Do wczoraj nikt w Żelaznej nie mówił o tym głośno. Zmowa milczenia nieformalnie zawarta na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych obowiązywała nawet po wybuchu w 1985 roku na polach między Żelazną a Sławicami. Wieś nie została sprawdzona przez saperów, bo nikt nie powiedział o zakopanych pociskach.
- To była najprawdopodobniej jedna z bomb, których pozbył się w 1945 roku amerykański bombowiec B-417 przed awaryjnym lądowaniem w pobliżu cegielni w Sławicach - powiedział "NTO" Alfred Gajda, mieszkaniec Żelaznej. - Skąd to wiem? Widziałem jedną z nich zaraz po tym, jak upadła na pole, które dzisiaj uprawia Karol Pawleta. To była 500-funtowa bomba. Sterczała z ziemi i potem została podkopana i zasypana przez wojsko. Na pewno nie została wydobyta do 1953 roku, potem nie pamiętam, czy coś było robione w tej sprawie.
Na przełomie stycznia i lutego 1945 roku przez Żelazną przebiegała linia frontu. Dwa tygodnie piekła pozostawiły po sobie setki zabitych żołnierzy, niewybuchów amunicji artyleryjskiej, moździerzy i sprzętu wojskowego. Front przesunął się dalej, na zachód i we wsi pozostał wojskowy komisarz, który nakazał wracającym mieszkańcom sprzątanie pocisków.
Moja rodzina wróciła 19 marca 1945 roku - wspomina Gajda. - Dwadzieścia metrów od mojego domu rodzinnego była transzeja i punkt obserwacyjny wojsk sowieckich. Została zasypana, a do otworu obserwacyjnego kazano składać zebraną na polach amunicję armatnią oraz moździerze. Przykryto to potem chaszczami. Ile tego było? Nie pamiętam. Ale matka mówiła, żeby tamtędy nie chodzić. Takich miejsc we wsi było więcej.
Badamy sprawę
Jak nas wczoraj zapewniono w wydziale interwencji kryzysowej Urzędu Wojewódzkiego w Opolu, patrole saperskie są cały czas w ruchu i mają obowiązek w ciągu trzech dni przyjechać na miejsce znalezienia niewybuchów lub składów powojennej amunicji. Jeśli nasza informacja o tajemnicy wsi Żelazna się potwierdzi, to wszystkie miejsca domniemanego złożenia amunicji zostaną sprawdzone i opróżnione.
Po zakończeniu wojny kilkakrotnie zgłaszano w Komendzie Powiatowej Milicji Obywatelskiej w Opolu fakt zakopania pocisków. Ale - jak twierdzi Alfred Gajda - nikt się tym nie zainteresował. Za to we wsi przestano głośno mówić o sprawie. Nawet kiedy ktoś coś znalazł, to zakopywał głębiej, by dzieci tego nie znalazły. I nawet wówczas, gdy Jerzy Sontak został pokiereszowany przez niewybuch, a Jerzy Henek stracił rękę - nikt nie szukał we wsi i okolicy zakopanych pocisków.
Dopiero w miniony piątek Józef Kotula, Alfred Gajda i Karol Pawleta postanowili przypomnieć o drzemiącej w ziemi śmierci. Alfred Gajda zapytany przez reportera "NTO" o powód tej decyzji powiedział wprost: - Ruszyło mnie sumienie i strach przed tym, że te zakopane pociski mogą kogoś zabić. Zobaczyłem w telewizji reportaż o dziecku, które zginęło w wyniku zabawy niewybuchem, więc postanowiłem zrobić porządek z tym, co jest zakopane koło domu.
Wczoraj władze gminy Dąbrowa poinformowały jednostkę saperską w Brzegu o zakopanych pociskach. Jedno jest 20 metrów od domu Alfreda Gajdy. Inne podobno tam, gdzie były leje po bombach. Ile ich jest w Żelaznej? Nie wiadomo. Najprawdopodobniej sprawdzą to saperzy.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?