Szkoda. Trochę się odejmie albo dużo doda

Tomasz Kapica
Tomasz Kapica
Popolacja dzikich zwierząt gwałtownie rośnie.
Popolacja dzikich zwierząt gwałtownie rośnie. Grzegorz Mehring
Szkody wyrządzone przez dzikie zwierzęta będą rekompensować wojewodowie, a nie koła łowieckie. Mieli na tym zyskać głównie rolnicy. Mogą stracić wszyscy.

Od kwietnia 2015 do marca 2016 straty w uprawach wyrządzone przez jelenie, dziki, daniele i sarny na Opolszczyźnie wyniosły 2,7 miliona złotych. Rok wcześniej były zaledwie o 100 tysięcy złotych niższe. W całej Polsce suma odszkodowań wypłacanych w ciągu roku z tego tytułu to około 70 milionów złotych. To dużo więcej niż jeszcze dziesięć lat temu. - Od kilku lat gwałtownie rośnie populacja zwierząt dzikich, co ma swoją przyczynę głównie w anomaliach pogodowych w okresach zimy - tłumaczy Roman Włodarz, prezes Śląskiej Izby Rolniczej i ekspert od spraw szkód łowieckich, który swoją wiedzą w tym zakresie od lat dzieli się z rolnikami z całej Polski. - Baza żywieniowa tej rosnącej populacji to głównie grunty rolne, ponieważ naturalne siedliska leśne są przeciążone. Spowodowało to duże nasilenie szkód w uprawach i zasiewach.

Jak tłumaczy Włodarz, przez ostatnie lata rosły ceny produktów rolnych, przez co wymiar ekonomiczny szkód na polach jest nieporównanie większy niż kiedyś. - Problem w tym, że coraz więcej gospodarstw rolnych uznaje szkody wyrządzane przez dzikie zwierzęta za ważny czynnik ograniczający swobodę podejmowania decyzji i wpływający na wielkość i opłacalność produkcji - podkreśla ekspert. - W niektórych przypadkach szkód, zwłaszcza w gospodarstwach hodowlanych, z dużym areałem użytków zielonych, można mówić nawet o zagrożeniu bytu ekonomicznego gospodarstwa.

Z diagnozą prezesa Śląskiej Izby Rolniczej zgadzają się sami gospodarze, nie polemizują także myśliwi. Czyli problem jest i będzie narastał. Uwagę na niego zwrócili także posłowie i przygotowali nowelizację prawa łowieckiego, która wywraca je do góry nogami.

Ale po kolei. Szacowaniem szkód zajmowali się dotychczas myśliwi z kół łowieckich. Przyjeżdżali na pole, spisywali straty, potem wypłacali rolnikowi pieniądze z kasy koła. Nowelizacja (właśnie podpisana przez prezydenta Andrzeja Dudę) wprowadza zupełnie nowe zasady odpowiedzialności za szkody wyrządzone w uprawach i płodach rolnych przez dziki, łosie, jelenie, daniele i sarny. Zgodnie z ustawą wnioski w sprawie szkód będą teraz zgłaszane do wojewody, który będzie ustalał wysokość odszkodowania w drodze decyzji administracyjnej. Oględzin oraz oszacowania szkód dokonywać będą uprawnieni przedstawiciele wojewody. W województwie opolskim ma być wybranych 11 takich rzeczoznawców - po jednym na każdy powiat.
Zmiany w prawie łowieckim mają - przynajmniej w teorii - służyć rolnikom. W przeszłości zdarzało się bowiem, że gospodarze nie potrafili się dogadać z myśliwymi w sprawie wysokości szkód i należnego odszkodowania. Tak bywało także na Opolszczyźnie, chociaż w większości przypadków stronom udawało się dojść do porozumienia. W ciągu ostatnich pięciu lat na Opolszczyźnie pięć spraw kończyło się w sądach.

- Oczywiście, że spraw w sądach nie było zbyt wiele. A to dlatego, że gospodarze woleli iść na ugodę z kołem łowieckim, niż się włóczyć po sądach. Poza tym wie pan, ilu jest myśliwych wśród sędziów? Wielu - mówi nam włodarz jednej z niewielkich rolniczych gmin, który prosi o niepodawanie nazwiska. - To bardzo wpływowe środowisko i nikt się z nimi specjalnie kłócić nie chce - argumentuje.

Faktu, że były rozbieżności pomiędzy gospodarzami a myśliwymi, nie ukrywa Herbert Czaja, szef Izby Rolniczej w Opolu. - Był okres, że z niektórymi kołami łowieckiemi nie mogliśmy dojść do porozumienia w sprawie ustalenia rozmiaru szkód - przyznaje Herbert Czaja. - Część osób szacujących została wymieniona, z czasem udało się te spory zażegnać.

Pieniądze na odszkodowania po zmianach mają być zabezpieczone przez specjalny fundusz odszkodowawczy. Będą się na niego składały składki od myśliwych i pieniądze z budżetu państwa. Składki mają być ustalane w oparciu o liczbę zwierząt łownych ujętych w rocznym planie łowieckim, a nie proporcjonalnie do powierzchni obwodów łowieckich. Takie rozwiązanie ma uwzględniać zróżnicowanie zasobności kół łowieckich, a co za tym idzie - możliwości wypłaty przez nie odszkodowań.

Ile pieniędzy uzbiera się ze składek? Stawki za łosia mają wynosić 600 zł, za jelenia 350 zł, za daniela 135 zł, za sarnę 105 zł i 85 zł za dzika. Twórcy ustawy wstępnie wyliczyli, że powinno się z tego uzbierać około 80 mln złotych. W teorii to nawet nieco więcej, niż wypłacano dotychczas rolnikom w skali roku. Ale istnieje duże zagrożenie, że w rzeczywistości tych pieniędzy może zabraknąć.

Przede wszystkim trzeba będzie zatrudnić co najmniej 360 osób do obsługi nowego systemu, a to koszt nawet kilkunastu milionów złotych rocznie. Dlatego z góry założono, że z budżetu państwa, czyli mówiąc wprost: pieniędzy podatników, trzeba będzie trochę dołożyć. Wstępnie mówi się o 30 milionach. Ale ile wyjdzie w rzeczywistości, nikt nie jest dziś w stanie powiedzieć.
Jeden z proszących o anonimowość myśliwych przyznał nam, że po przejęciu odpowiedzialności przez wojewodów niektóre koła łowieckie mogą odpuścić pilnowania tego, aby zwierzyna nie wchodziła w szkodę rolnikom. Wówczas straty zamiast 70 mln złotych rocznie w skali kraju, będą kilkakrotnie wyższe. - Wówczas państwo będzie miało do wyboru trzy scenariusze - mówi nasz rozmówca. - Albo dołoży te kilkaset milionów złotych rocznie, w końcu to nie jest jakaś potężna suma, porównując inne planowane wydatki tego „hojnego” rządu. Drugie rozwiązanie jest takie, że państwo każe kołom łowieckim dołożyć do funduszu brakujące 100, 200 czy 300 milionów. Trzeci sposób na rozwiązanie problemu będzie taki, że państwo odmówi wypłat odszkodowań w wielu wypadkach, co będzie powodem protestów rolników.

Zdaniem naszego rozmówcy scenariusz numer dwa (że dołożą koła łowieckie) jest najmniej prowdopodobny. - Wśród samych polityków jest wielu myśliwych, to potężne lobby w wielu instytucjach. Na pewno nie pozwolą na to, aby doszło do takiej sytuacji - mówi myśliwy. - Raczej najpierw państwo będzie dokładać, a jak nie będzie z czego, to rolnicy będą odsyłani z kwitkiem.

O opinię chcieliśmy zapytać przewodniczącego Zarządu Okręgowego Polskiego Związku Łowieckiego w Opolu Wojciecha Plewkę. Nie chciał komentować szczegółowo nowelizacji ustawy, przyznał jednak, że sami myśliwi liczyli na nieco inne rozwiązania. - Rozumiemy obawy rolników o to, że tych pieniędzy może w tym funduszu zabraknąć. 29 sierpnia spotykamy się w tej sprawie u marszałka i będziemy o tym dyskutować - usłyszeliśmy od łowczego Plewki. Jarosław Kuźmiński z zarządu PZŁ w Opolu przyznaje bardziej otwarcie, że nowa ustawa nie jest idealna. - Dotychczas koła łowieckie wspólnie z rolnikami podejmowały działania zmierzające do ograniczania szkód. Nowa ustawa nie daje motywacji do tego - przyznaje Kuźmiński.

Przykład: dziki zniszczyły u rolnika część zasiewów kukurydzy. Na miejsce natychmiast przyjeżdżali powiadomieni członkowie właściwego koła łowieckiego i wspólnie z gospodarzem zastanawiali się, jak ponownie nie dopuścić zwierzyny do upraw, stosując np. elektryczne pastuchy. Rolnik dosiewał ubytki i dopiero po plonach następowało szacowanie ewentualnych realnych szkód. Opłacało się to obu stronom. W nowej formule taka współpraca jest mało prawdopodobna, choćby dlatego, że urzędnikowi nie będzie się spieszyć.

- Teraz są koła, które rocznie wydają nawet 30-40 tysięcy złotych na zabezpieczenia upraw. Być może należało uzależnić wysokość składki do funduszu od prowadzonych tego typu działań? Ale tak się nie stało - rozważa Jarosław Kuźmiński.

Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, sami rolnicy mocno naciskali właśnie na taki kształt ustawy. Dopiero po pewnym czasie zorientowali się, że kryją się za tym różne zagrożenia. Nie tylko związane z tym, czy wystarczy pieniędzy w funduszu odszkodowawczym. Do tej pory decyzje w sprawie oszacowania szkód wydawane były bardzo szybko. W przypadku decyzji administracyjnej może to wynieść nawet 60 dni. Teoretycznie może dojść do sytuacji, w której dzika zwierzyna wyrządzi szkodę na kilka dni przed żniwami. Wówczas rolnik będzie miał kłopot, ponieważ po skoszeniu zboża nikt nie wypłaci mu w takiej sytuacji pieniędzy.

Sami myśliwi tłumaczą także, że wątpliwe jest, by w całym kraju trzeba było zatrudnić tylko nieco ponad 300 osób. Według ich szacunków będzie potrzebnych dużo więcej urzędników. Podkreślają, że w całej Polsce jest 3 tysiące kół łowieckich, a w każdym 2-3 szacujących.

Jedno jest pewne: na nowej ustawie na pewno zyskają ci, którzy załapią się na nowe, państwowe stanowiska...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska