MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Targ o park

Fot. Monika Kluf
Przetargiem na utrzymanie zieleni w parku musiał się zająć Urząd Zamówień Publicznych w Warszawie.
Przetargiem na utrzymanie zieleni w parku musiał się zająć Urząd Zamówień Publicznych w Warszawie. Fot. Monika Kluf
- Przełamałem monopol firm związanych z urzędem miasta, a teraz odsuwa się mnie od zleceń - twierdzi Marek Prędkiewicz z Kluczborka.

Prędkiewicz jest właścicielem firmy, która zajmuje się utrzymaniem zieleni w parku miejskim. Po przegranym przetargu zorganizowanym przez kluczborski urząd miasta na utrzymanie parku odwołał się do Urzędu Zamówień Publicznych w Warszawie. Urząd uchylił wynik przetargu, przyznając rację Prędkiewiczowi.
- Chciałem sprawiedliwości, a teraz jestem odsuwany od wszelkich prac i zleceń organizowanych przez urząd miasta albo żąda się ode mnie wypełniania warunków, o których nie ma mowy ani w umowie między mną a urzędem, ani w specyfikacji przetargu - mówi Prędkiewicz. - Słowem próbuje się pozbawić mnie zlecenia na sprzątanie parku. Może żeby dać je na powrót urzędnikom i przyjaciołom urzędu, dla których park był do niedawna, przez wiele lat, źródłem utrzymania?

Przez wiele lat utrzymaniem zieleni w parku zajmowały się m.in. Ludowy Klub Sportowy Kuniów, któremu szefuje Adam Sokołowski, do niedawna wiceburmistrz Kluczborka, Rolnicza Spółdzielnia Produkcyjna, kierowana przez Bernarda Radloka, członka zarządu miasta poprzedniej kadencji, oraz firma Zakład Zieleni i Małej Architektury Wandy Kuchtyn, żony pracownika wydziału gospodarki miejskiej - Lecha Kuchtyna.
W kwietniu br. urząd miasta zorganizował przetarg na utrzymanie zieleni w parku miejskim. Do przetargu stanęło 9 firm, w tym wyżej wymienione.
- Po otwarciu ofert okazało się, że moja była tańsza o 50 tys. zł w porównaniu do innych. Ale komisja odrzuciła ją, podobnie jak ofertę firmy z Opola. Bo - zdaniem komisji - wprawdzie byłem najtańszy, ale nie miałem odpowiednich referencji. Moim zdaniem nie odbiegałem pod tym względem od innych startujących w przetargu. Czy kwota 50 tys. zł nie miała znaczenia dla finansów gminy? W efekcie wybrano wszystkie firmy, które zajmowały się parkiem dotychczas. M.in. firmę pani Kuchtyn. Jej mąż, jako pracownik wydziału gospodarki miejskiej, zajmującego się m.in. utrzymaniem zieleni, nie brał udziału w komisji przetargowej. Ale zasiadali w niej jego koledzy zza biurka. Jak w tej sytuacji może wyglądać obiektywizm komisji? - pyta Prędkiewicz.

W materiałach przetargowych firm biorących udział w przetargu mąż pani Kuchtyn jest wymieniony jako pierwszy na liście pracowników w jej firmie, jako pełnomocnik, i występuje jako uprawniony do prowadzenia prac na obiektach zabytkowych.
- Czy to w porządku, że pracownik wydziału zajmującego się utrzymaniem zieleni jest w ten sposób powiązany z firmą żony, która stara się o zlecenia na tego typu prace? Utrzymanie parku było jednym z wielu urzędowych zamówień wykonywanych przez firmę pani Kuchtyn - mówi Prędkiewicz. Twierdzi, że zwracał na to uwagę burmistrzowi Ginterowi Jendrsczokowi, który przyznał, że tak być nie powinno, i obiecał, że problem rozpatrzą urzędnicy.

- Ale do dziś nie ma efektu. Firma ta dalej wykonuje wiele prac zleconych przez urząd z wolnej ręki lub poprzez zapytanie o cenę, od których ja, po wygranej w Warszawie, jestem całkowicie odsunięty. Jak w przypadku cmentarza żołnierzy radzieckich, na którym w ubiegłym roku prowadziłem prace. W tym roku robi to firma pani Kuchtyn. Nikt nie pytał mnie o cenę, skąd więc pewność, że nie byłbym tańszy i czy gmina by nie zaoszczędziła? To tylko jeden z wielu przykładów - mówi pan Marek.
Prędkiewicz ma satysfakcję z wygranej w Urzędzie Zamówień Publicznych, który zastrzeżenia komisji przetargowej co do jego referencji uznał za bezpodstawne.
- Koszty postępowania wyniosły ok. 5 tys. zł. Nie wspominając o tym, że za prace w parku wykonywane w maju przez poprzednie firmy gmina płaciła średnio o kilkadziesiąt tysięcy drożej. Kto za to zapłaci? Podatnicy?
Prędkiewicz myślał, że na wygranej w Warszawie sprawa się zakończy. Tymczasem - jego zdaniem - urząd szuka pretekstu, żeby odebrać mu zlecenie na utrzymanie zieleni i porządku w parku.
- Jednym z warunków przetargu było posiadanie pracownika z uprawnieniami do wykonywnia prac na obiektach zabytkowych - mówi właściciel firmy zajmującej się parkiem. - Spełniłem go. Potem, czego w warunkach przetargu ani w umowie nie ma, zażądano, że ma być obecny przy pracach. Najpierw raz w tygodniu, potem raz w miesiącu. Pod groźbą zerwania umowy. Ten człowiek ma nadzorować prace i wykonuje je wtedy kiedy jest mi to potrzebne. Ma on ustalić, że prace są wykonywane zgodnie ze sztuką. I robi to. Zresztą urząd nie ma co do tego zastrzeżeń przy odbiorze prac. Poza tym sam mam uprawnienia do prac na obiektach zabytkowych. Moim zdaniem jest to zwykłe szukanie dziury w całym.
Według materiałów przetargowych dotyczących uprawnień, w LZS-ie Kuniów i RSP Kuniów osobą posiadającą przez wszystkie lata uprawnienia do nadzorowania prac w parkach zabytkowych jest właściciel gospodarstwa rolnego z Kuniowa, prezes tamtejszego LKS-u. - Nie mający uprawnień do wykonywania tego typu prac - dodaje Prędkiewicz. - Ma tylko ogrodnicze i rolnicze.

Prędkiewicz zastanawia się więc, skąd nagle taka dbałość najpierw o referencje, teraz o nadzór. I dlaczego tylko w stosunku do niego. - Chcę po prostu pokazać - kwituje - w jaki sposób urząd troszczy się o dobro swoich pracowników i przyjaciół, ale czy podatników?
- Pretensje o jakiekolwiek szykany są pozbawione podstaw - mówi Adam Kułakowski, wiceburmistrz Kluczborka. - Egzekwujemy tylko wymóg, zawarty w warunkach przetargowych, co do obecności osoby z uprawnieniami do wykonywania prac na obiektach zabytkowych przy samych pracach lub przy odbiorze, i to raz w miesiącu. To naprawdę minimum z tego, czego zresztą mamy prawo się domagać jako zleceniodawca. Dziwne, że pan Prędkiewicz, któremu już to wyjaśnialiśmy, postanowił poruszyć tę sprawę na łamach prasy akurat tuż przed wyborami, w których zresztą startuje. Czy nie zachodzi podejrzenie, że jest to element kampanii?
Na pytanie, czy koszenie trawy i grabienie liści wymaga obecności specjalisty od prac na obiektach zabytkowych, Adam Kułakowski odpowiada: - Tak, bo odbywa się to w parku, który jest obiektem zabytkowym.

Burmistrz Jendrsczok dodaje, że w stosunku do poprzednich firm sprzątających park wymóg ten też był egzekwowany, tyle że może nie tak konsekwentnie. - Ale teraz chcieliśmy to zmienić, żeby nie było zastrzeżeń ze strony konserwatora przyrody - mówi burmistrz. - Uważaliśmy, że pan Prędkiewicz ma referencje, podobnie jak firma z Opola, ale do wycinki drzew, a to nie to samo co pielęgnowanie. I dlatego odrzuciliśmy obie te oferty. A potem wzięliśmy najtańsze z pozostałych. Uważaliśmy, że postępujemy słusznie. Urząd Zamówień Publicznych uznał, że wycinka to też pielęgnacja, kazał dokonać ponownej oceny ofert, zrobiliśmy to i wygrał pan Prędkiewicz. A teraz, kiedy domagamy się tego, do czego mamy prawo, mówi się o szykanach.
- To insynuacje, podobnie jak sugestie o preferowaniu innych firm, w tym firmy pani Kuchtyn - dodaje Adam Kułakowski.
W jego opinii w stosunku do Lecha Kuchtyna nie ma zastosowania przepis o zakazie prowadzenia działalności gospodarczej przez urzędników samorządowych, bo on tej działalności nie prowadzi. - I nie ma też podejrzenia o wykorzystanie swojego stanowiska w przetargu, bo pan Kuchtyn nie zajmuje się w wydziale gospodarki miejskiej zielenią, tylko utrzymaniem dróg gminnych. Nie ma on więc na decyzje dotyczące zieleni wpływu. A pretensje, że pan Prędkiewicz jest odsuwany od zleceń bezprzetargowych? Naczelnik wydziału ma prawo decydować, komu je przydziela.
- I chciałbym jeszcze przypomnieć, że wpływ na decyzje o wszystkich dotychczasowych przetargach, w tym także w przypadku pana Prędkiewicza, mieli wszyscy członkowie zarządu miasta - kwituje burmistrz.

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska