztangę w górę i zdobył złoty medal. W dodatkowej próbie ustanowił też wówczas nowy rekord świata - 143,5 kg.

Opolski klub miał w historii wielu znakomitych sztangistów, włącznie z medalistami olimpijskimi, ale tylko Leletko był mistrzem świata. W 1983 roku Leletko na mistrzostwach świata w Moskwie zdobył brązowy medal. W dorobku ma ponadto dwa srebrne i brązowy medal mistrzostw Europy oraz siedem tytułów indywidualnego mistrza Polski.

- Miałem w karierze pięć-sześć lat, w których to byłem niezwykle mocny - wspominał po zakończeniu kariery. - Czułem, że mogę góry przenosić. Wszystko mi się udawało. Brakowało mi tylko medalu olimpijskiego. Bardzo liczyłem, że uda mi się go zdobyć w Los Angeles. Gdybym tam pojechał, to pewnie bym go zdobył.

Tyle że polska reprezentacja na igrzyska do USA wskutek decyzji politycznej ówczesnych władz PRL nie pojechała. Leletko, jak wielu innych polskich sportowców, stracił szansę na miejsce na podium.

- Nie miałem szczęścia do igrzysk - wspominał kilka lat temu. - W 1976 roku do Montrealu pojechałem jako niedoświadczony zawodnik. Dla mnie to był pierwszy poważniejszy start międzynarodowy. Nie byłem wcześniej nawet na mistrzostwach Europy ani świata. Jechałem do Kanady ze sporymi nadziejami. Przed igrzyskami, podczas mistrzostw Polski zrobiłem wynik, który dawał medalowe szanse. Niestety, byłem chyba za młody, aby w krótkim czasie powtórzyć dwa bardzo dobre występy. Skończyło się na szóstej pozycji. Może byłoby lepiej, gdyby nie mój współlokator z pokoju, Leszek Skorupa. On tak strasznie chrapał w nocy, że nie mogłem spać. Na pomost wyszedłem, jakby mi ktoś w oczy rzucił garść piasku. Miałem okropne samopoczucie. Do tego doszły problemy z aklimatyzacją po zmianie strefy czasowej. Za szóste miejsce dostałem od organizatorów dwieście dolarów. Z igrzysk przywiozłem sobie spodnie dżinsowe - levisy. Takie mieli wtedy w Opolu tylko nieliczni. Przywiozłem też wspaniałe turystyczne wspomnienia po wizycie nad wodospadem Niagara.

Leletko był blisko życiowego sukcesu na następnych igrzyskach, w Moskwie. W podrzucie miał sztangę ważącą 143 kg (rekord świata) nad głową, ale jej nie utrzymał. Gdyby się udało, miałby złoty medal. Jak się później okazało, na tych igrzyskach startował z poważną kontuzją (odprysk kości w łokciu).

- Przeklinam te igrzyska w Moskwie - wspominał świetny sztangista. - Podczas drugiej serii rwania wykręciło mi łokieć i doznałem groźnej kontuzji. Nie chciałem już dalej startować, ale trenerzy nalegali. Ostatecznie zająłem piątą pozycję. Gdyby nie ten łokieć, byłbym mistrzem olimpijskim. Do Polski wróciłem z częściowo zagipsowaną ręką. Pozasportowe wrażenia też były fatalne. W Moskwie w wiosce olimpijskiej czułem się jak w obozie.

Stefan Leletko i poza pomostem był niezwykle barwną postacią. - On był charakterystyczny ze względu na swój niski wzrost, ale przede wszystkim to był człowiek z sercem na dłoni i z dużym dystansem do siebie - tłumaczy trener Szewczyk. - Wszyscy go lubili, bo jego po prostu nie dało się nie lubić. Był bardzo dobry dla ludzi. Za dobry, przez co często był przez nich wykorzystywany.

Jedna z takich prób wykorzystania mogła zawodnikowi złamać karierę. W stanie wojennym kelner jednej z opolskich restauracji chciał wstawionego zawodnika naciągnąć na powtórne zapłacenie rachunku. Doszło do scysji, przyjechała milicja, sztangista postawił się funkcjonariuszom. Jak głosi legenda, dwóch poleciało na maskę radiowozu, a za chwilę miała przez mistrza zostać przewrócona także milicyjna nyska.

- Rzeczywiście Stefan się postawił milicji, ale z tym przewróceniem radiowozu to bujda - prostuje trener Szewczyk. - To były jednak dość dramatyczne chwile. Mamy stan wojenny, a tu atak na milicjantów. Stefanowi groziło więzienie i koniec kariery. Udało się sprawę załagodzić, ale kosztowało to wiele wysiłku i upokorzeń.

Leletko dźwigał ciężary do 1989 roku. W jego przypadku stwierdzenie "sport to zdrowie" brzmi jak ponury żart. Po zakończeniu kariery przeszedł zawał, miał problemy z alkoholem.

- Zawsze będę go pamiętał jako wspaniałego zawodnika i niezwykle serdecznego człowieka i tak go będę wspominał - zaznacza trener Szewczyk. - Był wielkim mistrzem, ale w złych czasach. Teraz po takich sukcesach, jakie osiągał, znalazłyby się dla niego przyzwoite pieniądze, a w czasach, gdy startował, była siermięga i bieda. Oczywiście dostawał nagrody, ale nie były one jakieś imponujące. Był świetnym materiałem na sportowego celebrytę w obecnym rozumieniu. Miał sukcesy, duże poczucie humoru i niecodzienny wzrost, przez który był rozpoznawany.

Po zakończeniu kariery sportowej wyraźnie się zagubił.

- Mówiłem mu: Stefan, przychodź do klubu, powoli się rozstawaj ze sztangą, bo to może mieć złe konsekwencje. Tak jak przez całą karierę mnie słuchał, po jej zakończeniu już nie - żałuje trener Szewczyk. - Zawał przyszedł, bo zbyt radykalnie zerwał ze sportem. Kilkanaście razy się z nim spotkałem i proponowałem mu pomoc. Nie chciał jej przyjąć, choć raz w bardzo trudnej dla siebie sytuacji to zrobił. Jego wielka ambicja, która mu pomagała w czasie kariery sportowej, przeszkadzała niestety po jej zakończeniu.

Pogrzeb Stefana Leletki odbył się dziś o godz. 12.30 na cmentarzu komunalnym w opolskiej dzielnicy Półwieś.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska