Szok! Komornik zlicytował mieszkanie opolanina, bo zalegał byłej żonie 2200 złotych alimentów!

fot. Paweł Stauffer
żona pozwała Janusza o alimenty, on walczył o widzenia z dzieckiem.
żona pozwała Janusza o alimenty, on walczył o widzenia z dzieckiem. fot. Paweł Stauffer
- Przecież komornik mógł zająć mój samochód albo maszyny w firmie, której jestem właścicielem - mówi zrozpaczony pan Janusz z Opola. - Dlaczego państwo w majestacie prawa chce mnie spuścić pod most?

Kolejny już raz w tym tygodniu do jego mieszkania stukał mężczyzna, pytając, kiedy opuści jego własność.

- To jakaś kpina. Okazuje się, że mieszkanie 54-metrowe, w które inwestuję od dwudziestu pięciu lat, zostaje zlicytowane za osiemdziesiąt dwa tysiące tylko po to, żeby spłacić dług, który mogę spłacić z kieszeni - mówi pan Janusz. - Tyram po kilkanaście godzin dziennie już tylko na koszty komornicze, nie ma tygodnia, żebym czegoś nie musiał pokrywać. Dzisiaj znowu zapłaciłem ponad tysiąc, kiedy rzeczywisty dług wynosił 400 złotych. Ta reszta to koszty komornicze. No i systematycznie płacę na dziecko, ale przecież od tego nigdy się nie uchylałem.

Przez chwilę się zastanawia.

- Chyba że wyląduję u czubków, to wtedy przestanę na dziecko, na cokolwiek płacić - dodaje z rezygnacją. - Więc komu na tym zależy, żeby mnie na amen załatwić?

Ta historia ma swój początek dwa lata temu, kiedy Janusz rozstał się z żoną. Żona pozwała go o alimenty, on walczył o widzenia z dzieckiem.

- Adwokat poradził mi, żebym płacił alimenty, zanim ustali ich wysokość sąd, bo potem przyjdzie mi płacić odsetki - wspomina pan Janusz. - Przychodziłem z pieniędzmi do teściowej, do której wyprowadziła się moja była żona. Robiłem tak specjalnie, bo to była jedyna szansa, żeby zobaczyć się z dzieckiem.

Pieniądze trafiały do ręki teściowej albo byłej żony. - I za każdym razem brałem potwierdzenie, z datą i podpisem - opowiada. - Bo tak mi kazał adwokat, a nie dlatego, że przyszło mi do głowy, iż Małgorzata będzie twierdzić, że nie łożę na utrzymanie naszego dziecka.

To było piekło

Po upływie prawie piętnastu lat, kiedy się poznali, zgadzają się w jednym co do ich wspólnego życia.
- To było piekło - mówią niezależnie od siebie. On: - Choć na początku oszalałem ze szczęścia, kiedy ta piękna kobieta zgodziła się być ze mną.

Ona: - Przeżyłam wieloletnią gehennę. Ale nie chcę do tego wracać, teraz mam nowe życie, a człowiek, z którym jestem, stworzył mi i dziecku dom, czego nie zaznaliśmy w przeszłości. Pan Janusz przyznaje. - Kiedyś to może nie byłem święty, ale kiedy ożeniłem się z Małgorzatą, a potem urodziło się dziecko, postanowiłem sobie, że stworzę im najlepszy dom - opowiada.

- Pracowałem za dwoje, bo Małgosia miała się tylko zajmować domem. Ale to ja odwoziłem i przywoziłem dziecko z przedszkola, potem odwoziłem jeszcze do szkoły. Robiłem codzienne zakupy i opłaty. Moja żona miała do mnie pretensje o to, że za mało zarabiam. Albo że za mało przebywam w domu. Za wszystko, co jej nie wychodziło, za swoje niepowodzenia obwiniała mnie.

Kiedy chciała pójść do pracy, to założył ze znajomym firmę, żeby stworzyć jej stanowisko pracy. - Ale to nie był dobry pomysł - przyznaje. - Moja żona bardzo była skoncentrowana na swojej urodzie, a ja miałem na głowie już dwie firmy. Żeby ratować pieniądze utopione w drugiej, zaniedbałem tę pierwszą.

Pani Małgorzata nie chce wracać do przeszłości, mówi tylko, że kiedy w ich domu było bardzo źle, szukała pomocy w ośrodku interwencji kryzysowej. Co, jak podkreśla, może udokumentować.

- Psychicznie i fizycznie mnie wykończył - skarży się. - Do mamy zabrałam tylko swoje i dziecka ubrania. Tyle zabrałam po czternastu latach małżeństwa z tym panem, bo mi zamki w drzwiach pozmieniał. - Zaczęła się wyprowadzać i wynosić worki, to pozmieniałem zamki - przyznaje pan Janusz.

Machina ruszyła

Pani Małgorzata założyła sprawę o alimenty, która trwała dziewięć miesięcy. - Nie czekając na koniec sprawy, tak jak mi radził adwokat, płaciłem jej wtedy po 300 złotych, czasami więcej - twierdzi pan Janusz. - Z myślą, że jak sąd przyzna jej wyższe alimenty, to zaległości uzupełnię. Tylko że moja żona w sądzie utrzymywała, że ja nic jej do ręki nie płaciłem na utrzymanie dziecka. A w międzyczasie założyła sprawę rozwodową.

No i zaczął się ten cały korowód…Po dziewięciu miesiącach zapadł wyrok w sprawie alimentów. Zgodnie z nim pan Janusz miał zapłacić za osiem minionych miesięcy po 600 złotych za każdy. Sąd nie uwzględnił tego, że połowę zapłacił już wcześniej.

- Odwołałem się od tego wyroku, chciałem to wyprostować, bo przecież miałem na każdą wpłatę potwierdzenie od byłej żony lub jej matki - opowiada dalej pan Janusz. - Przecież część już płaciłem, uznałem, że mogę już tylko dopłacić. Ale pani Małgorzata nie chciała czekać na wyrok w apelacji, egzekucją alimentów zajął się komornik.

Pan Janusz żałuje teraz, że nie zapłacił tych trzech tysięcy. - I byłby święty spokój - wzdycha.

- Już na początku stycznia 2009 roku oszacowali moje mieszkanie na 82 tysiące złotych, choć warte jest zdecydowanie więcej - uważa. - A któregoś dnia kolega z branży nieruchomości zadzwonił do mnie i mówi: "Człowieku, twoje mieszkanie na licytację wystawili!".

Pan Janusz nadal nie wierzył, że to możliwe, a jeśli już, to padł ofiarą jakiejś pomyłki, którą za chwilę się odkręci. - Skoro płaciłem na bieżąco na dziecko i regulowałem te wszystkie należności, to niby dlaczego mieliby mnie zlicytować? - zastanawia się.

Apelację w sprawie alimentów mecenas pana Janusza złożył kilka dni przed tzw. przybiciem oferty, co nastąpiło w grudniu 2009 roku. Znalazł się kupiec, który wpłacił wadium. I machina ruszyła.

- U komornika usłyszałem, że w ich rejestrze wiszę jako dłużnik, który od półtora roku nie płaci, więc pokazałem wszystkie dowody wpłaty - mówi rozżalony pan Janusz.
- I dlaczego zlicytowali mi mieszkanie, kiedy do dyspozycji był jeszcze inny mój majątek, choćby samochód. Tym bardziej że komornik spisał wcześniej jego dowód rejestracyjny… - To wierzycielka, czyli była żona, wskazała na nieruchomość, czyli mieszkanie, dzięki której można uregulować te długi - mówi otwarcie Bolesław Nowak, komornik zajmujący majątek Janusza.

Na pytanie, dlaczego zajął mieszkanie, a nie na przykład sprzęt firmy albo samochód, co w zupełności wystarczyłoby na pokrycie długu, komornik odpowiada, że Janusz miał mu odstawić do dyspozycji samochód w ustalonym terminie, ale tego nie zrobił.

- Łatwiej ściągnąć należność z mieszkania niż z majątku ruchomego - w końcu przyznaje komornik.

Niech mnie szlag trafi

Mecenas Marcin Śleziona, reprezentujący w sądzie pana Janusza, mówi, że pism, które wpływały do sądu w imieniu byłej żony było wiele. We wszystkich kobieta opowiada się za zajęciem mieszkania, w którym kiedyś mieszkali razem.

- Moja była żona potrafi wywiercić dziurę w brzuchu, więc tak zasypywała pismami sąd i komornika, że postawiła na swoim - uważa pan Janusz. - Była niezadowolona, bo nie dostała tego mieszkania.

- Mój klient uregulował dług w wysokości 3,1 tysiąca złotych, płaci wszystko na bieżąco, a zwracam uwagę, że zaświadczenie o zaległości alimentacyjnej z lutego br. było na kwotę 2,2 tysiąca złotych - podkreśla mecenas Śleziona. - Majątek firmy mojego klienta wystarczyłby na pokrycie tego wszystkiego.

Jeszcze w maju adwokat wystąpił do III Wydziału Rodzinnego Sądu Rejonowego w Opolu o zawieszenie postępowania egzekucyjnego z mieszkania, uzasadniając, że można ściągnąć z innych źródeł, chociażby z dochodów dłużnika pochodzących z działalności gospodarczej.

Dwa miesiące temu adwokat skierował kolejne pismo do sądu z wnioskiem o zawieszenie egzekucji z mieszkania. Wskazał na inne źródła ściągania pieniędzy, np. wyposażenie i urządzenia z firm jego klienta. Pan Janusz coraz częściej widzi bezsens dalszej walki. - Niech mnie całkiem zlicytują - mówi zrozpaczony.

- Niech mnie szlag trafi, to wtedy być może się zastanowią, co było lepsze. Wtedy to ja już nie będę mógł łożyć na dziecko ani też złotówki państwo ze mnie nie wydusi. Jednak według sądu skarga nie zasługuje na uwzględnienie. A Sąd Okręgowy w Opolu oddalił zażalenie dłużnika na zbycie mieszkania pana Janusza.

Wszystko odbywa się zgodnie z prawem, choć z logiką nie bardzo, nie mówiąc już o poczuciu sprawiedliwości czy kosztach społecznych podejmowania takich decyzji. Zajęcie części dochodów czy samochodu to nie to samo, co zlicytowanie mieszkania, którego już nie kupi się po cenie, za jaką sprzedał je komornik.

- Komornicy zawsze działają na wniosek sądów - podkreśla Katarzyna Leciejewska, rzecznik Krajowej Rady Komorniczej, broniąc kolegi z Opola. - Podobnie jest z zajęciem mienia. To wierzyciel wskazuje mienie, z którego może być ściągnięta wierzytelność, ale to sąd podejmuje decyzję.

- Mój mecenas widzi jeszcze wyjście - mówi pan Janusz. - Zaskarżyć Skarb Państwa.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska