Tak zaczynało radio O!le

fot. archiwum
Jarosław Paszkowski i Jacek Szopiński na pomysł radia, jakiego dotąd w Opolu nie było, wpadli przy butelce whisky. Kilka miesięcy później ich marzenia się spełniły.
Jarosław Paszkowski i Jacek Szopiński na pomysł radia, jakiego dotąd w Opolu nie było, wpadli przy butelce whisky. Kilka miesięcy później ich marzenia się spełniły. fot. archiwum
Relacje na żywo robili za pomocą przerobionego telefonu stacjonarnego, a bloki reklamowe składali przy pomocy taśmy klejącej i żyletki.

- Jest taki dowcip - opowiada Jacek Szopiński, dziś korespondent PAP: - Nastolatek pyta ojca, czy kiedy ten poznał jego matkę, to wysyłał jej czasem maile. Ależ synu, wtedy nie było jeszcze internetu - odpowiada ojciec. No, a dzwoniłeś do niej na komórkę, tato? - dopytuje potomek. Komórek też wtedy nie było... - mówi ojciec. A widelce już były? - dopytuje syn.

- No więc kiedy ruszyliśmy z pierwszą prywatną opolską rozgłośnią, czyli radiem O!le, widelce już były... - zapewnia Szopiński, jeden z ojców założycieli tej stacji.
Radio zaczęło nadawać 15 lat temu, 10 lutego 1993 r. Kilku zdolnych zapaleńców po praktyce w Radiu Opole przygarnęło wtedy do pomieszczeń po zakładowym radiowęźle przedsiębiorstwo rekonstrukcji urządzeń elektrycznych "Remak" na Zielonogórskiej w Opolu.

Supertelefon Janka
- Wspomnianego w dowcipie internetu, a nawet komputerów wtedy jeszcze oczywiście nie było - mówi Jarosław Paszkowski, przed 15 laty w pierwszym składzie O!le, dziś dyrektor programowy Radia Wawa. - A o minidyskach czy empetrójkach nam się nawet nie śniło. Jak dzisiaj mówię to młodszym dziennikarzom czy didżejom, to patrzą na mnie z niedowierzaniem. Pierwszy komputer, na którym pracowałem, pojawił się w 1994, może 1995 roku w radiu Prokolor i był głównie maszyną do pisania z jednogigowym dyskiem... Dziś taką pojemność ma przeciętny pendrive czy karta w telefonie komórkowym.
O komórce, dziś jednym z podstawowych narzędzi dziennikarza, nikt też wtedy nie marzył. Nie dość, że nie można było ot tak wykręcić numeru i złapać rozmówcy w każdej chwili, to i nadawanie "live" z miasta było sporym przedsięwzięciem technicznym. W O!le możliwe było tylko dzięki specjalnemu, przenośnemu telefonowi, który skonstruował Jan Żegleń, były kierownik techniczny w Radiu Opole.

- Janek to człowiek instytucja, z dwóch śrubek zrobi samochód, a to jego cudo nazywaliśmy supertelefonem - wspomina Jacek Szopiński. - To była niby-zwykła walizka, w której Janek zamontował zwyczajny, stacjonarny telefon z tarczą, ale zamiast słuchawki był w nim mikrofon. Prócz tego supertelefon miał też kilka, a może kilkanaście wtyczek. Jedna z nich zawsze pasowała do któregoś z gniazd telefonicznych telekomunikacji, do których się później podpinaliśmy podczas robienia materiału. Dzięki temu wystarczyło tylko wykręcić numer stacjonarny O!le i nadawać!

- To było mojego pomysłu urządzenie, ale wykonane na bazie telefonu Panasonica - dopowiada skromnie Jan Żegleń, który technicznie do nadawania przygotował później jeszcze kilka opolskich rozgłośni, a dziś ma firmę z branży elektronicznej. - Były w nim też udogodnienia techniczne - na przykład kiedy dziennikarz był na antenie, paliła się specjalna dioda.

Dzięki temu telefonowi O!le mogło nadawać na żywo z miejsca wydarzeń, odwiedzać opolskie zakłady pracy i wpuszczać na antenę "żywych ludzi z miasta".

Nadajnik z dzierżawy
Dziś, żeby "robić radio", od biedy wystarczy jeden komputer, w którym jest dysk pełen muzyki, i dostęp do informacji w internecie. Przed piętnastu laty potrzebny był znacznie cięższy sprzęt.

- Mieliśmy go z Remaku, który nieco wcześniej, jeszcze wtedy jako ogromny zakład, kupił go do robienia zakładowego radiowęzła - wspomina Jan Żegleń. - Był tam profesjonalny, jak na tamte czasy, nowoczesny stół mikserski, wzmacniacz i kilka innych niezbędnych urządzeń.
Nie było natomiast nadajnika.
- Więc go pożyczyliśmy, a w zasadzie wydzierżawiliśmy z Zaratu, czyli przedsiębiorstwa produkującego tego typu sprzęt dla radia i telewizji - mówi Żegleń.
Moc ów nadajnik miał niewielką, ale na Opole wystarczała.
- A bywało, że kierowcy słuchali O!le aż do Gliwic! - twierdzą twórcy rozgłośni.
Pożyczony był też drugi mikser, niezbędny do robienia reklam.

- Dostałem go od kolegów z Radia Opole - wspomina Jan Żegleń. - Oczywiście, byliśmy dla nich wtedy konkurencją, stracili przez nas masę słuchaczy i musieli zupełnie zmienić program, ale jednak miałem tam serdecznych, wieloletnich znajomych. Wygrywały te koleżeńskie więzi.

Płyty kompaktowe z muzyką różną też były "w dzierżawie".
- Mieliśmy oczywiście swoją płytotekę kupioną na początku działalności, a w niej absolutny kanon, czyli Pink Floyd, Dire Straits, Tinę Turner czy polską muzykę lat osiemdziesiątych - wspomina Jarek Paszkowski. - Ale sięgaliśmy też często do niezmierzonych zbiorów sklepu muzycznego Coda.

- Powstanie O!le przypadło też na czas, kiedy profesjonalizowały się polskie wytwórnie - dodaje Jarosław Kowalczyk, muzyk, znany z grupy Bakszysz, również jeden z pierwszych radiowców O!le. - Te wytwórnie, wtedy równie młode na rynku co my, z równie młodymi wykonawcami, chętnie przysyłały nam single, całe płyty albo wręcz katalogi płyt.

Piraci w eterze
- Trzeba się też po latach przyznać, że "pożyczaliśmy" też wtedy informacje do serwisów... - wspomina Jacek Szopiński. - Nie dość, że działaliśmy nielegalnie chyba z rok - nie mieliśmy koncesji, pozwoleń i temu podobnych, to jeszcze piraciliśmy serwisy. A to z telegazety, a to z nto - z którą chyba jednak mieliśmy umowę o współpracy - a to z konkurencyjnych rozgłośni, czyli Polskiego Radia... Żeby nikt nam nie zarzucił, że żywcem ściągamy, to zmienialiśmy trochę każdą informację.
Zarówno w siedzibie radia, jak i w samochodach jego dziennikarzy i didżejów pomontowane były też CB-radia.

- To było świetne źródło informacji drogowych, tani sposób na ciągłą łączność między sobą i komunikator do pozdrawiania dla słuchaczy - dodaje Jacek Szopiński.
A słuchaczy O!le wtedy miało masę.

- Grali nas wszyscy: taksówkarze, sklepikarze, fryzjerzy, urzędnicy - wspomina Wiesław Kaczmar, dziś dziennikarz radiowy i prasowy, wtedy w O!le. - Jak się szło przez Opole w ciepły dzień, kiedy wszystko było otwarte, to słychać nas było w całym mieście.
- Ludzie nas lubili - za to, że byliśmy inni i bardzo pozytywni - dodaje Jarek Paszkowski. - Kiedyś jeden ze słuchaczy z sympatii przywiózł nam przyczepę arbuzów. Chyba nimi handlował. Część rozdaliśmy w konkursach słuchaczom, a sporą część sami zjedliśmy.

Dżingle na klej i żyletkę
Dochodową i wartą zachodu sprawą już wtedy były reklamy. Tyle że trzeba je było najczęściej wyprodukować samodzielnie.
- Nie mieliśmy profesjonalnych dżingli, więc jeśli czegoś potrzebowaliśmy, to sami to nagrywaliśmy: dźwięk trzaskających drzwi, odgłos kroków na chodniku czy odjeżdżającego pociągu - wspominają radiowcy. - Muzyczne wstawki robił nam czasem Jarek Kowalczyk, a głosami w reklamach byli nasi znajomi.
Prawdziwą studyjną produkcją była reklama oleju silnikowego pewnej amerykańskiej marki, którego używała ponoć armia amerykańska.

- To było dobre zlecenie i chcieliśmy przygotować tę reklamę klientowi tak, żeby cmokał z zachwytu - wspomina Jacek Szopiński. - Paszczak, czyli Jarek, wymyślił więc, że najpierw będzie słychać marsz armii, a potem damy hasło: Oddział stój! Olej silnikowy taki a taki do silników wlej! No, ale był kłopot, bo nie mieliśmy odgłosu marszu. Po kilku dniach wygłówkowaliśmy, że można go imitować za pomocą folii. Świetnie się sprawdziła.

Potem tak wyprodukowane i nagrane na specjalną taśmę radiową reklamy trzeba było skleić w bloki.

- Robiliśmy to z pomocą specjalnej gilotynki uzbrojonej w zwykłą żyletkę, a sklejaliśmy taśmą - wspominają dziennikarze. - Na rynku były wtedy dwie takie taśmy - biała, zachodnia, bardzo dobra, i poenerdowska, przezroczysta. Ta druga była do bani, bo się zawijała i źle sklejała... Przycinanie dźwięku w komputerze za pomocą komend "wytnij" i "wklej" - wtedy nie przychodziło nam do głowy, że to w ogóle będzie możliwe...

Kuźnia kadr
O!le to nie tylko pierwsze prywatne radio na Opolszczyźnie, ale i wylęgarnia kadr dziennikarskich. Ci, którzy tu zaczynali, pracują teraz w mediach opolskich i ogólnokrajowych. Ale nim nabrali doświadczenia, zdarzały się wpadki.
- Któryś z młodych praktykujących na nocce, żeby cały czas mieć sprzęt gotowy, włączył sobie kiedyś wszystkie mikrofony - wspomina muzyk Jarosław Wasik, który w O!le prowadził audycje "Piosenki nie tylko moich przyjaciół", a potem "Niebieskie piosenki".

Praktykant przez kilka godzin nocnego dyżuru siedział cichutko jak myszka, żeby w eterze nic nie było słychać. Ranek miała natomiast Ewa Zaleska, późniejsza szefowa rozgłośni.

- Kiedy przyszła zmienić tego chłopaka, nie wiedziała, że wszystkie mikrofony działają - opowiada Wasik.

On - że zmęczony - też o tym zapomniał i w eter w czasie najwyższej słuchalności poszła rozmowa tej treści: - Czy możesz mi wsadzić coś długiego? - zapytała redaktor Zaleska, której chodziło o to, by w czasie dłuższej piosenki przygotować się do programu, zrobić kawę. - Sześć trzydzieści wystarczy? - zapytał praktykant. - Wystarczy - potwierdziła Zaleska.

- Potem była piosenka, tak jak zapowiadał praktykant, długości sześciu minut i trzydziestu sekund, a chwilę po niej zadzwoniła słuchaczka i zapytała, w jakich jednostkach miary było to sześć trzydzieści... - śmieje się Jarek Wasik.
Muzyk wspomina też serwisy czytane przez Piotra Szaforsa, obecnie dyrektora liceum nr VI w Opolu.

- Swoje programy z piosenką poetycką miałem w poniedziałki wieczorem, a w telewizji wtedy puszczali serial "Z archiwum X" - wspomina Wasik. - Piotr był wielkim fanem tego filmu, więc serwisy, które wypadały w trakcie odcinka, czytał wręcz błyskawicznie. To były chyba najszybciej czytane wiadomości w historii radia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska