Sztuka spod zlewozmywaka

Zbigniew Górniak
Zbigniew Górniak
Zbigniew Górniak

Jeden z bohaterów Molierowskiej komedii "Mieszczanin szlachcicem" dowiedział się pewnego dnia ku swemu osłupieniu, że przez całe życie wysławiał się prozą. A jemu, poczciwcowi, wydawało się, że tylko gada - tak po prostu.
W podobny sposób za pośrednictwem warszawskiej "Trybuny" (już bez "Ludu", choć równie propagandowo zapiekłej) dowiedziałem się kilka dni temu, że jestem artystą. Konkretnie - artystą plastykiem. A jeszcze konkretniej - nowoczesnym artystą plastykiem.
Otóż gazeta opisała perypetie jednego z najlepiej znanych (co należy odczytywać: najlepiej opłacanych) plastyków brytyjskich Damiana Hirsta. Onże wystawiał w prestiżowym londyńskim Mayfair swą kompozycję "Bez tytułu" (jakiż nowoczesny artysta kłopotałby się wymyślaniem tytułu dla swego dzieła???), która miała przedstawiać nieporządek w pracowni artysty. W skład kompozycji wchodziły puste butelki, popielniczki z niedopałkami, wyciśnięte tubki po farbach, kleju, zapałki, nożyczki i tym podobne śmieci, których staranne zaaranżowanie miało nosić w sobie głębszy kulturowy sens, jakiego wytłumaczyć się nie podejmuję, zostawiając to wałkoniom z hermetycznej kasty krytyków sztuki.
Cały ten zgromadzony przez Hirsta burdel wylądował jednak za sprawą sumiennej sprzątaczki w kuble na śmieci. No cóż, kobiecina pewnie nie czuje ducha nowoczesnej plastyki, a w domu wiesza sobie na ścianie kiczowate landszafty ze szkockim krajobrazem okraszonym postacią faceta w spódnicy z kobzą na ramieniu. Sympatycy Hirsta próbowali odzyskać dzieło dla światowego dziedzictwa, dobywając z kubła kolejne składniki kompozycji, ale ponoć to już nie było to. Raz zdekomponowane dzieło nowoczesnego plastyka jest jak rasowy szwajcarski zegarek - zamoczony w wodzie jest już potem do wyrzucenia.
Felieton ten piszę pod koniec redakcyjnej dniówki, więc od porannej wizyty pani sprzątaczki zaszły już w moim pokoju pewne zmiany. Popatruję teraz radośnie na niedossany landrynek rzucony niedbale do popielniczki: jakże metafizycznie oblepił się on brudem; wygląda pośród petów niczym diament w popiele. Na podłodze zgnieciona puszka po coli - symbol przemijania i jednorazowości rzeczy. Przeczytane gazety, tu i ówdzie naddarte, zaścielają wykładzinę - niczym dywan wiadomości złego i dobrego. Sama wykładzina poplamiona piwem i wiśniowym likierem - które są jak ślady z przeszłości, konkretnie z interregnum redakcyjnego, czyli bezkrólewia, kiedy to jeden naczelny odszedł był, a drugi nie nadszedł jeszcze, więc w firmie można było to i owo. Bardzo traumatyczne są to ślady... Na biurku sterta naderwanych karteluchów, pobazgranych dyskietek, rozprostowanych spinaczy (trzeba czymś dłubać w zębach z nudów, no nie?), zużytych pisaków, które zupełnie jak za komuny - wypisują się po jednym dniu, ale wcześniej plamią dłonie i koszule. To wszystko wala się niczym śmietnik pomysłów, idei, informacji itp. Nie potrafię tylko znaleźć artystycznego uzasadnienia dla talerza z resztkami bigosu, jaki trzy dni temu zostawił tu red. Mirosław Olszewski. Byłby to tak zwany akcent polski w owym cywilizacyjnym rozgardiaszu skomponowanym pieczołowicie przeze mnie - Artychę przez duże już "A"? Muszę zapytać o to kogoś z działu kultury.
Ale najlepsze dzieła i tak tworzę w domu. Tam, w szafce pod zlewozmywakiem, to się dopiero wykluwa Sztuka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska