Stworzyła artystyczne przedszkole

fot. Sławomir Mielnik
W tym miejscu spełniają się moje marzenia i marzenia dzieci - mówi o swoim przedszkolu pani Barbara.
W tym miejscu spełniają się moje marzenia i marzenia dzieci - mówi o swoim przedszkolu pani Barbara. fot. Sławomir Mielnik
Rozmowa z Barbarą Gaczkowską-Różańską, założycielką artystycznego przedszkola.

W tym miejscu spełniają się moje marzenia i marzenia dzieci - mówi o swoim przedszkolu. Stworzyła pierwsze w regionie przedszkole prywatne, o profilu artystycznym i językowym. Jest magistrem pedagogiki w zakresie wychowania przedszkolnego, ale taż skończyła Studium Teatralne (specjalizacja teatr i reżyseria), studia podyplomowe "Organizacja i zarządzanie oświatą". Jej hobby i jej dom - to praca. Mama trojga dzieci.

- Ma Pani dwoje dorosłych dzieci oraz 5-letnią córeczkę. Do jakiego przedszkola chodzi córka?
- Oczywiście, że Justynka chodzi do przedszkola, które ja prowadzę.

- To pedagogiczne?
- Pół żartem, pół serio: czy właściciel stacji benzynowej powinien tankować u siebie, czy u konkurencji? A tak poważnie: wysłałam córkę do przedszkola, co do którego najbardziej jestem przekonana. To normalna matczyna decyzja.

- Otwierając szesnaście lat temu pierwsze w Opolu prywatne przedszkole, wiedziała pani, że to pomysł na dobry interes?
- Nie patrzyłam na to kategoriami biznesu. Większość moich decyzji życiowych była wynikiem szczęśliwych skrzyżowań dróg życiowych: moich i kogoś jeszcze. Pracowałam w publicznym przedszkolu, moje zajęcia były dość nowatorskie. Przynosiłam do przedszkola drabinę i - wraz z dziećmi - przerabialiśmy ją na rakietę kosmiczną, potem wszyscy, ja także, przebieraliśmy się za kosmonautów i lecieliśmy w przestrzeń kosmiczną, wspólnie tworzyliśmy plan ekspedycji. Schodziłam do parteru, by "wygłupiać się" z kilkulatkami. Zwykle nauczyciel przedszkolny realizuje program nauczania, przyjmując rolę przewodnika przedszkolaka.

- I rodzice oraz kierownictwo państwowych przedszkoli się zgadzało na takie odstępstwa od schematu?
- Godzono się, to był czas, kiedy głośno i z dużą aprobatą mówiono o kształceniu alternatywnym. Prowadziłam nawet lekcje pokazowe dla nauczycieli przedszkolnych z całego województwa. Zwykle reagowali: My tak nie robimy! No i właśnie podczas jednej z takich lekcji pokazowych moja droga skrzyżowała się z drogą metodyka: Bogusławą Malinowską. Po pokazie pani Bogusława podeszła do mnie i powiedziała: pani pasja i pomysły powinny być realizowane w placówce, którą sama pani wymyśli. No i zaczęłam realizować tę podpowiedź. Roznosiłam ulotki o naborze do mojego przedszkole Znalazłam pomieszczenia, które trzeba było dopiero zamienić w sale przedszkolne. Na pierwsze spotkanie w tych zupełnie pustych pokojach przyszło około 40 rodziców. Roztoczyłam im swoje wizje, wskazując na szaro-bure puste ściany. Połowa z nich mi uwierzyła i została. Druga połowa nie dała się "uwieść", tym bardziej, że wówczas przedszkola były bezpłatne lub - ewentualnie - rodzice pokrywali stawkę żywieniową, a ja przecież musiałam z czegoś utrzymać siebie, kadrę, budynki. Więc za "Przed-Szkółkę" trzeba było płacić czesne. Na szczęście w grupie, która została przy mnie - byli też architekci, którzy za darmo wykonali projekt adaptacji. Inni rodzice pomagali w stawianiu ścianek działowych, malowali...

- Nie mieli innego wyjścia?
- Pewnie tak. Ale też i uwierzyli w moją wizję. Przecież mogli zrezygnować po tym pierwszym spotkaniu, a jednak tego nie zrobili. Pomysł przedszkola nastawionego na artystyczne przedsięwzięcia i pobudzanie dzieci do własnych indywidualnych działań twórczych - bardzo się podobał. Takie przedszkole trzeba było stworzyć.

- Wszystko było jak w bajce?
- Nie. "Przed- Szkółka" sąsiadowała z restauracją. To było i błogosławieństwo, i przekleństwo. Błogosławieństwo, bo miałam rozwiązany problem kuchni i żywienia dzieci. Przekleństwo - bo po południu interesy restauracji i jej klientów oraz interesy przedszkola - były rozbieżne. W końcu doszło do konfliktu. Pierwszego czerwca, w Dzień Dziecka, restauracja zerwała z nami, ze skutkiem natychmiastowym, umowę. A cateringów wtedy nie było. Miałam wakacje na znalezienie nowego budynku. Znów sprzyjały mi czasy, właśnie wówczas władze Opola rezygnowały z prowadzenia niektórych placówek i można je było przejąć na prywatne przedszkola. Tak weszłam do obecnego budynku "Przed-Szkółki". I... zaczęło się od remontu.
- Znów pomogli rodzice?
- Tak, ale nie w takim stopniu, jak za pierwszym razem. Nie miałam nawet śmiałości ich namawiać, w końcu nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Znalazłam ekipę malarzy, to nie była pierwsza liga, można powiedzieć, że byli z marginesu. Trafiłam akurat na "przerwę w ciągu". Zgodzili się pomalować budynek o powierzchni 600 metrów kwadratowych za trzy tysiące złotych, ale nie dostali nawet zaliczki, wiec musieli dokończyć robotę. Na materiały nie miałam już pieniędzy, zostało mi raptem 500 złotych w kieszeni. Wsiadłam do autobusu MZK i jeździłam od hurtowni do hurtowni. Wszędzie coś dostałam: grunt, szpachlówkę, farbę, gips - tylko dlatego, że poprosiłam, a towarowi kończył się termin ważności. W różnych kolorach były te końcówki farb, sale przedszkolne stały się bardzo pstrokate, Ale to akurat w przedszkolu nikogo nie razi.

- Jakie powinno być współczesne przedszkole, oprócz tego, że kolorowe?
- Powinno nadążać za rzeczywistością, która jest coraz bardziej wymagająca, zarówno w stosunku do rodziców, jak i do dzieci. Dziecko musi teraz o wiele szybciej niż w przeszłości nauczyć się: czytać, liczyć, mówić w językach obcych, obsługiwać komputer. W normalnych warunkach ciężar takiej nauki spoczywa głównie na rodzicach. Ale przecież nie mamy normalnych czasów, wieczorem rodzice wracają po pracy do domu i nie mają głowy do uczenia dziecka tabliczki mnożenia, rachunków, sztuki zapamiętywania, obsługi komputera, a przynajmniej nie w tak szerokim zakresie, jak by chcieli. Więc ciężar wprowadzania dziecka we współczesny świat, tak, aby sprostało jego wymogom - spoczywa na przedszkolu. I trzeba jeszcze wyzwolić w dziecku odwagę, nie tylko ciekawość świata, ale i chęć kreowania go...

- To dlatego dzieci z "Przed-Szkółki" dają przedstawienia na scenach prawdziwych teatrów?
- Tak! Z najmłodszymi - występuje kadra, bo trzeba te dzieci wesprzeć. Ale 4- i 5-latki występują już na dużej scenie samodzielnie. I to z jakim skutkiem. Wygrywają na ogólnopolskich konfrontacjach teatralnych z teatrzykami gimnazjalistów! Albo w ogólnopolskich konkursach języka angielskiego pozostawiają w tyle dzieci z podstawówki i z gimnazjów! Najmłodsi są w stanie nadążyć za światem, trzeba im tylko stworzyć ku temu warunki. Liczą się nie tylko nagrody grupowe. Nasza placówka ma charakter otwarty, więc choć są u nas bariery architektoniczne, jeśli tylko to możliwe - przyjmujemy dzieci z porażeniem mózgowymi, biorą udział w naszych przedsięwzięciach artystycznych: Tomuś był narratorem w przedstawieniu "O krasnoludkach i sierotce Marysi", Andrzejek grał rolę małego artysty w przedstawieniu "Wirusy".

- Zdarzały się nieudane przedsięwzięcia?
- Kiedyś postanowiliśmy prowadzić żywienie naszych dzieci z dużym udziałem diety wegetariańskiej. Nie rezygnowaliśmy zupełnie z mięsa, ale też wprowadziliśmy mleko sojowe, soję, dużo ziaren... Mieliśmy dobre intencje. Lecz nowe smaki nie zyskały uznania wśród dzieci ani wśród rodziców, dla których zorganizowaliśmy degustację. Na dodatek taka dieta była bardzo kosztowna. Po miesiącu zrezygnowaliśmy.

- Dziękuję za rozmowę

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska