Taka miłość się zdarza

Iwona Kłopocka-Marcjasz
Iwona Kłopocka-Marcjasz
Leszek dusił swoją żonę wiele razy, tak na próbę.
Leszek dusił swoją żonę wiele razy, tak na próbę.
Leszek chwyta Beatę za gardło. Nabrzmiewają jej żyły, czerwienieje. - Dusisz mnie - rzęzi. - Duuusisz. - I bardzo dobrze! - odpowiada on przez zaciśnięte z wściekłości zęby. - Zaraz cię uduszę. - Jeszcze trochę - zachęca fotograf. Jest. Super!

Pstryk, pstryk, pstryk. Fotograf przegląda na ekranie aparatu zdjęcia. - Znakomicie wyszło. O, tu. Jakie prawdziwe! - nie kryje uznania.

Beata i Leszek Malcowie uśmiechają się pod nosem. Dla aktorów taka scena to przecież nic nadzwyczajnego. Właśnie próbują "Małe zbrodnie małżeńskie" Erica-Emmanuela Schmitta. Ostatecznie scena jednak wylatuje z przedstawienia. Nie zobaczą jej widzowie sobotniej premiery.

Obiad będzie wcześniej
Od dwudziestu lat są w Teatrze Kochanowskiego, grywali ze sobą nie raz, ale to przedsięwzięcie jest wyjątkowe. Przez ponad godzinę będą na scenie tylko we dwoje. I to jako para w kryzysie - Lisa i Gilles.

Każdy aktor do budowy roli czerpie trochę z siebie. Oni, przymierzając się do postaci Lisy i Gillesa - niegdyś kochających się, a teraz naładowanych żalem i pretensjami - z siebie czerpać nie mogą. W teatrze mówią o nich: małżeństwo idealne. Cieszą się, gdy to słyszą, a chwilę potem jednocześnie oponują. Beata: Nie ma małżeństw idealnych, bo nie ma ideałów. Leszek: Po prostu potrafimy ze sobą rozmawiać.

Ta sztuka - jak mówią - jest kozetką dla widza i dla aktora. Wybór nie był przypadkowy. Leszek szukał czegoś na swój teatralny jubileusz - we wrześniu minie 20 lat od jego debiutu. Najpierw zastanawiał się nad monodramem. - A potem pomyślałem: nie będę samolubem, zaangażuję żonę - śmieje się. O "Małych zbrodniach małżeńskich" pół roku wcześniej mówił im Marcin Sosnowski. Poprosili go o wyreżyserowanie sztuki. Uznali, że materiał jest idealny dla nich. Są w tym samym wieku co bohaterowie, no i fajnie, że są małżeństwem. Można pracować nad sztuką nawet w domu. Ale ograniczyli tę domową pracę tylko do wspólnego uczenia się tekstu. Nie odgrywali w kuchni "scen", bo nigdy tak nie robią. Aktor uczy się tekstu "na biało". To jest surówka, na której potem pracuje razem z reżyserem nad interpretacją. Nie można tego robić samemu, bo jest coś takiego jak pamięć emocjonalna. Rolę zapamiętuje nie tylko umysł, ale całe ciało. I zakodowuje. Odkodowanie jest bardzo trudne, więc pracuje się z reżyserem i koduje tylko to, co zostaje ustalone jako ostateczna interpretacja. Ta umiejętność to tajemnica aktorskiego warsztatu. To dzięki niej aktor potrafi grać równolegle kilka postaci, w zupełnie odmiennych przedstawieniach.

- Obiad rodzinny będzie trochę wcześniej niż zwykle - mówi Beata Wnęk-Malec. W dzień premiery trzeba się uspokoić wewnętrznie, by potem dobrze zagrać. Ale nic kosztem rodziny.

O tych obiadach u Malców w teatrze mówią z mieszaniną podziwu i zazdrości. Bo jak inni po próbie w pośpiechu przełykają jakieś pierogi w barze czy fast foody, to oni mają codziennie domowy obiad. Z deserem! Beata czasem przygotowuje go rano, czasem pichci szybko między próbami.

Robot, co góry zdobywa
Domowe życie musi być bardzo uporządkowane, gdy pracuje się w innych godzinach niż reszta ludzi - mówi Leszek.

Rano próba, wieczorem próba lub przedstawienie. Rytm dnia jest inny, ale kiedy ma się rodzinę, dzieci, wszystkie obowiązki trzeba wykonać tak samo.
- Ona jest jak robot domowy. Jak wejdzie w kołowrót obowiązków, to muszę ją przywoływać, żeby się opamiętała - mówi z czułością Leszek. - Ja też lubię gotować, ale ona mi nie pozwala. A co ja będę robiła, jak ty ugotujesz? - pyta.

Leszek jest od sprzątania, remontów i decyzji strategicznych. Okna myje kilka razy w miesiącu. Podłogi muszą lśnić, bo - jak sam mówi - ma tym punkcie hopla. Kafelki w łazience sam kładł. - Jest bardzo pracowity i kochany, potwierdza żona. Wadę też ma. Jedną. Nie można z nim chodzić po górach, bo on wszystko chce robić szybko. A duża góra zdobywana szybko to rzecz potwornie męcząca.
Poznali się na studiach we wrocławskiej PWST. Beata była na trzecim roku, on właśnie dostał się na uczelnię. Miał już za sobą rok studiów w warszawskiej szkole teatralnej. Uciekł stamtąd, choć do zaliczenia zostały mu tylko dwa z kilkunastu egzaminów, bo miał dość pewnej aktorzycy o sławnym nazwisku, która uparła się przerabiać go na swój kształt i podobieństwo.

Miesiąc miodowy z kolegą
Pierwszy raz zobaczyli się na fuksówce, czyli otrzęsinach. Obecnie ten zwyczaj coraz częściej przypomina wojskową falę, ale w latach 80. to była głównie znakomita zabawa, której częścią oczywiście były różnego rodzaju zadania aktorskie zlecane najmłodszym studentom przez starszych. Głównie jednak fuksował aktorskich "kotów" rok trzeci.

- Ustawili nas w kącie sali i nagle weszła Beata - wspomina Leszek. Zjawiskowa blondynka, dziewczęca, delikatna. Wypisz wymaluj Marynia z "Rodziny Połanieckich". - Po prostu mnie zachwyciła - mówi. - Właśnie wróciłam ze Lwowa i miałam widokówkę z pomnikiem Adama Mickiewicza. Wszystkich studentów pierwszego roku pytałam, gdzie ten pomnik stoi. Tylko Leszek to wiedział - to pierwsze wspomnienie Beaty.
Przetańczyli całą fuksówkę, a niespełna dwa lata później pobrali się. Dzień po weselu ona broniła pracę magisterską. W podróż poślubną Beata pojechała do Awinionu. Z kolegą ze studiów.

- To była niesamowita okazja. Francja, słynny festiwal teatralny, uczelnia fundowała przelot. Nie było co się zastanawiać - opowiada.

Leszek miesiąc miodowy spędził sam na rodzinnych Mazurach.

Zaraz po studiach Beata dostała dwie propozycje angażu - do Teatru Polskiego we Wrocławiu i do Opola. Wybrała Teatr Kochanowskiego, gdzie debiutowała w 1989 roku w "Gwiazdach na porannym niebie". Leszek dołączył do niej dwa lata później. Czwarty rok studiów robił, będąc już aktorem "Kochanowskiego".

- Kiedy meldowaliśmy się w domu aktora i pani wpisała do dokumentów, że na dwa lata, zaprotestowałam: W życiu! Rok i rozglądamy się co dalej - wspomina Beata.

Zostali i nie żałują. Choć Wrocław, w którym ona się urodziła, to miasto tysiąca możliwości, lubią Opole. I lubią dom aktora, w którym od wielu lat zajmują to samo, czterdziestoparometrowe mieszkanie.
Na początku dostali dwa pokoiki "na mieście". Blok, parter i wszystkie wady socjalistycznej wielkiej płyty. Za oknem mieli smrodzącą nieustannie kotłownię. Pod mieszkaniem hydrofor, który co kwadrans wydawał dziwne bulgoty i popiskiwania. Winda tuż obok ich drzwi skrzypiała i jęczała przez całą dobę. Na dodatek pękały im rury, a w kuchni regularnie co dwa tygodnie ze zlewu wypływało na podłogę wszystko, co spłynęło całym pionem. Wytrzymali pięć miesięcy i wrócili do domu aktora.
Od pewnego czasu mieszkają tam tylko we trójkę, z młodszym synem. Starszy uczy się we Wrocławiu i właściwie już wyszedł z domu. Pasjonuje go fotografia. Gdyby wybrał aktorstwo, pewnie by go nie zniechęcali, bo dziecko zawsze trzeba wspierać, ale męczyłaby ich większa od innych rodziców świadomość, z jakimi trudami musiałby się borykać. Na szczęście on już popróbował i stwierdził, że to nie dla niego. Na szczęście, bo wielu młodych ludzi dobija się do szkół teatralnych, mając zupełnie błędne wyobrażenie o zawodzie, ukształtowane przez seriale telewizyjne. Każdy myśli: zaraz wejdę do serialu, będę grał i będzie świetnie. Tymczasem seriali jest kilkanaście, niechby i trzydzieści, a aktorów kilka tysięcy. Większość nie gra. W teatrach też nie ma wolnych etatów. Wszystko jest zapchane.

Gdy żona się rozbiera
- Aktorstwo to nieustanny stres związany z byciem ocenianym - Beata wskazuje największy minus.
Czasem ta ocena musi wyjść poza to, jak aktor wcielił się w daną postać, na ile wiarygodnie powiedział tekst. W "Opowieściach lasku wiedeńskiego" Maja Kleczewska wymyśliła sobie piękny znak - naga kobieta w czerwonych szpilkach z pękiem czerwonych baloników. Po prostu przechodzi przez scenę. W świecie brudnym i brutalnym jest surrealistyczną przeciwwagą dla wszystkiego, co ohydne. Tę piękną nagą kobietę z balonikami zagrała Beata. - Kiedy postać grana przez aktora ma się rozebrać, bo tak to wynika z roli, to aktor nie histeryzuje, tylko się rozbiera. Tu jednak postać, z jej głębią, istotą, przesłaniem, trzeba było dorobić do znaku, do pomysłu, który był pierwszy. I to była największa trudność - mówi, ale nie ukrywa, że i barierę wstydu trzeba było pokonać. "Kostium" uzupełniła o czerwoną torebkę, przysłaniającą to i owo.

- Każde z nas przeżywało to inaczej, ale ja chyba bardziej - przyznaje Leszek. - Ona przez swoją fizyczność, a ja przez moją "psychiczność". Fizyczność - bo kiedy człowiek się rozbiera na scenie, to uświadamia sobie, że tu mu coś wisi, tam opada, a u koleżanki nie i ma w związku z tym kompleksy. "Psychiczność" trudniej wyjaśnić, bo nie da się tego sprowadzić do prostej zazdrości. Wszyscy mówili: "Boże, jak ona pięknie wygląda!". A ja odburkiwałem: "Dobrze, dobrze, ale niech już zejdzie z tej sceny i się ubierze".

Wystawianie się na oceny kosztuje, ale też ten zawód odpłaca jak żaden inny na świecie. - Niech pani nie pisze, że kochamy aktorstwo, bo to oczywistość i banał - nalegają. - Proszę napisać, że żadna inna profesja nie daje takich możliwości, by żyć wielokrotnie, by na własnej psychice doświadczać tylu wcieleń, emocji, wzruszeń.

Splunąć przez lewe ramię
Wracamy do Lisy i Gillesa. Jedna z ich małych zbrodni małżeńskich to zbrodnia zaniedbania okazywania uczuć. To bardzo rani. Strasznie jest być samemu, ale jeszcze straszniej być samotnym w związku, niezauważanym, pomijanym. Ale kiedy już tak się dzieje, to trzeba o tym mówić. Od razu, gdy zaboli. - Lepiej sobie oczyścić pole, niż mieszkać na minach - mówi Beata. - Trzeba szybko rozwiązać problem, nawet kosztem urwania paluszka. Nie nosić w sercu zadr, nie chować urazy - dodaje Leszek. - To zdrowsze niż kumulowanie złości i wyobrażanie sobie różnych rzeczy na ten temat.

I jeszcze warto zawsze mieć jakąś tajemnicę w sobie. Nie chodzi o to, by ukrywać coś brzydkiego przed partnerem, ale nie odkrywać się do końca, nie oddawać w pełni. To ich recepta na małżeńskie szczęście.
Odliczają godziny do premiery. Ale kiedy przebrzmią ostatnie oklaski, nie rzucą się z ulgą na kanapę. Trzeba będzie się spiąć, bo w niedzielę kolejne przedstawienie.

No to powodzenia! Nie dziękują. Spluwają przez lewe ramię, przesądni jak wszyscy aktorzy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska