Świniobicie przeżywa renesans w przygranicznych miejscowościach Opolszczyzny. Mięso kupują Czesi

fot. sxc.hu
fot. sxc.hu
Nawet 40-50 dorodnych świnek traci co miesiąc życie w przygranicznych gospodarstwach rolnych. Bo wybornie smakują Czechom...

My zapomnieliśmy już, jak w czasach kryzysu powszechne było zamawianie świnki u znajomego rolnika, który sprowadzał rzeźnika i na miejscu przerabiał mięso na domowe kiełbasy i szynki. Teraz wiejską koniunkturę nakręcają Czesi, chwalący tańsze i smaczne mięso, i wędliny z Polski. Coraz częściej zamiast do masarni docierają bezpośrednio do hodowców trzody.

- Zamawiają gotowe półtusze, połówki świni. Ładują na ciągnik i jadą do siebie polnymi drogami, choć zdarza się, że nawet przez dawne przejście graniczne - opowiada mieszkaniec wioski w powiecie prudnickim. - Coraz więcej mamy osobistych kontaktów, a jak się ludzie poznają, to łatwiej się dogadać w takich sprawach...

- Czesi jeszcze przed Schengen przyjeżdżali do nas po świnie - mówi rolnik z powiatu nyskiego. - Wtedy jednak musieli na granicy uważać na kontrolę straży granicznej. Niektórzy u nas mają tyle zamówień z Czech, że dokupują tuczniki u sąsiadów.

- Wczoraj sprzedałem tucznika znajomemu Czechowi - opowiada rolnik spod Paczkowa. - Z kolegą szukał mięsa na święta, a u nich ciężko jest kupić coś takiego. Chwalą sobie, że polskie świnki są smaczne.

- Sprzedając świnię w skupie, rolnik jeszcze niedawno dostawał za kilogram żywca 3,5 zł - tłumaczy hodowca zrzeszony w związku producentów trzody chlewnej. - Czesi dają 4 złote i płacą za usługę rzeźnika. Moim zdaniem miesięcznie wędruje tak przez granicę 40-50 przerobionych świń. To jednak za mało, żeby znacząco poprawić sytuację naszych hodowców.

Taki handel mięsem nie jest legalny. Zgodnie z polskim prawem rolnik może zrobić w gospodarstwie świniobicie, ale tylko na własne potrzeby. Gdy chce sprzedać mięso, musi dokonać uboju w oficjalnej rzeźni. Tak czy inaczej mięso powinno być badane, czy nie zawiera groźnego pasożyta, włosienia.

Tymczasem bijąc świnię w domu, mało kto wzywa weterynarza, bo trzeba mu zapłacić. Sztuki sprzedawane do Czech też raczej badań nie posiadają.

- Na razie nikomu to nie przeszkadza, ale będzie afera, jak się ktoś zatruje - przyznaje jeden z rolników.
- Wśród trzody chlewnej nie mieliśmy ostatnio przypadków włosienia. Zdarza się natomiast w badanych dzikach - mówi Franciszek Kobylański, powiatowy lekarz weterynarii w Prudniku. - Nic nie słyszałem o sprzedawaniu półtuszy Czechom. Takie zjawisko trudno skontrolować. Radzę jednak pamiętać o badaniach, bo chodzi o zdrowie ludzi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska