TAK dla Unii

Redakcja
Danuta Huebner
Danuta Huebner
Z minister Danutą Huebner, szefową Komitetu Integracji Europejskiej, rozmawia Mirosław Olszewski

- Badania opinii publicznej euroentuzjastów cieszą: utrzymuje się przewaga zwolenników integracji nad jej przeciwnikami. Eurosceptyków cieszą z kolei wypowiedzi socjologów, którzy twierdzą, że "politycznie niepoprawne" jest obnoszenie się z poglądami przeciwnymi naszemu zjednoczeniu z UE. Czy - pani zdaniem - referendum wyjdzie na TAK, czy na NIE?
- Przewidywanie przyszłości to ryzykowna zabawa. Ja jednak jestem optymistką i sądzę, że referendum będzie wygraną nas wszystkich. To zresztą kwestia wiary w naszą zbiorową mądrość. Pomyślmy: czy można bez strachu wyobrazić sobie inny scenariusz? Przecież już teraz wiele inwestycji powstaje u nas przy znacznym wsparciu unijnych środków pomocowych. Szereg inwestycji w infrastrukturę nie powstałoby w ogóle, gdyby nie pieniądze płynące z Unii. W jakiej znaleźlibyśmy się sytuacji, gdyby nagle Polska stała się wyspą wśród państw należących już do UE? We współczesnym świecie nie ma wielkiego wyboru: albo jest się gotowym nadążać za zmianami, które w praktyce okazały się skuteczne i korzystne, albo pozostaje się w tyle. Ufam, że większości z nas wystarczy wiary w to, że warto być członkiem grupy przodujących niż próbować eksperymentów, które mogą nas zdegradować do roli outsidera.
- A gdyby okazało się, że propaganda antyunijna była skuteczniejsza i większość z nas wypowiedziała się przeciwko wstąpieniu do Unii? Czy rząd ma jakiś "plan awaryjny"?
- Wszelkie wysiłki rządu idą w tym kierunku, by dotrzymać terminów i wstąpić do UE w pierwszym zaplanowanym terminie jej rozszerzenia. Nic mi nie wiadomo o tworzeniu jakichś planów awaryjnych.
- Rząd powiadomił, że w przypadku przegranej w referendum poda się do dymisji. To nie wygląda na plan, raczej na gest...
- Pyta pan, co stanie się wtedy, gdy głosami większości Polaków nasz kraj znajdzie się poza ogromną, wydajną, rozwiniętą cywilizacyjnie strukturą UE. Nie nazwę tego aż katastrofą, ale sytuacją przynoszącą ogromne straty. Nie wiem, czy w tej chwili, gdy zwolennicy wstąpienia do UE przeważają i nic nie wskazuje na to, by mieli gwałtownie stopnieć, jest czas na tworzenie planów awaryjnych. Na pewno lepiej skupić się na tych działaniach, które perspektywę zjednoczenia czynią bardziej realną.
- Czy przegrana w referendum zamyka sprawę naszego akcesu?
- Nie. Jest możliwe - i pewnie tak by się stało - że za jakiś czas, może rok, może dwa lata, referendum zostałoby powtórzone. Ostatecznie jest i taka możliwość, zapisana w prawie, że decyzję o akcesie do Unii, na wniosek prezydenta, podejmie większość parlamentarna.
- Byłoby to swoiste obejście opinii społecznej...
- Na pewno nie byłoby to rozwiązanie idealne. Łatwo byłoby je krytykować, i przeciwstawiać jego skutkom. Ale naprawdę w tej chwili najważniejsze są nasze dobre przygotowanie do zjednoczenia i przekonanie tych nieprzekonanych rodaków, że to się nam wszystkim po prostu opłaci.
- Podobają się pani reklamy Unii zamieszczane w naszych mediach? Nie odnosi pani wrażenia, że antyunijna propaganda jest po prostu lepsza, bo bardziej żywa, przemawiająca do emocji?
- Chciałabym, by decyzje, które w referendum będą podejmować wyborcy, wynikały z przekonania popartego wiedzą, a nie z emocji. Uważam, że propaganda antyunijna, o której pan mówi, w sporej mierze opiera się na półprawdach, często nawet zwykłych kłamstwach. Trudno sobie wyobrazić, byśmy mieli skoncentrować się wyłącznie na ich ujawnianiu. Taka praca stałaby się z punktu widzenia celu, jakim jest zapoznanie ludzi z realiami Unii Europejskiej, zwyczajnie jałowa. Ale przyznaję: jeśli porównamy kampanię antyunijną z naszą kampanią zakładającą mówienie o Unii prawdy, to ta nasza jest wyraźnie grzeczniejsza, w porównaniu do konkurencji, zupełnie pozbawiona emocji. Nie uważam tego jednak za wadę: rzeczywiście chcemy, by ludzie zaznajomili się z realiami Unii Europejskiej, a to wymaga mówienia o konkretach bez używania sporów odwołujących się do emocji.
- Podobają się pani telewizyjne spoty, w których Wołoszański podekscytowanym głosem opowiada o rolnictwie unijnym?
- Nie mam czasu oglądać telewizji...
- ... Piękny unik...
- Wolę słuchać radia. I przyznam, że tam informacja na temat Unii jest bardzo kompetentna i atrakcyjnie podawana. Ktoś, kto ma choć odrobinę chęci zrozumienia, czym jest Unia i jak działają jej mechanizmy decyzyjne czy pomocowe, łatwo to zrozumie.
- Pani zdaniem Kościół sprzyja naszym zabiegom akcesyjnym?
- Tak. Kościół, głosami swych hierarchów, przypomina nam czasem, że zjednoczenie z Unią Europejską ma nie tylko wymiar ekonomiczny: doraźnych i przewidywanych korzyści, ale także duchowy i cywilizacyjny. Rzeczywiście, może zbyt często rozważamy nasz udział w Unii w kategoriach dostępu do źródeł finansowania, zapominając o tym, czym Unia jest w istocie. A więc - niepowtarzalną w skali globu realną szansą dołączenia do najlepiej rozwiniętych społeczeństw, do najbogatszych, do dbających o rozwój kultury i otwartych na świat.
- Gdy słyszy pani audycje Radia Maryja, "katolickiego głosu w twoim domu", nie zmienia pani zdania?
- Nie chcę mówić o programie tej rozgłośni. Sądzę, że wystarczająco jasno na ten temat wypowiedział się Episkopat.
- Sto kobiet w liście otwartym zarzuciło obecnemu rządowi, że zawarł z Kościołem tajny układ: w zamian za niepodejmowanie inicjatyw zmierzających do liberalizacji ustawy antyaborcyjnej, hierarchowie obiecali wesprzeć starania Polski wstąpienia do Unii. Czy to prawda?
- Gdyby taki pakt został zawarty, to na pewno wiedziałabym o tym. Jedyne co mogę powiedzieć to to, że żadnego takiego układu nie było i nie ma.
- "Żaden myślący człowiek nie może sobie pozwolić na brak krytycyzmu wobec otaczającej nas rzeczywistości, a w szczególności wobec tak istotnej kwestii jak Unia Europejska". Zgadza się pani z tą opinią?
- Tak.
- To pani wypowiedź. Proszę zatem powiedzieć, jakie Unia ma wady?
- Podstępne pytanie. Ale odpowiem: w wielu opiniach pojawia się zarzut rozdętej ponad miarę biurokracji. I trudno z tym zarzutem polemizować, bo rzeczywiście jest ona kolosalna w porównaniu do biurokracji państw członkowskich. Z drugiej strony nie można jednak zapominać, że zajmuje się ona regulowaniem ogromnej ilości spraw. Zatem trudno tak naprawdę ocenić, czy w kontekście obowiązków jest ona rzeczywiście rozdęta ponad niezbędną miarę.
- Punktem zapalnym w naszych negocjacjach z Unią jest rolnictwo. Reklamowany szeroko SAPARD spotkał się z chłodnym przyjęciem rolników. Można powiedzieć, że prawie nikt nie był zainteresowany skorzystaniem z dopłat z tego funduszu. Czemu?
- Rzeczywiście tak jest. Mam jednak nadzieję, że gdy zakończą się prace polowe, a izby rolnicze i inne instytucje powołane między innymi do doradztwa rolniczego zapoznają się z zasadami działania także SAPARD-u nabiorą pewności siebie, nasi rolnicy zainteresują się korzyściami, jakie daje uczestnictwo w programie.
- W Polsce dwadzieścia siedem procent ludzi bezpośrednio lub pośrednio utrzymuje się z rolnictwa. W Europie ten wskaźnik wynosi pięć procent. Jak zaprzeczyć argumentom eurosceptyków, którzy mówią, że po naszym wejściu do UE wiele gospodarstw będzie musiało po prostu zniknąć?
- Nie ma potrzeby temu zaprzeczać. Tak. Będzie musiało zniknąć, bo po pierwsze: nie aż tak duży odsetek ludzi należy do tego sektora. A po drugie - udział tej części ludzi w tworzeniu Produktu Krajowego Brutto wynosi około trzy i sześć dziesiątych procenta. Z ekonomicznego punktu widzenia mamy tu zatem do czynienia z trwonieniem sił i środków. Rolnictwo musi przejść reformę, jak i inne gałęzie gospodarki. Chronienie rolnictwa za wszelką cenę i wbrew regułom ekonomicznym jest w istocie czynieniem mu krzywdy i krzywdy ludziom, którzy są rolnikami. Przetrzymywanie ich w złudzeniu, że potrafią sobie poradzić bez dostępu do najnowszych technologii, bez uczestnictwa w grze rynkowej jest podsycaniem w nich wiary w utopię, co musi skończyć się źle.
- Gdzie znajdą pracę ludzie, których rolnictwo nie zechce? Czy podzielą los obecnych, a byłych pegeerowców?
- Wstąpienie Polski do Unii będzie bodźcem do rozwoju branż, które do tej pory tkwią w zastoju, bo brak im kapitału na ekspansję. Nie widzę powodu, by spora część tych ludzi nie miała zmienić kwalifikacji i zatrudnić się tam, gdzie będą potrzebni nowi pracownicy. To nasza nadzieja i nasza przyszłość.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska