Szymon Hołownia: - Nie walcz, nie biegaj, nie nawracaj. Bądź chrześcijaninem naprawdę

fot. Sławomir Mielnik
fot. Sławomir Mielnik
Rozmowa z Szymonem Hołownią, publicystą katolickim, dyrektorem programowym kanału Religia.tv.

- W Opolu promował pan niedawno swoje najnowsze dzieło - "Monopol na zbawienie". Skąd pomysł napisania książki, która jest jednocześnie grą?
- Doszedłem do wniosku, że pora kończyć powoli z karierą autora leksykonów, ale jednocześnie miałem świadomość, że jeszcze jeden muszę napisać, skoro jakieś pytania wciąż wiszą w powietrzu. Pomyślałem, że dobrze będzie nadać mu formę gry. Dzięki elementom losowym - kostce, pionkom - w tej książce jest trochę jak w życiu. Nigdy nie wiesz, na co trafisz i musisz temu sprostać. Pierwotnie zamierzałem nawiązać do "Magii i miecza", fascynującej gry z czasów mojego dzieciństwa. Do pomysłu bardzo zapaliło się wydawnictwo "Znak". Tę grę na pewno można jeszcze dopracować, ale grać się da. Sprawdziłem. A w przyszłości nie wykluczam dodatków w rodzaju "Magia i miecz w kosmosie".

- Sądzi pan, że kosmici istnieją?
- Zawsze mnie to fascynowało, że skoro prawie na pewno istnieją, co potwierdzają także watykańscy astronomowie, to czy i do nich dotarło Boże objawienie? Czy tam był grzech pierworodny? Przecież skoro Bóg jest Panem wszechświata. To nie jest wyłącznie Panem Opola, Białegostoku czy Warszawy, tylko wszystkiego, co istnieje. Myślenie, że Bóg stworzył tylko nas jest egoizmem.

- A skoro nie tylko nas stworzył, to jest pan gotów ewangelizować kosmitów?
- Najpierw chciałbym się dowiedzieć, co taki ET je i czy ma telewizor. Na początek trzeba nawiązać ludzkie więzi, pootwierać wiele drzwi, zanim się przez nie wniesie krzyż. Jezus zaczynał od tego, że przychodził na ucztę, jadł i rozmawiał z ludźmi. Wpisywał się w kontekst ich życia, pokazywał, że jest dobry, i to przez największe D, a oni, patrząc na Niego, nawracali się. Ja nie przychodzę nawracać, przychodzę dawać wiedzę.

- Toteż pisze pan książki dające wiedzę o Kościele. Są potrzebne?
- Tak, bo uważam, że zanim w polskim Kościele wypłyniemy na głębię, musimy najpierw przepłynąć trałowcem i pozdejmować wszystkie miny. Ja sam, będąc świadomym katolikiem od dzieciństwa, wielu rzeczy, o których pisałem, dowiedziałem się właśnie pisząc o nich. Też nie byłem w stanie zrozumieć choćby, o co chodzi z tymi odpustami, ani czym się różnią w sensie kościelnej mody kanonicy od prałatów. Można by sądzić, że modlitwa, post i jałmużna to są dzisiaj najbardziej obciachowe słowa, a pisząc "Monopol", dowiedziałem się tego, co dotąd tylko przeczuwałem, że bez jałmużny nie ma skutecznej modlitwy. Przy czym jałmużna nie jest aktem litości polegającym na wrzuceniu komuś pięciu złotych, tylko pewną postawą w życiu. Zresztą jak to jest? Z jednej strony modlitwa, post i jałmużna to jest niby paździerz. Ale z drugiej strony ludzie poświęcają setki godzin na techniki oddechowe, a mogli by się modlić. Katują się dietami, zamiast pościć. I nie dają jałmużny, ale sypią groszem na wielką orkiestrę. Więc kto nam zrobił czarny PR? Trochę zrobił go szatan, a trochę my sami. Dlatego na kościelnej łące jest jeszcze mnóstwo do zrobienia.
- Co powinniśmy robić?
- Na pewno nie musimy wyskakiwać z naszej twierdzy i krzyżami bić po głowach gejów i liberałów, chociaż bardzo lubimy to robić. Potem wracamy spracowani do naszej twierdzy i nie widzimy, że ta twierdza się nam wali.

- Kto odpowiada za kryzys Kościoła?
- Ja i pan. Bo żadna Joanna Senyszyn go nie zburzy. Już prędzej my go wykończymy swoją niewiedzą i ignorancją. Bo poziom wiedzy religijnej większości z nas jest naprawdę marny. Potrzebna jest praca organiczna. Więc piszę książki, spełniając swój sen grafomana. I trzeba to robić, skoro w katolickim - podobno w 90 procentach - społeczeństwie 18 procent potrafi poprawnie wymienić imiona czterech ewangelistów. I o tym trzeba pamiętać, słuchając zachwytów, że 60 procent Polaków chodzi do Kościoła. W dodatku mamy zerową wiedzę o tym, jak funkcjonuje Kościół w świecie.

- Skoro jest tak źle, to dlaczego jest tak dobrze? Kościół w Polsce wciąż jest mocny.
- Jeden z moich przyjaciół opowiadał mi, jak podczas rocznicy poznańskiego Czerwca jeden z biskupów mówił z ogniem o pieskach, które szczekają, a tymczasem nasze świątynie wciąż są pełne, a ludzie w Polsce gorliwie wierzą. Zastanawiam się, na jakim świecie on żyje. Dlaczego nie przyjrzał się procesji Bożego Ciała, która szła wtedy przez Poznań. Jak byłem dzieckiem, to przed niesionym w procesji Najświętszym Sakramentem klękali wszyscy. Nawet witryna jedynego w Białymstoku sex-shopu była zasłonięta. A wtedy, w Poznaniu, ludzie przepychali się między piwnymi ogródkami, z których z życzliwym zaciekawieniem ludzie się przyglądali, co ci katolicy robią i dlaczego coś złotego obnoszą po mieście. Ta zmiana jest widoczna. Nie ma się co oszukiwać.

- Dlaczego świat się laicyzuje?
- Żaden świat. Problem jest tylko w Europie. Może trochę w USA. Na całym świcie religia kwitnie. Jak zapytać biskupa w Afryce, jaki ma problem, to powie, że nie może zmieścić w seminarium wszystkich kleryków. Na Filipinach w 2000 roku było tyle chrztów co we Francji, Hiszpanii i Polsce razem wziętych. Myślmy o świecie realnie. Kościoła w Polsce może nie być. Przypomnę, że każdy biskup pomocniczy ma w swoim tytule stolicę jakiejś prężnej przed wiekami stolicy biskupiej w Afryce północnej, po której teraz hula piasek. Kto nam obieca, że za 300 lat jakiś biskup na Filipinach nie będzie miał w swoim tytule Krakowa, Warszawy czy Opola. Zasłużonych diecezji, w których mieli kleryków, więź z polskim papieżem i obraz jasnogórski, tylko że wszystko to spieprzyli. Przyszłość jest w naszych rękach. Nie podawajmy sobie narkozy pt. Polska krajem katolickim. Jestem zdania, że Kościół w Polsce wchodzi w zakręt. Jest czas, żeby przemyśleć strategię. Zredukować bieg i za zakrętem odsłoni się nowa perspektywa. Jak pojedziemy dalej prosto, można wylądować w rowie.

- Co jest dziś największym problemem Kościoła w Polsce?
- Dość powszechne przekonanie, że chrześcijaństwo jest światopoglądem, zbiorem etycznych reguł. Zespołem poglądów na temat aborcji, in vitro, seksu przed małżeństwem itd. A chrześcijaństwo jest w rzeczywistości relacją człowieka z Bogiem, osoby z Osobą. A to, o czym powiedziałem przed chwilą, powinno być konsekwencją tej relacji. A my zaczynamy od końca. A ludzie, jak nie mają argumentów przeciw in vitro, mogą odnieść wrażenie, że im się chrześcijaństwo kończy. Ta wajcha musi się im w głowach przestawić. Najpierw muszą spotkać Boga. I to nie słodkiego Jezuska, którego w nosek podrapią i nie Boga, który jest skrzyżowaniem policjanta z księgowym. To nie jest mój Bóg. Bóg, którego ja spotkałem, nie zawsze odpowiada na moje pytania, zwłaszcza na pytanie: dlaczego? Ale to jest Bóg, który był przy mnie we wszystkich najciemniejszych momentach mojego życia. Także wtedy, gdy doświadczałem własnej choroby czy śmierci moich najbliższych. Zawsze dobry Bóg był przy mnie.

- Miał pan chwile zwątpienia w wierze?
- Wszedłem kiedyś w szpitalu w Prokocimiu do kaplicy. Dzieciaczki pokłute wenflonami, jeden bez ręki, inny bez włosów, w piżamkach modlą się przed Najświętszym Sakramentem. I ja wiem, że one modlą się o zdrowie. A niektóre z nich zdrowe nie będą i umrą. Kiedy myślę o swojej śmierci, a myślę często, to przychodzą mi do głowy lęki wynikające z grzechu pierworodnego, po którym nosimy w sobie ziarenko śmierci. I nachodzą mnie myśli, że po tamtej stronie nic nie ma. Pójdę do piachu. A przecież wiem, że Bóg tam na mnie czeka.

- Dlaczego w Polsce często dziś łatwiej - zwłaszcza młodym ludziom - przyznać, że są ateistami czy agnostykami niż praktykującymi, zaangażowanymi chrześcijanami?
- Bo katolicyzm dla wielu ludzi jest paździerzowy. A jest paździerzowy, bo się ludziom kojarzy z czymś nienormalnym. Jakby katolik musiał być źle ubrany i koniecznie mieć stare auto i dużo dzieci. Jakby wiara nie mówiła o życiu, jakby była wyłącznie zbiorem zakazów i nakazów, jak miasteczko ruchu drogowego. Brakuje nam normalnego rozmawiania o wierze bez uciekania w kompromisy. Ale normalnego, przy którym pije się herbatę. Będąc katolikiem, trzeba być normalnym uśmiechniętym człowiekiem. A inni ludzie, jak zobaczą, że ktoś jest konsekwentny w tym, co robi jako człowiek wierzący, ale jednocześnie nikogo do swoich przekonań nie gwałci, to go będą szanowali. Bo taki ktoś jest pociągający. Staje się punktem odniesienia. Więc nie walcz, nie biegaj, nie nawracaj. Bądź chrześcijaninem naprawdę. Ludzie sami do ciebie przyjdą. I wtedy stanie się możliwy dialog i to bez kompromisu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska