Szpiedzy tacy jak my. Jak Opolanie współpracowali z obcym wywiadem

Tomasz Kapica
Tomasz Kapica
123RF
W czasach PRL mieszkańcy naszego województwa byli często namawiani przez zachodnie służby do współpracy wywiadowczej. Ich ściganiem zajmował się m.in. były radny z Koźla.

Do domu pani Hildegardy Wilusz, która pochodziła z Błażejowic pod Koźlem, funkcjonariusze bezpieki weszli jesienią 1963 roku. Nie mieli już żadnych wątpliwości, że pani Wilusz jest szpiegiem. W domu znaleziono sympatyczny atrament do sporządzania tajnopisów, miniaturowe albumy do rozpoznawania rodzajów uzbrojenia z opolskich koszar, szyfry, instrukcje z ośrodka wywiadowczego, adresy skrzynek kontaktowych.

Wspólnie z narzeczonym do wszystkiego się przyznali. Proces zorganizowano w nowo wybudowanej sali Zakładowego Domu Kultury Chemik przy ulicy Świerczewskiego (dziś al. Jana Pawła II). Na widownię spędzono m.in. młodzież z miejscowych szkół i robotników z tutejszych fabryk. Przekaz do mieszkańców miał być jasny i czytelny: kto współpracuje z obcym wywiadem musi się liczyć z bardzo surową karą.

W IPN pani ma do dziś obszerne teczki

Hildegarda Wilusz i jej narzeczony Joachim Panek (urodzony w Leśnicy) zostali skazani na kary wieloletniego więzienia. Kobieta najpierw trafiła do zakładu w Strzelcach Opolskich, a później do specjalnego ośrodka dla kobiet w Fordonie koło Bydgoszczy. Po kilku latach wymieniono ją za innego agenta, który z kolei szpiegował na rzecz Polski.

Według niepotwierdzonych informacji miało do tego dojść na moście Glienicker Brücke w Berlinie Zachodnim, zwanym „mostem szpiegów”. - Kobieta osiedliła się w Niemczech Zachodnich. Jeśli wciąż żyje, to 7 czerwca 2016 roku skończy 86 lat - opowiada Bogusław Rogowski, kędzierzyński dziennikarz i pasjonat historii. To właśnie on zbierał historie opolskich szpiegów, których w czasach PRL nie brakowało w naszym województwie. Historia pani Hilgedardy należy do najciekawszych. Warto dodać, że w bazie Instytutu Pamięci Narodowej znajdują się setki dokumentów na jej temat podpisanych „Sprawa Hildegardy Wilusz”.

Historia miała swój początek w 1957 roku. 26-letnia Hildegarda pracowała wówczas w Urzędzie Pocztowo-Telekomunikacyjnym w Koźlu. Od dłuższego czasu starała się o paszport, by móc odwiedzić brata Leona, który wyjechał z Opolszczyzny pod koniec drugiej wojny światowej. Zamieszkał w Bremervörde, w Dolnej Saksonii. Wreszcie przyznano jej paszport, a poczta udzieliła jej dwumiesięcznego urlopu na wyjazd do RFN.

Niemcy jej się spodobały

Wizyta u długo niewidzianego brata była dla niej wielkim przeżyciem. Ponadto bardzo podobał się jej kraj, do którego przyjechała. Podziwiała eleganckie sklepy, w których nie brakowało towarów, w przeciwieństwie do tych polskich. Po kilku razem spędzonych dniach Leon zaproponował siostrze, że przedstawi jej swojego kolegę, pracownika Niemieckiego Czerwonego Krzyża. Spotkali się w restauracji. Kobieta opowiadała o trudnym życiu w Polsce i wrażeniu, jakie zrobiły na niej Niemcy. Mówiła o Koźlu, wspomniała m.in. o dużej jednostce wojskowej.

Wtedy panu z Czerwonego Krzyża zaświeciły się oczy. Próbował pociągnąć temat, a na zakończenie spotkania zaproponował spacer. - Poopowiadasz mi trochę o tym swoim ciekawym kraju, a ja sfinansuję ci zakupy kilku drobiazgów ze sklepów, które sobie wybierzesz - zaproponował młodej kobiecie. Nieco zaskoczona, przyjęła propozycję.

Pierwszy zarobek wyniósł 500 marek

Na spacerze pytał ją nie tylko o wspomnianą jednostkę wojskową, ale również o nastroje społeczne w Polsce. Kobieta już wtedy podejrzewała, że miły mężczyzna z którym nawiązała znajomość, nie jest tym, za kogo się podaje. Po kilku dniach przyznał się, że jest pracownikiem wywiadu amerykańskiego i chce nawiązać z nią stałą współpracę.

Zadanie miało być niełatwe, bo chodziło o zbieranie informacji na temat stacjonujących na Opolszczyźnie wojsk, rodzaju ich uzbrojenia i ewentualnej aktywności. Oficer wyciągnął 500 marek i poinformował, że współpraca będzie się wiązała z korzyściami finansowymi. Kobieta zgodziła się, pokwitowała odbiór pieniędzy oraz podpisała oświadczenie o współpracy. Wybrała sobie pseudonim „Rudolf”.

„Rudolf” szybko nauczył się podstaw pracy szpiegowskiej, ale miała ona początkowo stosunkowo ograniczony charakter. Amerykański oficer prowadzący uznał, że kobiecie przyda się profesjonalne przeszkolenie. Po dwóch latach ponownie wyjechała do Niemiec.

Amerykanie wierzyli, że współpracę z mieszkanką Koźla uda się stosunkowo długo utrzymać w tajemnicy. Opolszczyzna w ogóle idealnie nadawała się do werbowania szpiegów ze względu na fakt, że wielu tutejszych mieszkańców miało naturalne relacje rodzinne z obywatelami RFN. To właśnie pod ich przykrywką próbowano organizować siatkę tajnych współpracowników.

Musiała nauczyć się rozpoznawać wojsko

Tym razem Hildegarda Wilusz spotkała się z Garym Grammem, oficerem wywiadu. Skierowano ją na szkolenie, gdzie przede wszystkim nauczono sporządzania fachowych meldunków. Pokazano jej także, jak działają różne preparaty, takie jak sympatyczny atrament i inne rzeczy służące do sporządzania tajnopisów.

Uczono również zakładania tajnych skrytek kontaktowych. Najtrudniejsza była jednak nauka dotycząca rozpoznawania rodzajów wojsk i uzbrojenia. A takie szczegółówe informacje były dla Amerykanów najważniejsze.

Po powrocie do Polski kobieta mocno wzięła się do pracy na rzecz wrogiego Polsce Ludowej imperium. Spisywała to, co widać zza płotów jednostek wojskowych, uważnie obserwowała nastroje społeczne, a nawet podsłuchiwała telefony na poczcie. Wszystko wysyłała w meldunkach. Dwie skrzynki kontaktowe założyła na cmentarzu żołnierzy radzieckich przy ulicy Świerczewskiego w Kędzierzynie. Tam zostawiała meldunki i odbierała środki do sporządzania korespondencji. W międzyczasie poznała narzeczonego, Joachima Panka. Z czasem przyznała mu się, że jest szpiegiem, i zaproponowała, aby współpracą z wywiadem zajęli się oboje. Mężczyzna przystał na to.

Pieniądze, które zarabiali w ten sposób, amerykański wywiad przesyłał na konto brata pani Hildegardy - Leona. Ten przygotowywał za nie paczki, które następnie wysyłał do Polski. Opolanie oczywiście sporo ryzykowali i chcieli osiągać z tego większe korzyści, niż tylko zachodnią żywność czy ubrania. Joachim otrzymał z Niemiec m.in. motocykl marki Zinndapp. Polska straż graniczna nie zorientowała się, że w zawieszeniu miał on wbudowany miniaturowy nadajnik radiowy. Panek jeździł motorem po całej Opolszczyźnie i wysyłał meldunki do Niemiec. Zgubiła go rutyna i brak szczegółowej wiedzy, jaką powinien posiadać profesjonalnie przygotowany do pracy szpieg. Za miejsce wysyłania meldunków za często wybierał Górę św. Anny. Nie sprawdził, czy w tak charakterystycznym miejscu nie ma wojskowej stacji nasłuchowej. Niestety dla niego - była. W ten sposób został namierzony, a bezpieka szybko przeszukała mieszkanie Wilusz, co doprowadziło do zdekonspirowania agentów.

Partyjni też donosili Amerykanom

To nie jedyny znany przypadek mieszkańców Opolszczyzny przyłapanych na szpiegostwie. Bogusław Rogowski bardzo dobrze pamięta historię dwóch prominentnych mieszkańców miasta: kierownika wydziału komunikacji Powiatowej Rady Narodowej Tadeusza P. i sekretarza komitetu powiatowego PZPR Władysława K. - Ich działalność szpiegowska mocno uderzała w prestiż i wizerunek partii rządzącej i była skutecznie wyciszana - opowiada Bogusław Rogowski.

Dochodziło z tego powodu do zabawnych sytuacji. Podczas akademii z okazji rocznicy utworzenia Armii Czerwonej, która odbywała się w Teatrze im. Kochanowskiego w Opolu, wyświetlano film kędzierzyńskiego klubu filmowców „Alchemik”. Obraz opowiadał o jakichś uroczystościach związanych z bratnim sojuszem. Problem polegał na tym, że na kilku ujęciach był widoczny jeden ze szpiegów, jeszcze przed dekonspiracją. Obrazu nie dało się podmienić, więc cenzor na szybko zdecydował, że gdy na scenie pojawiać się będzie wspomniany agent, zasłoni ręką obiektyw projektora...

Przeżył Mauthausen, później ścigał szpiegów

Wiadomo, że wspomniani towarzysze współpracę z agentami jednego z krajów Europy Zachodniej podjęli w czasie pobytu na XX Letnich Igrzyskach Olimpijskich w Monachium, gdzie pojechali prawdopodobnie w nagrodę za zasługi dla partii. Wpadli jednak bardzo szybko, bo po zaledwie kilku miesiącach. Prawdopodobnie kontrwywiad wziął ich pod lupę zaraz po powrocie z Niemiec. Ich proces był jednak utajniony. Sąd we Wrocławiu wymierzył im kary po 5 i 7 lat więzienia. Stosunkowo niskie wyroki wynikały prawdopodobnie z niewielkiego zakresu współpracy z wywiadem.

- Po rozbiciu w końcówce lat 50. ubiegłego wieku przez Służbę Bezpieczeństwa organizacji niepodległościowych takich jak WiN i NSZ oraz po likwidacji opozycji antykomunistycznej, państwa zachodnie pozbawione zostały szerokich informacji o sytuacji gospodarczo-ekonomicznej i o nastrojach społecznych w Polsce - opowiada Bogusław Rogowski. - W wyniku tego wzmogła się działalność wywiadowcza placówek dyplomatycznych oraz organizacji humanitarnych i kulturalnych takich jak UNESCO, UNICEF i UNRRA, które przysyłały do Polski swoich przedstawicieli nierzadko w celach wywiadowczych.

Rozpracowywaniem siatek szpiegowskich na terenie Opolszczyzny zajmował się Bolesław Lisikiewicz.

- W czasie wojny był on więźniem niemieckich obozów koncentracyjnych, m.in. w Mauthausen - wspomina dziennikarz z Kędzierzyna-Koźla. Po wojnie zdecydował się na pracę w organach Urzędu Bezpieczeństwa. Podjął pracę w kozielskim referacie 1. zajmującym się walką z niemieckim wywiadem. Później zajmował się także infiltracją środowiska kościelnego. W latach 50. mocno zaangażował się w ściganie współpracowników amerykańskiego wywiadu, którzy działali na Śląsku. Dzięki niemu aresztowano niezwykle groźnego i skutecznego agenta wywiadu brytyjskiego o nazwisku Ludyga. Lisikiewicz pomógł także rozpracować panią Hildegardę i jej narzeczonego. Po 20 latach pracy został majorem, a w latach 90. został miejskim radnym. W radzie przewodniczył komisji ładu i porządku.

Dziękuję Bogusławowi Rogowskiemu za możliwość skorzystania z jego obszernych materiałów dotyczących opolskich szpiegów. Ich nazwiska zostały zmienione.

Most szpiegów w Berlinie.
Most Glienicke na rzece Haweli łączy Poczdam i Berlin. Dawniej przebiegała na nim granica pomiędzy Berlinem Zachodnim a wschodnimi Niemcami. Został zbudowany w roku 1907. W czasie zimnej wojny Związek Radziecki i Stany Zjednoczone wykorzystywały go do wymiany pojmanych agentów. Z tego powodu został on nazwany przez dziennikarzy „mostem szpiegów”.

Pierwsza wymiana szpiegów między supermocarstwami miała miejsce 10 lutego 1962 roku. USA zwolniły radzieckiego szpiega pułkownika Rudolfa Abla w zamian za pilota Francisa Gary Powersa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska