Superniania: - Centrum ciała mam w głowie

TVN
TVN
Rozmowa z Dorotą Zawadzką, pedagogiem, psychologiem, Supernianią

- Właśnie wróciła pani ze spaceru z psem?
- Tak.

- To był spacer wykonany tanecznym krokiem?
- Nie. Poranne spacery z naszym psem są moim obowiązkiem. I robię wszystko, aby psiak miał frajdę ze spaceru, wybiegał się. Taneczne kroczki nie są do tego niezbędne.

- A ma pani teraz, po "Tańcu z gwiazdami", lepszą kondycję?
- Chyba nie. Mam kondycję adekwatną do swego wieku. "Taniec z gwiazdami" sprawił jednak, że spadłam w obwodach, jest mnie nieco mniej, choć wcale mniej nie ważę. Już wcześniej byłam na diecie i straciłam kilkanaście kilo, ale z powodu uczestnictwa w programie musiałam zrezygnować z diety, aby mieć siłę i energię na treningi. Teraz myślę, by znów zrzucić parę kilo.

- Na swym facebooku napisała pani, że daje sobie jeden dzień odpoczynku, a potem wraca do pracy. Chyba nazbierało się sporo zaległości?
- Wracam do prowadzenia szkoleń dla rodziców, spotkań w przedszkolach, do pracy na rzecz Fundacji Kidprotect, no i współpracy z Rzecznikiem Praw Dziecka, jego biuro zostało ostatnio przeniesione bliżej mojego mieszkania. Śmiejemy się, że teraz jest mnie łatwiej znaleźć, bo sąsiaduję z biurem. Poza tym piszę felietony, mam własne programy w radiu i w telewizji. Wkrótce wydam kolejną książkę… Mogłabym jeszcze długo wymieniać. Jest od cholery - za przeproszeniem - roboty.

- Czyżby pani specjalnie odpadła z programu, żeby mieć czas na pracę?
- Nie! Specjalnie nie odpadłam. Ale stało się to w momencie, gdy byłam już bardzo zmęczona. Cenię sobie przede wszystkim przedsięwzięcia, które opierają się na współpracy. W "Tańcu z gwiazdami" z odcinka na odcinek coraz bardziej liczyła się zaś ostra rywalizacja. Ja tego nie lubię, nie rozumiem i nie chcę.

- Nie wiedziała pani, w co wchodzi? Ten program polega na rywalizacji par, nie na tańcu w formacjach.
- Oczywiście, że wiedziałam. Ale też nieczęsto oglądałam wcześniej polską edycję "Tańca z gwiazdami"... No więc miałam swoje, oparte głównie na zachodnich wersjach programu, wyobrażenie o nim: że pokazuje gwiazdy nie tylko w rywalizacji, ale i ich pasje, ich aktywności. Sądziłam, że program stworzono, by pokazać gwiazdy jako fajnych ludzi, nie tylko tańczących i wylewających poty, ale bawiących się tańcem. I tak jest według mnie w programach: brytyjskich, amerykańskich. U nas w najczęściej jest tak: wygrasz, to dopiero (!) staniesz się prawdziwą gwiazdą. Dzięki temu polska edycja "Tańca z gwiazdami" stoi na najwyższym poziomie tanecznym - zgadzam się. Zagubiła się jednak gdzieś radość, luz, na który liczyłam. Poszłam przecież do programu, aby się dobrze bawić.

- I to właśnie powiedziała pani w swym przedostatnim odcinku, docinając jurorom: zapomnieli, że uczestnicy "Tańca..." mają się przede wszystkim bawić…
- Powiedziałam tak, jak powiedział Kuba Wojewódzki, że w naszym kraju zaczyna się traktować taniec jak religię, a to jest przecież rozrywka. Ja się świetnie bawiłam - było super, ale kiedy słyszałam na przykład złośliwości na swój temat, źle się czułam jako człowiek. Usłyszałam od jurorów, że tańczę jak kaczka, jakbym miała czkawkę. Nie chciałam też słuchać ostrych opinii kierowanych pod adresem innych uczestników programu. Jeśli Agnieszce Jaskółce, którą zaproszono jako gwiazdę, pan Galiński powiedział, że zwaliła się niemal jak kłoda - to ja się z czymś takim nie mogłam pogodzić, tak po prostu nie wypada się zachowywać! Albo pani Pavlović stwierdziła, wydając werdykt, że są kobiety i "kobiety". To przecież nie jest teleturniej "Jak obrazić gwiazdę"! Jako psycholog i człowiek nie chciałam się tak bawić! I właśnie wtedy odpadłam, czyli w najlepszym momencie… Kwiaty, które dostałam na zakończenie programu, wręczyłam Beacie Tyszkiewicz, cytując Iwonę Pavlović: "Są kobiety i kobiety". .

- Wiele osób będzie panią cenić za te szczere opinie i bezprecedensowe zachowanie. Ale nie wszyscy…
- Przecież nie mam o nic żalu, wcześniej się dobrze bawiłam, poznałam wielu fajnych ludzi. Poprzyglądałam się kulisom produkcji, uważam, że fantastycznie chodzi ta maszyneria tworzenia. To kapitalnie zorganizowane przedsięwzięcie.

- Poznała pani wielu fajnych ludzi. Komu więc teraz pani kibicuje?
- Nie będę wskazywała na jedną osobę. Jestem fanką trójki: Patrycji Kazali, Moniki Pyrek, Marysi Niklińskiej. Patrycja - to mój typ temperamentu. Długo na ten temat rozmawiałyśmy. Patrycja sama o sobie mówi, że bywa nieokrzesana. A ja jej na to: jak będziesz w moim wieku, to będziesz fajną i dojrzałą babą, a teraz jesteś dziewczyną, której dużo wolno - więc korzystaj z tego! Jest super- osobą: żywiołową, otwartą, szczerą i utalentowaną. Monika Pyrek - to absolutne odkrycie tego programu, także moje osobiste odkrycie. Ciekawa osobowość - bo nieśmiała, ale jednocześnie ciepła, otwiera się w tańcu. No i Marysia - takie dziecko, które z początku chciałoby się przytulać i trzymać na kolankach. A teraz budzi się w niej kobiecość.

- Czy "Taniec z gwiazdami" zmienił panią jako kobietę? Po serialu "Superniania" mówiła pani, że praca w telewizji nauczyła Dorotę Zawadzką sięgać po szminkę i malować usta przed wyjściem z domu… A "Taniec" ?
- Chyba nie nauczył zbyt wiele… No, może podczas tego programu częściej niż zwykle gryzłam się język. Mówią o mnie, że jestem ciocia "dobra rada", zawsze mam dla kogoś życzliwą uwagę. A teraz gryzłam się w język, by przed wyjściem na life, nie powiedzieć komuś, że ma niedobrze dobraną szminkę. Pomyślałam, że ten program ma profesjonalnych stylistów, którzy sami wiedzą, co robią. Tak więc nauczyłam się pewnej wstrzemięźliwości w opiniach dotyczących drobnych spraw.

- Skoro mowa o stylizacjach - nie miała pani ochoty zaprotestować z powodu tej ostatniej złotej sukni?
- Chwileczkę - moje stroje i stylizacje były realizacją głównie mych własnych pomysłów i biorę za to odpowiedzialność. Uważam, że w tym programie należy się przebierać i bawić się owym przebieraniem. Mieliśmy nawet pomysł, aby wystąpić w strojach wielkich klaunów, ale nie było muzyki, która pozwoliłaby zrealizować tę ideę. Co do złotej sukienki z ostatniego programu - to jest akurat projekt przedszkolaków. One tę suknię narysowały w odpowiedzi na pytanie: jak ma wyglądać królewna - no więc królewna ma wyglądać strojnie, w złotej długiej sukni. I już! Ja sobie zdaję sprawę z mankamentów swej urody, ale - na litość boską - królowa też może być gruba i mieć wałeczki tłuszczu. Najważniejsze, aby owa królowa się uśmiechała.

- Jak liczna jest rodzina, która się ostała z czasów "Superniani"? I ile zawdzięcza jej pani głosów SMS-owych.
- Z jedną trzecią tej rodziny utrzymuję kontakt regularny i to towarzyski. Wielu z nich oddawało na mnie swe głosy. Przy czym czas leci - dawny dziesięciolatek, z którym się kiedyś zaprzyjaźniłam, przysyła mi teraz na facebooku zdjęcie swojej dziewczyny i pyta, czy ona jest fajna. Śmieję się, że jeszcze parę lat, a będę babcią supernianiową.

- Będziemy mówić o pani superbabcia?
- Wie pani, co mnie czasem złości? Jak czytam albo słucham w mediach: superniania będzie tańczyła, superniania - odpadła. A ja przecież mam imię i nazwisko, którego nikt jakoś nie pamięta!

- To jest konsekwencja sławy…
- No więc pogodziłam się z tym, nauczyłam się już przedstawiać Dorota "Superniania" Zawadzka.

- Za miesiąc przyjaciele i wielbiciele zaśpiewają pani "Sto lat!" podczas przyjęcia urodzinowego. Jakie to będzie party, taneczne?
- Bo ja wiem? Nie sądzę, żebyśmy robili jakiekolwiek przyjęcie. Zawsze na urodziny mąż mnie gdzieś zabiera - do kina, do teatru. Albo robi pyszną kolację, bo także jest w kuchni doskonały. Ale my staramy się mieć w domu codziennie święto - dlatego, że jesteśmy razem, że się kochamy, że jesteśmy fajną rodziną... Kochanie! Czy ty przygotowujesz coś na moje urodziny? (Dorota Zawadzka zwraca się do swego męża, który słucha rozmowy, a ten z uśmiechem odpowiada: I tak się nie dowiesz - dop. aut.).

- Zwraca pani uwagę na to, że czas upływa?
- Czuję się wciąż młoda!

- Chwileczkę: pewnej gazecie tłumaczyła pani powody udziału w "Tańcu z gwiazdami" tak: Mężczyzna, przechodząc kryzys wieku średniego, kupuje sobie porsche. Ja idę to "Tańca"...
- To był żart! Chyba udany, skoro jest wciąż chętnie powtarzany. Nie marzę o tym, by być wiecznie młodą. Wręcz przeciwnie - moje życie zaczęło się od nowa po czterdziestce, większość z tego, co najlepsze, spotkało mnie właśnie w dojrzałym wieku. Czuje się teraz młodo i jedyne, o co dbam - to żeby moje zmarszczki się ładnie układały, a więc często się uśmiecham.

- Czy ciało zaczęło już pani słuchać? Bo skarżyła się pani, że odmawia posłuszeństwa podczas treningów…
- Nigdy mnie nie słuchało, mam na przykład złą przemianę materii. I trudno. Podczas programu jeden z jurorów powiedział do kogoś: "Pięknie pani tańczyła, bo centrum ciała było w pupie". Cóż, pomyślałam sobie, ja jednak mam centrum ciała w głowie i dlatego mniej pięknie tańczę. Osobiście uważam, że podawanie wymiarów najlepiej zaczynać od podania ilorazu inteligencji. Faktem jest, że przez całe życie pracowałam zupełnie inną częścią ciała, więc podczas treningów dopadało mnie często ogromne zmęczenie.

- Czy z Cezarym Olszewskim, swoim partnerem z "Tańca", zaprzyjaźniła się pani na tyle, aby wspólnie z mężem brać u niego lekcje tańca?
- Nie jestem typem człowieka, który się od razu zaprzyjaźnia, mam jedną przyjaciółkę od dwudziestu lat. Lubię Czarka i jak się trochę wyciszę - to być może będziemy z mężem do niego chodzili na lekcje tańca, o ile nasze terminy się zgrają, bo przecież Czarek też jest bardzo zapracowany. Mój mąż świetnie tańczy, ale już walca wspólnie nie zatańczymy, bo to trzeba mieć wyćwiczone. Więc pewnie się zapiszemy na kurs tańca po to, aby jako dziadki-pierniczki jeździć po sanatoriach i razem balować na uzdrowiskowych potańcówkach.

- Dziękuję za rozmowę.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska