Stewardessa z Białegostoku, babcia i wnuk z Gorzowa, pilot z Radomia. Wszyscy zginęli pod Smoleńskiem

poranny.pl
W obliczu tragedii zawsze mówi się o tych znanych, największych ludziach. O malutkich się zapomina. Wspomnienia o ofiarach tragicznego lotu prezydenckiego Tupolewa.

Księga kondolencyjna - wpisz się na forum
Pełna lista 96 ofiar katastrofy

W sobotę, 10 kwietnia o godz. 8.56, prezydencki samolot rozbił się w pobliżu lotniska w Smoleńsku. Na pokładzie było 96 osób. Wszyscy zginęli. Wśród nich była Justyna Moniuszko, stewardessa z Białegostoku, która w lipcu skończyłaby 25 lat.

- Pierwszy komunikat o katastrofie usłyszeliśmy w radiu zaraz po godz. 9.00 - mówi Grażyna Potrykus, ciocia Justyny. - Już wtedy przypuszczaliśmy, że Justyna leciała tym samolotem. Natychmiast zadzwoniliśmy na jej komórkę. Nie odpowiadała. Była poza zasięgiem.

Gdy nie mogli się z nią skontaktować, zaczęli dzwonić do 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, w którym pracowała. Tuż po 10.00 poznali prawdę.

- Zadzwonili z kancelarii prezydenta, że wysłali delegację - mówi Grażyna Potrykus. - Do Białegostoku przyleciał śmigłowcem ppłk Marek Miłosz z 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. Latał z Justyną i chciał osobiście złożyć nam kondolencje.

Mógł to zrobić jedynie ojcu dziewczyny.

Jej mama dowiedziała się telefonicznie. Właśnie wraca z Belgii. Brat jest w Holandii. Robi badania do doktoratu. Wróci w poniedziałek. Mimo olbrzymiej tragedii jaka spotkała rodzinę, Zdzisław Moniuszko nie chce pozwolić, aby zapomniano o jego córce. Przez łzy pokazuje zdjęcia Justyny, która od najmłodszych lat była zafascynowana lotnictwem.

- Od dzieciaka skakała na spadochronach - wspomina pan Zdzisław. - Zawsze była pełna energii. Latanie sprawiało jej dużo radości.

Przez wiele lat była aktywnym członkiem sekcji spadochronowej Aeroklubu Białostockiego. W tym czasie wykonała ponad 250 skoków.

Po szkole średniej wyjechała na studia do Radomia. Zdobyła uprawnienia pilota szybowcowego. Po roku rozpoczęła studia na Wydziale Mechanicznym, Energetyki i Lotnictwa Politechniki Warszawskiej.

- W tym roku miała bronić pracę magisterską - mówi Grażyna Potrykus. - Była jedną z najładniejszych studentek. Zdobyła nawet tytuł Miss.

Trzy lata temu Justyna została stewardessą w pasażerskich liniach LOT. Po roku zaproponowano jej pracę w 36. Specjalnym Pułku Lotnictwa Transportowego.

- Z prezydentem latała od dwóch lat - mówi jej tato. - A że była panienką, to często zastępowała koleżanki z załogi, które musiały zostać w domu z dziećmi.

- Była zadowolona z tej pracy - dodaje jej ciocia. - Uwielbiała latać, cieszyła się, że może zwiedzić świat.

Choć rodzina boi się, że pamięć o Justynie może zaginąć, tak się nie stanie. Dziesiątki jej przyjaciół i znajomych wspominają ją na forach internetowych i składają kondolencje rodzinie. Jej zdjęcie ustawiono w Pałacyku Gościnnym obok fotografii ostatniego prezydent RP na Uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego, marszałka Krzysztofa Putry i prawosławnego arcybiskupa hajnowskiego Mirona Chodakowskiego. Pod jej zdjęciem przy pomniku Józefa Piłsudskiego płoną znicze.

Stewardessa z Białegostoku, babcia i wnuk z Gorzowa, pilot z Radomia. Wszyscy zginęli pod Smoleńskiem

Anna Borowska.

Pani Danuta z Gorzowa Wielkopolskiego mówi, że cierpi jako matka i jako Polka.

70 lat temu w Katyniu zginął dziadek jej męża. Teraz jej syn i teściowa.

Gorzowianie Anna Borowska z wnukiem Bartoszem Borowskim lecieli razem z prezydentem.

- Babcia chciała jeszcze raz uczcić pamięć swojego ojca. Mówiła, że ma przecież 83 lata i nie wiadomo, co to będzie za dzień, miesiąc. Bartosz bardzo chciał jej towarzyszyć... Dobrze, że w tym samolocie nie było więcej miejsc, bo jeszcze i młodszy syn... - tu pani Danucie głos się łamie.

W czasie godzinnej rozmowy załamie się jeszcze może dwa - trzy razy, ale nie więcej. Ból jest w środku, a nie na zewnątrz. Na zewnątrz są tylko zaczerwienione oczy.

- Bartuś był taki sam. Bardzo spokojny, skryty. Żeby się z kimś zaprzyjaźnić, potrzebował czasu. Nigdy pierwszy nie zrobił gestu, czekał. Dlatego miał bardzo wąskie grono znajomych, ale za to takich na całe życie. Nawet teraz przyszedł do nas kolega Bartosza jeszcze z podstawówki - mówi matka tragicznie zmarłego 32-latka.

W Radomiu urodził się i jeszcze do niedawna mieszkał Artur Ziętek. Był porucznikiem, nawigatorem, starszym pilotem 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego.

Rodzice Artura, Jadwiga i Mieczysław Ziętkowie przebywali w sobotę w sanatorium. Gdy dowiedzieli się o katastrofie, natychmiast wrócili do Radomia, potem pojechali do Warszawy, by w tych trudnych chwilach być przy żonie Artura - Magdalenie i wnuczkach - Patrycji (4 lata) i Marcie (1,5 roku).

- Nie mogę się otrząsnąć. Jestem pogrążona w wielkiej rozpaczy, bo nasze rodziny są ze sobą bardzo zżyte - mówi Gabriela Marchewka, sąsiadka państwa Ziętków. - Artur był o tydzień młodszy od mojego najmłodszego syna, Szczepana. O Arturze mogę powiedzieć tylko w samych superlatywach. Był bardzo grzecznym, uczynnym, uśmiechniętym chłopakiem, był bardzo towarzyski, ułożony. Dobre wychowanie wyniósł z domu. Jego rodzice są dobrymi ludźmi, pielęgnującymi dobre wartości i zasady.

Artur Ziętek miał 32 lata. Pozostawił w nieutulonym żalu pozostawił żonę i dwie małe córki. - Dwa miesiące temu rodzina bardzo martwiła się o Jego powrót z misji humanitarnej, z którą polecał na Haiti, gdzie w styczniu doszło do trzęsienia ziemi. Tam na miejscu okazało się, że mają problemy z powrotem, bo była jakaś awaria z samolotem, właśnie tym, który teraz leciał do Smoleńska. Mama bardzo to przeżywała.

Starsza córka, Patrycja, codziennie odmawiała całą modlitwę "Pod Twoją obronę…", żeby tylko tata szczęśliwie wrócił do domu - opowiada pani Gabriela.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska