Targi nto - nowe

Strach w familoku

rys. Andrzej Czyczyło
rys. Andrzej Czyczyło
- Jezu Chryste, żeby tylko się nie dowiedział, gdzie mieszkamy! - z przerażeniem krzyknęła Eryka Zydorczyk.

Robimy co możemy

Robimy co możemy

Z podinspektorem Andrzejem Rzemińskim, komendantem Komisariatu Policji w Dobrodzieniu, rozmawia Witold Żurawicki

- Czy znacie problemy mieszkańców familoka w Błachowie?
- Oczywiście, przecież ta sprawa ciągnie się od wielu lat.
- To dlaczego niewiele robicie, by mieszkańcy poczuli się bezpieczniej?
- Robimy tyle, ile możemy. Był ostatnio u nas jeden z mieszkańców tego bloku z informacją, że się boi, bo Jerzy K. mu znowu groził. Ale nie chciał złożyć oficjalnego zawiadomienia o przestępstwie, odmówił też złożenia zeznań. Zapewne się boi.
- A czy z urzędu nie powinniście wszcząć jakiegoś postępowania?
- Jeszcze raz powtarzam: od żadnego z ewentualnych pokrzywdzonych nie jesteśmy w stanie wymusić zeznań. A wszystkie dochodzenia w sprawach przestępstw, jakich dopuścił się Jerzy K., zakończyliśmy wcześniej. Dalsze kroki należały do prokuratorów i sądów.

- Co mają robić mieszkańcy Błachowa, aby poczuć się bezpieczniej?
- Mieszkańcy tego bloku zostali pouczeni, że w sytuacji jakiegokolwiek zagrożenia mają zawiadomić albo komisariat w Dobrodzieniu, albo oficera dyżurnego w Komendzie Powiatowej Policji w Oleśnie. Nie jest możliwe ciągłe pilnowanie przez policjanta spokoju w Błachowie, bo nie mogę tam postawić funkcjonariuszy na stałe. Ale patrole w tamtej okolicy będą częstsze.
- Jak przedstawia się sytuacja prawna Jerzego K.?
- Jak ustaliłem w sądzie w Oleśnie, za pobicie i kradzież zapadł wobec niego wyrok skazujący na więzienie, ale Jerzy K. złożył apelację do sądu wyższej instancji. Jej rozpatrzenie może potrwać nawet pół roku - sądy bowiem są zawalone robotą i jego sprawa musi poczekać w kolejce. Tak więc formalnie Jerzy K. w chwili obecnej jest osobą wolną.

Taką reakcję wywołała u niej wiadomość, że z więzienia wyszedł Jerzy K., z którym przez kilkanaście lat Zydorczykowie mieszkali w jednym familoku w Błachowie pod Dobrodzieniem. W zeszłym roku przeprowadzili się do innego mieszkania komunalnego w samym Dobrodzieniu. W tej sprawie do władz gminy zwracali się wielokrotnie, ale znaleźć wolny lokal komunalny w tym miasteczku nie było wcale łatwo. Wreszcie ich kilkuletnie starania przyniosły rezultat.

- Uff, udało się i mamy nadzieję, że koszmar się skończył. W Błachowie mieszkaliśmy 43 lata i mieliśmy już po prostu dość. Ile można żyć w ciągłym strachu? - pyta Ernest Zydorczyk.
W familoku pod numerem 25 w Błachowie Zydorczykowie mieszkali pod numerem czwartym, gdzie zajmowali dwa pokoje z kuchnią. Piętro wyżej mieszkał Jerzy K. W przerwach odbywania kar pozbawienia wolności.
Pewnej nocy Zydorczyków obudził łomot do drzwi. Pani Eryka zadzwoniła po policję, zaś pan Ernest trzymał drzwi od środka, by wściekły, wygrażający im sąsiad nie wtargnął do środka.
- Bałem się, że jak wejdzie z framugą, to nas pozabija. Zresztą wyraźnie krzyknął: ,,Wy stare ch..., ja was wymorduję!" - wspomina Ernest Zydorczyk. - Nie była to zresztą odosobniona awantura, ale tamtym razem oskarżył nas o to, że przedziurawiliśmy mu opony w samochodzie.
Drzwi w mieszkaniu Zydorczyków wymieniła komunalka. Pan Ernest był już świadkiem na kilku rozprawach karnych, na których Jerzego K. oskarżano o różne przestępstwa, w tym pobicia, groźby, kradzieże. Dlatego Zydorczyk boi się, że w ramach odwetu może dostać nożem albo przynajmniej oberwać pięściami.
- Nas, starych, nikt się nie boi i nikt nas nie obroni. Teraz, gdy on jest na wolności, to my na miasto po zmierzchu nie wyjdziemy - mówi się Zydorczyk.

- W zeszłym tygodniu, gdy wynosiłem śmieci, K. zaczepił mnie na schodach - wspomina Eryk Ozimek, który w Błachowie mieszka pod numerem 8. - Już niedługo pożyjesz, góra kilka dni - usłyszałem.
Z powodu Ozimka Jerzy K. miał trzy sprawy sądowe. Pierwsza miała swój początek, gdy Ozimek zażądał zwrotu pieniędzy od krewnych Jerzego K., także mieszkających w familoku.
- Od dłuższego czasu pożyczałem im drobne kwoty, aż uzbierało się tego w sumie 1400 złotych, więc się o nie upomniałem. I zaczęło się - wspomina Ozimek.
Jerzy K. - jak utrzymuje staruszek - co kilka dni straszył, że go zabije. I o mało tego nie zrobił trzy lata temu, gdy Ozimek swoim motorowerem wracał z pracy do domu. Około godziny 22 zajechał pod garaż na podwórku, zsiadł z motorka, zdjął kask i nagle poczuł potężne uderzenie w tył głowy. Upadł i wówczas kątem oka zauważył, że napastnikiem jest Jerzy K., który leżącego Ozimka jeszcze skopał i pobił pięściami. Półprzytomny staruszek zaczołgał się do mieszkania, ale w środku znowu stracił przytomność.
- Po kilku chwilach odzyskałem świadomość i wtedy usłyszałem, jak ktoś kręci się pod drzwiami od strony korytarza, widocznie nasłuchuje. Może chciał się zorientować, czy jeszcze dycham i czy można się do mnie włamać. Dzwonek kilka razy zadzwonił, ale ja nie zareagowałem - wspomina Ozimek.

Innym razem Jerzy K. zaatakował Ozimka na drodze do Dobrodzienia. Zaczaił się w krzakach, a następnie wyskoczył na szosę w momencie, gdy Ozimek dojeżdżał rowerem do Błachowa.
- Chwycił za kierownicę i chciał mi tak rower skręcić, bym wpadł pod samochód jadący z przeciwka - mówi Ozimek.
Ale napastnik nie zauważył, że do Błachowa dojechała też nyska z kilkoma młodymi mężczyznami, którzy go przegonili.
Jerzy K. starał się odgryźć na Ozimku nawet na sali sądowej. Podczas jednej z rozpraw mimo asysty dwóch policjantów przeskoczył przez barierkę ochronną i kopnął staruszka siedzącego na ławeczce dla świadków.
- To jak nie mam się go bać, gdy jest na wolności, skoro on nawet na sali sądowej jest niebezpieczny? - pyta Ozimek.
Jerzego K. boi się także blisko 70-letni Jerzy Majewski, który w Błachowie mieszka pod numerem 2. Trzy lata temu w samym środku wakacji rencista odpoczywał na krześle pod blokiem. Jerzy K. wiedział, że staruszek dzień wcześniej dostał rentę, bo widział listonosza.
- Chciał, bym mu pożyczył sto złotych, ale mu nie dałem, bo wiem, że nigdy bym ich nie odzyskał - mówi Majewski, który jest inwalidą i porusza się o kulach. - Zaraz potem dostałem cios w głowę.
Majewski spadł z krzesła i poczuł, że z kieszonki na piersiach napastnik wyrywa mu klucz od mieszkania. Gdy staruszek dowlókł się do chałupy, Jerzy K. już w niej buszował.
- Jak zacząłem krzyczeć, to uciekł - wspomina Majewski.

Ma żal do wymiaru sprawiedliwości, że pismo o tym, iż Jerzy K. złożył apelację, otrzymał zaledwie tydzień temu.
- Gdy on już od tygodnia był na wolności - żali się rencista. - Przez ten tydzień, gdy nie wiedziałem, że on już wyszedł z więzienia, nie podejmowałem żadnych środków ostrożności. Teraz to na pewno, zanim wyjdę na korytarz, to dwa razy zajrzę przez judasza. Gdzie jest sprawiedliwość w tym kraju? Dlaczego my musimy żyć w strachu?
Mieszkańcy familoka od lat starali się o to, by Jerzy K. został z bloku wyeksmitowany. Pisma w tej sprawie słali do komunalki i władz gminy.
- Decyzję o wykwaterowaniu podejmuje burmistrz, my ją tylko realizujemy - mówi Adam Januszyk, dyrektor Zakładu Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej w Dobrodzieniu. - Jerzy K. nie płacił czynszu i trzy dni temu wyprowadził się do bloku socjalnego w Makowczycach, gdzie będzie miał gorsze warunki mieszkaniowe, bo tylko jeden pokój.
- Ale spokój to będzie tutaj dopiero wtedy, gdy trafi ponownie za kratki. Przecież w Dobrodzieniu i okolicach wszyscy się znają, wiedzą, kto, gdzie, z kim i dlaczego, więc ukryć się trudno. Z Makowczyc do Błachowa wystarczy rzucić kamieniem, to po prostu bardzo blisko - mówią mieszkańcy familoka w Błachowie.
- Mieszkańcy bloku rzeczywiście byli u mnie z petycją, by sąsiada eksmitować. Ale eksmisję zarządzić może wyłącznie sąd. Ja zaproponowałam panu K., by się dobrowolnie wyprowadził do Makowczyc, i nie ukrywam, że zdziwiłam się, bo zgodził się bez większego sprzeciwu - przyznaje Lidia Kontny, burmistrz Dobrodzienia, która wolałaby o całej sprawie jak najszybciej zapomnieć. - Gdyby się nie zgodził - nic nie moglibyśmy zrobić.

Tajemnicą poliszynela jest, że mieszkanie w Błachowie, które opuścił Jerzy K., jest w fatalnym stanie technicznym. Natomiast jego rodzina nie omieszkała zrobić już władzom gminnym awantury o to, że lokal w Makowczycach na razie nie ma podłączonej energii elektrycznej. Jednak, aby podłączyć prąd, najpierw trzeba zamontować licznik.
W dobrodzieńskim magistracie szeregowi urzędnicy na temat Jerzego K. wolą się publicznie nie wypowiadać. Po prostu boją się, gdyż niejednemu z nich Jerzy K. naubliżał i pogroził. Mimo to, jak tylko pojawia się w magistracie, urzędnicy zwracają się do niego niezmiernie grzecznie słowami: "proszę", "dziękuję" itp. Byle tylko nie drażnić.
- Bo to człowiek zdolny do wszystkiego, więc lepiej zejść mu z drogi - mówią pracownice ratusza.
- Nikt w miasteczku mu nie podskoczy, bo każdy boi się dostać z pięści albo nawet nożem, dlatego ludzie schodzą mu z oczu - podkreślają anonimowo dobrodzieńscy policjanci.
Oficjalnie dla policji jest człowiekiem wolnym, gdyż odsiedział dotychczasowe wyroki. A kartotekę ma niezmiernie bogatą. Co z tego, że pójdzie znowu do więzienia za kolejne przestępstwo, skoro na wolności zdąży kogoś okaleczyć - tak rozumują uczciwi ludzie, wolący z nim nie zadzierać. Stąd - zdaniem policji - nie ma nowych oficjalnych zawiadomień o groźbach ze strony Jerzego K.
Z Jerzym K. próbowaliśmy się skontaktować przez dwa dni. Niestety, był nieuchwytny tak pod adresem w Błachowie, jak i w Makowczycach.

PS. Personalia kłopotliwego lokatora zostały zmienione.

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska