Szpital nie przywiąże rezydenta do siebie

Redakcja
Gimnazjaliści bawią się w lekarzy, czy zechcą nimi być w przyszłości?
Gimnazjaliści bawią się w lekarzy, czy zechcą nimi być w przyszłości? Krzysztof Szymczak
Na Opolszczyźnie ubywa lekarzy, tymczasem młodych adeptów tego zawodu, którzy wypełnią lukę pokoleniową jak na lekarstwo. Brakuje też rozsądnych zmian systemowych, dzięki którym przybyłoby specjalistów.

Problem z kadrą lekarską to nic nowego, występuje w całej Polsce. Z danych OECD (Organizacji Gospodarczej Współpracy i Rozwoju) wynika, że na 1000 Polaków przypada tylko 2,2 lekarza.Na 34 państwa, członków OECD, gorzej pod tym względem jest tylko w Korei Płn., Turcji i Chile. Opolszczyzna wypada jednak w tym rankingu wyjątkowo niekorzystnie, bo zajmuje w kraju przedostatnie miejsce, jeśli chodzi o liczbę lekarzy przypadających na 10 tys. mieszkańców (to obowiązujący u nas przelicznik). Wskaźnik ten wynosi 19,28 i niższy jest tylko w Lubuskiem, gdzie kształtuje się na poziomie 18,29.

Polacy się starzeją, lekarze również. Statystyki są nieubłagane. – Na Opolszczyźnie mamy najwięcej osób w tej grupie zawodowej w wieku 51-60 lat, a niedługo dominować będą lekarze w przedziale wiekowym 60-65 lat - alarmuje dr Jerzy Jakubiszyn, prezes Okręgowej Izby Lekarskiej w Opolu. - Dlatego nasuwa się istotne pytanie, na które należałoby jak najszybciej odpowiedzieć: co zrobić, aby w naszym regionie lekarzy było jak najwięcej? Szybkiego rozwiązania wymaga również problem związany z brakiem specjalistów z różnych dziedzin. Bowiem kolejne pomysły Ministerstwa Zdrowia w tym względzie, zamiast sytuację uzdrowić, tylko ją komplikują.

Rezydent wybiera raz

Absolwent medycyny po zaliczeniu rocznego stażu podyplomowego i zdaniu lekarskiego egzaminu państwowego (LEP), żeby osiągnąć w przyszłości przyzwoity status zawodowy, musi zrobić specjalizację z jakiejś dziedziny medycznej. Odbywa się to w dwojaki sposób: w trybie pozarezydenckim i rezydenckim. Tajemnicą poliszynela jest, że na ten pierwszy, jeśli nie jest się dzieckiem lekarzy lub znajomym znajomego, załapać się jest trudno. W tym przypadku wolnych miejsc szkoleniowych jest bowiem mało, gdyż szpital musi wtedy zatrudniać adepta medycyny na własny koszt, a wolałby tego uniknąć. Natomiast miejsca rezydenckie aż przez 5 lat opłaca Ministerstwo Zdrowia. To dla szpitala wygoda, bo ma medyka do pracy za darmo. A i sami rezydenci też nie mogą narzekać, bo ich pensje wzrosły w porównaniu z tym, co było wcześniej, i wynoszą ponad 3 tys. zł brutto (bez dyżurów).

Mankament z rezydenturami polega jednak na tym, że to Ministerstwo Zdrowia rozdaje karty, wyznacza z góry, ile miejsc szkoleniowych dostaną poszczególne województwa oraz jakich specjalizacji mają dotyczyć. Dotychczasowa praktyka pokazała też, że nie ma dobrego rozwiązania, które zadowoliłoby wszystkich. Miejsca przyznawane przez Ministerstwo Zdrowia często bowiem mijają się z planami i ambicjami opolskich lekarzy, jak też z oczekiwaniami szpitali. Za mało jest miejsc albo niektóre dziedziny nie cieszą się wzięciem.

Ministerstwo Zdrowia przydziela miejsca specjalizacyjne dla lekarzy z całej Polski dwa razy w roku: wiosną i jesienią. Przeważnie Opolszczyzna dostawała ich mniej, niż wynosiło zapotrzebowanie. Wiosną tego roku stało się jednak inaczej.

- Otrzymaliśmy tym razem 58 miejsc rezydenckich, o 38 więcej niż w tym samym okresie roku ubiegłego - mówi dr Jerzy Jakubiszyn, ordynator Oddziału Laryngologii WCM w Opolu. - Wbrew oczekiwaniom nie wzbudziło to jednak naszego entuzjazmu. Dlaczego? Ponieważ Ministerstwo Zdrowia zaostrzyło rygory dotyczące przyznawania rezydentur, wprowadziło istotną zmianę kuchennymi drzwiami, nie konsultując tego wcześniej z Naczelną Radą Lekarską. Zostaliśmy zaskoczeni.

Zmiana polega na tym, że jeśli lekarz wybierze rezydenturę z danej specjalności, to raz na zawsze, już nie będzie mógł jej zmienić. - Wyjątek mają stanowić tylko sytuacje podyktowane względami zdrowotnymi, np. ktoś wybrał chirurgię, po czym okazało się, że ma problemy skórne, co kolidowałoby z koniecznością częstego mycia rąk przed zabiegami. Wtedy będzie mógł wybrać coś innego. Jeśli jednak zdecyduje się np. na pediatrię i uzna, że to przerosło jego siły, to klamka zapadła.

I takie postawienie sprawy lekarzom się nie podoba. Spowodowało, że część miejsc rezydenckich z wiosny nie wykorzystano.
- Koleżanki i koledzy nie chcą zamykać sobie drzwi, boją się przypisania do jednej specjalizacji, więc postanowili z ostatecznym wyborem się wstrzymać, chwilowo gdzieś się pozatrudniali, wiem, że np. dyżurują w pogotowiu - podkreśla prezes OIL. - Ja ich rozumiem, bo dlaczego ktoś ma od razu przekreślić całe swoje życie zawodowe? Na moim oddziale była np. rezydentka, która najpierw zaczęła specjalizację z laryngologii, ale uznała, że to jednak nie dla niej. Przeniosła się na okulistykę i tam bardzo dobrze się spełnia.

Furtka dla niezdecydowanych

Decyzja Ministerstwa Zdrowia nie wzięła się jednak znikąd. Podobno w całym kraju coraz częściej dochodziło do takich sytuacji, że ktoś, nie mogąc rozpocząć wymarzonej specjalizacji, zaczynał jakąkolwiek, żeby przeczekać i mieć zabezpieczenie finansowe. Potem ją przerywał, gdy zwolniło się miejsce, które sobie upatrzył. Rekordziści robili to nawet kilkakrotnie, aż Ministerstwo Zdrowia postanowiło te praktyki ukrócić. Czy nie było to jednak posunięcie zbyt radykalne?

- Akurat w moim przypadku sytuacja była o tyle łatwa, że już od czwartego roku studiów wiedziałem, jaką chcę wybrać specjalizację - wyznaje dr Jacek Kochanowski, który jest rezydentem (zaliczył 2 lata) na Oddziale Chorób Wewnętrznych Szpitala Wojewódzkiego w Opolu. - Chciałbym też potem kontynuować szkolenie z gastroenterologii. Mnie ominął dylemat, który, jak wiem, dotyczy wielu młodych lekarzy, którzy stoją przed poważnym wyborem. Studia medyczne nijak się bowiem mają do pracy, z jaką mamy potem do czynienia w szpitalu. Dopiero życie to weryfikuje. Roczny staż może nie każdemu wystarczyć. Nie chodzi o to, by przeskakiwać z rezydentury na rezydenturę. Ale jakaś furtka pozwalająca na jednorazową zmianę specjalizacji powinna pozostać.

Na początku stycznia Ministerstwo Zdrowia zapowiedziało, że opłaci w tym roku kształcenie specjalizacyjne wszystkim absolwentom akademii medycznych z lat 2012-2015, zatem i tym, którzy nie dostali się wcześniej na rezydentury. To ponad 6 tysięcy osób. Od zakazów i nakazów specjalistów jednak nie przybędzie. Chętnych na miejsca rezydenckie, oprócz przyzwoitej pensji na początek, przyciągnie też szansa na solidne poznanie tajników zawodu. Kiedyś absolwenci akademii medycznych uważali, że dają ją tylko duże szpitale, najlepiej kliniki, ale to się powoli zmienia. Ważne jest, co szpital oferuje.
Na przykład kiedyś rezydenci omijali szpital w Krapkowicach szerokim łukiem. Ale gdy został on przekształcony w spółkę, wyremontowany, wyposażony w nowoczesny sprzęt i zatrudnił wysokiej klasy specjalistów, zaczął przyciągać.

- Obecnie mamy trzech rezydentów na oddziale wewnętrznym i dwóch - na bardzo deficytowej pediatrii, z czego się bardzo cieszymy, ponieważ lekarzy dziecięcych na Opolszczyźnie można szukać ze świecą - zaznacza Marcin Misiewicz, prezes Krapkowickiego Centrum Zdrowia. - A jest nadzieja, że oni potem tu zostaną. Może zabrzmi to nieskromnie, ale młody narybek do nas ciągnie nie bez powodu. Mamy wysoki poziom świadczonych usług, opiekunowie naukowi są dyspozycyjni i poświęcają rezydentom tyle czasu, ile trzeba, uczą praktyki i przede wszystkim pozwalają im na więcej samodzielności, choć pod kontrolą. Przecież obecny rezydent kiedyś będzie musiał sam podejmować decyzje. W dużych szpitalach, gdzie rezydentów jest dużo, z praktyczną nauką zawodu wygląda to różnie.

- Złożyliśmy też wniosek o akredytację na prowadzenie rezydentur na oddziale chirurgii ogólnej, liczymy na pozytywną odpowiedź - dodaje prezes KCZ.

Ordynator Oddziału Chorób Wewnętrznych w Krapkowickim Centrum Zdrowia też ma o rezydentach jak najlepsze zdanie. - Ja akurat nigdy nie słyszałem, żeby zmienianie specjalizacji z jednej na drugą było nagminnym procederem - twierdzi dr Andrzej Żelowski. - U nas nigdy taka sytuacja nie miała miejsca. Rezydenci kończyli internę, pozdawali dobrze egzaminy i realizowali się dalej. Np. jeden jest teraz w trakcie specjalizacji z hematologii, którą robi w Opolu, drugi - z gastroenterologii, kolejny został na naszym oddziale i kończy reumatologię. Mamy jedno miejsce wolne i chętnie kogoś na nie przyjmiemy.

Doktor Żelowski, który jest specjalistą z chorób wewnętrznych i gastroenterologii, przyznaje, że on sam internę wybrał, będąc już na stażu, poznając w praktyce tę dyscyplinę. - A gastroenterologią zająłem się przez przypadek, bo pojawiła się taka możliwość - i cieszę się z tego powodu.

Szpital zostaje na lodzie

Problem z rezydentami wynika jednak jeszcze z czegoś innego - z ich przemieszczania się, co zaczyna wymykać się spod kontroli. - Mechanizm jest taki, że ktoś zaczyna rezydenturę np. w Opolu, a potem przenosi się z nią do innego miasta lub województwa i pieniądze idą za nim - mówi dr Rajmund Miller, laryngolog z Nysy, członek sejmowej Komisji Zdrowia. - Szpital, który ma jakiś udział w szkoleniu adepta medycyny i zaczyna traktować go już jak swojego pracownika, nagle zostaje na lodzie. Może tak nie powinno to wyglądać? Jest wiele pytań bez odpowiedzi.

Tymczasem prawo pozwala jednak na to, że lekarz, bez względu na miejsce zamieszkania, może się ubiegać o rezydenturę na terenie całego kraju. Nikt też nie może zatrzymać go w szpitalu na siłę.

- Nie można przypisać lekarza do szpitala jak chłopa do ziemi - zaznacza dr Jerzy Jakubiszyn. - W interesie województw byłoby to na pewno dobre rozwiązanie, ale w interesie lekarza - nie. Wyjątek może stanowić tylko taka sytuacja, że szpital zapewnia lekarzowi etat i specjalizację w systemie pozarezydenckim oraz podpisuje z nim umowę cywilnoprawną na określony okres, której nie można zerwać.

Na rezydenturę na Opolszczyźnie, co nietrudno zauważyć, decyduje się coraz więcej lekarzy z ościennych województw.

- Bo u nich o pewne specjalizacje jest jeszcze trudniej niż u nas - mówi dr Marek Piskozub, dyrektor WCM w Opolu. - Lekarze, głównie z Wrocławia i Katowic, zaczynają je tutaj, a gdy nadarza się okazja, wracają tam, skąd przybyli. Najczęściej odbywa się to z powodów rodzinnych. Oczywiście pojawia się żal, bo starsi lekarze poświęcają im czas, ale rezydent jest wolnym człowiekiem. Można dyskutować, czy nie należałoby zmienić zasady i wprowadzić wymianę: rezydentura za rezydenturę. Bo inaczej specjalistów z deficytowych specjalności, jak np. endokrynologia, będzie ciągle brakować. Ale też trzeba przyznać, że część lekarzy z innych województw tu robi specjalizację i tu zostaje. Problem z rezydentami przypomina węzeł gordyjski, którego nie da się rozsupłać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska