Sufity są całe

Redakcja
Z Wiesławem KORKIEM, trenerem MEC-u Sławięcice, rozmawia Andrzej SZATAN

- Nacieszył się pan już sukcesem?
- Choć to mój pierwszy trenerski awans do rozgrywek takiego szczebla, przyjąłem go spokojnie, bez euforii. Cieszę się z takiego zakończenia sezonu, ale pod sufit z radości nie skakałem. Chciałbym podkreślić, iż w tym wyniku ma swój udział także mój poprzednik, Dagobert Kroll, który przygotował podwaliny pod ten awans. Nie trzeba było wielkich zmian w drużynie, by cel osiągnąć.
- Awans do trzeciej ligi był celem od początku rozgrywek?
- Odkąd się zjawiłem w Sławięcicach, założenia takie było. Od początku swej pracy w klubie wierzyłem, iż nie jest to zadanie ponad nasze sportowe możliwości. Gdybym nie wierzył, nie podjąłbym się roli szkoleniowca w Sławięcicach.
- Wiara wiarą, a kiedy przyszła pewność?
- Po przedostatnim meczu rundy, kiedy my wygraliśmy w Gogolinie, a Willich przegrał swój mecz i ostatnia kolejka nie mogła już nic zmienić. Właściwie od początku rozgrywek mieliśmy tylko jednego przeciwnika do awansu, bardzo poważnego, którym był właśnie Willich Fortuna Walce Głogówek.
- Liga była tak słaba czy wy i Willich wyraźnie przewyższaliście poziomem pozostałe drużyny?
- Skłaniałbym się do tej drugiej tezy, ale też ogólnie oceniając, poziom tegorocznej czwartej ligi nie był zbyt wysoki.
- Który mecz miał przełomowe znaczenie w rywalizacji MEC - Willich?
- Mecz, w którym wygraliśmy u siebie z Willichem aż cztery do zera. Było to bardzo dobre spotkanie w wykonaniu obu drużyn, a nas upewniło w przekonaniu, że możemy walczyć skutecznie o trzecią ligę.
- Nie doznać w sezonie żadnej porażki to wielka sztuka. Czego to było zasługą?
- Na pewno dobrego przygotowania do ligi, poważnego podejścia zawodników do każdego występu, bez względu na aktualną pozycję przeciwnika w tabeli.
- Jeśli drużyna nie przegrywa, to najczęściej mówi się, że to dzięki bramkarzowi i defensywie...
- Na to, iż nie przegraliśmy żadnego meczu zasłużyła cała drużyna, nie tylko blok defensywny i dwaj nasi bramkarze. Tak jak przy strzeleniu bramki nie można wyróżnić jednego zawodnika, tak nie można jej utratą winić tylko bramkarza.
- Złośliwi twierdzą, że MEC to głównie dwaj bramkostrzelni napastnicy - Dariusz Zawalniak i Radosław Grądowski...
- To prawda, iż obaj zdobyli dla nas najwięcej bramek w całych rozgrywkach. Na bramki pracuje jednak cała drużyna. Gdyby gra nie była ułożona, to tych goli obaj zapewne strzeliliby mniej. Ktoś przecież musi wywalczyć piłkę w środku pola, dograć do napastnika. Ich zasługą na pewno jest to, że potrafili te podania wykorzystywać.
- Czy zespół, który wywalczył awans, stać na podjęcie walki w trzeciej lidze?
- Wydaje mi się, że tak. Nie znam wprawdzie siły wszystkich naszych nowych rywali, ale obserwowałem w Ozimku kilka spotkań rezerw Odry, która grała w tym sezonie w tej lidze. Z tego, co zauważyłem, jest w niej bardzo zróżnicowany poziom. Są drużyny dobre, przecięte, ale również słabe. Myślę, że w tym składzie, przy niewielkim retuszu, stać nas nawet na środek tabeli.
- Nie obawia się pan, iż inne kluby zarzucą sieci na niektórych zawodników MEC-u?
- Jest to możliwe. Dochodzą mnie w tej sprawie nawet jakieś głosy, ale na razie nie ma żadnych konkretów. Nikt z zawodników nie zgłosił, że chciałby odejść, żaden też klub nie przysłał stosownego pisma.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska