Rozmowa z Pawłem DYTKĄ, najpopularniejszym sportowcem Opolszczyzny
- W ubiegłorocznym plebiscycie był pan drugi, teraz stanął na najwyższym miejscu podium. Jakie to uczucie być najpopularniejszym?
- To dla mnie bardzo duża niespodzianka. Być może pomogły mi starty w Rajdzie Festiwalowym i w wyścigu na Górze św. Anny. Teraz mogę zażartować, że i w plebiscycie notuję progresję wyników - w poprzednim roku byłem wicemistrzem Polski i zająłem drugie miejsce, teraz mam dwa tytuły mistrzowskie i czytelnicy "NTO" dali mi pierwszą lokatę.
- Prawie dziewięć lat temu, podczas popularnego rajdu w Prudniku "przestawił" pan słup z koszem. Czy wtedy Paweł Dytko myślał o tych sukcesach, jakie osiągnął?
- O nie. Wtedy szczytem moich marzeń był start w rajdzie do mistrzostw Polski. Kiedy w 1997 roku ukończyłem takie zawody i zdobyłem aplauz kibiców na mecie, zacząłem myśleć o czymś więcej. W sporcie wiele rzeczy jest niezależnych od zawodnika, liczą się też fundusze, a ja trafiłem dość szczęśliwie, bo od razu znalazłem sponsorów, a później zacząłem startować samochodem Mitsubishi.
- Miniony sezon...
- ...był chyba najlepszy w mojej krótkiej karierze. Zdobyłem maksymalną liczbę punktów w mistrzostwach Polski, pobiłem dwa rekordy trasy, na moich samochodach dwaj koledzy zdobyli kolejne tytuły mistrzów Polski. No i teraz to zwycięstwo w plebiscycie. Mam się z czego cieszyć.
- Często mówi pan o swoich kibicach. Czy rzeczywiście w czasie jazdy czuje pan ich doping?
- Jadąc, ma się trochę czasu, by rzucić okiem na pobocze i zobaczyć te machające do ciebie ręce. To się zauważa i na pewno pomaga w jeździe, kiedy widzisz, że komuś zależy, żebyś jechał dobrze. A jak zjeżdżasz na metę, to zauważasz roześmianych i zadowolonych ludzi, cieszących się, że to ty wygrałeś. Moi kibice to młodzi ludzie, choć nie brakuje i tych w średnim wieku. A że Nysa nie jest wielkim miastem, to i tu mnie poznają, pozdrawiają, a często też pomaga ją w załatwieniu jakichś spraw.
- Co zamierza pan osiągnąć w tym roku?
- Dużym wyzwaniem i wejściem na wyższy poziom rywalizacji byłyby dla mnie starty w mistrzostwach Europy. Ale to się wiąże z budżetem, a tego na razie nie mam. Trzeba znaleźć pieniądze. Jeszcze do maja mam czas na poszukanie sponsorów, a jeśli się to nie uda, może poświęcę ten rok na przerwę w startach, by zgromadzić fundusze na następny sezon. Dziś trudno mi cokolwiek obiecywać poza tym, że chciałbym pokazać się ludziom na Opolszczyźnie: zarówno w Rajdzie Festiwalowym, jak i w wyścigu na Górze św. Anny.
Rozmowa z Waldemarem Wspaniałym, najpopularniejszym trenerem Opolszczyzny
- Gdyby założyć księgę rekordów plebiscytu, byłby pan w niej na pierwszym miejscu. To czwarty z rzędu triumf.
- To miło, iż kibice po raz kolejny uznali mnie za najpopularniejszego. Kiedyś triumfowałem w podobnym plebiscycie, zorganizowanym w Gorzowie. Ta nagroda to wynik pracy wszystkich w Mostostalu. Nie ma możliwości, aby trener bez zawodników i dobrych podstaw organizacyjnych klubu cokolwiek mógł wygrać.
- Czy czwarty tytuł "smakuje" tak samo jak pierwszy?
- Każdy ma inny smak, bo każdy sezon miał dla nas inny przebieg, choć w końcowym rozrachunku przynosił sukcesy. Ten rok był dla mnie wyjątkowo trudny. Pierwszy raz dopiero w piątym meczu wygraliśmy mistrzostwo, mieliśmy bardzo trudne mecze w Lidze Mistrzów, ale cieszyliśmy się z brązowego medalu, na który polska siatkówka czekała dwadzieścia pięć lat. Kosztowało mnie to wszystko dużo zdrowia.
- A jak z tym zdrowiem?
- Ten rok nauczył mnie, żebym spokojniej podchodził do pracy i zaczął myśleć też o swoim zdrowiu. Przez ostatnie cztery lata "jechałem" na takich obrotach, iż pora trochę wyhamować.
- Jakie miejsce wśród pańskich licznych laurów zajmują te plebiscytowe?
- Ważne. Cała nasza praca ma sens tylko wtedy, kiedy trafia do ludzi. Siatkówka jest w tej chwili bardzo popularna, a tytuły zdobywane przez nas jeszcze bardziej mobilizują. Dziękuję wszystkim kibicom, którzy w tym plebiscycie głosowali na mnie.
- Ten sezon nie rozpoczął się zbyt dobrze dla Mostostalu, ale kibice wciąż wierzą w odrodzenie zespołu.
- Nie przypominam sobie sezonu, w którym mielibyśmy tyle i tak poważnych kłopotów ze zdrowiem zawodników. Od początku sezonu na żadnym treningu nie miałem w pełni sprawnych dwunastu zawodników. Były kontuzje i operacje. Ktoś może powiedzieć, że się tłumaczę, ale taka jest prawda. Mimo to nie straciliśmy kontaktu z czołówką. Od drugiego miejsca dzieli nas jeden punkt. Może efekty nie są takie, do jakich przyzwyczailiśmy kibiców w ostatnich czterech latach, ale jestem przekonany, iż jeśli kontuzjowani wrócą, to znów powalczymy w finale ligi.
- Czy odkąd nie jest pan przy reprezentacji, w klubie pracuje się łatwiej?
- Praca z reprezentacją to na pewno znacznie większa odpowiedzialność niż w klubie. Z różnych powodów oprócz szkolenia miałem na swoich barkach sprawy organizacyjne, jak choćby załatwianie pieniędzy dla reprezentacji. Na pewno nie ułatwiało mi to pracy. Moją winą jest, że się na to zgodziłem, ale nie było innego wyjścia. Teraz to wszystko ze mnie spadło. Jestem spokojniejszy.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?